Wadim Kazakow
Recenzja książki: Wanderer T., Plusk w ciszy Syrena, Oldenburg 2231, 240 stron
Książka Plusk w ciszy , podpisana nieco pretensjonalnym pseudonimem Tim Wanderer, pojawiła się w mizernym nakładzie pół roku temu i bez rozgłosu rozeszła się wśród miłośników quasi-historycznych rekonstrukcji i eschatologicznych utworów, a także praktycznie bez odzewu w prasie. Jedyny znany mi wyjątek to nerwowa reakcja przedstawiciela grupy „Ludenowie” Instytutu Badań Historii Kosmicznej. Wspomniana grupa, jak powiedział, nie zamierza marnować swoich wysiłków na zdementowanie kolejnych wymysłów dotyczących od dawna nieinteresującego problemu „progresorskiej działalności Wędrowców”, ponieważ grupa ta zajmowała się i zajmuje ważniejszymi sprawami.
Nie ma o czym dyskutować: spekulacje na temat Wędrowców odbierane są dzisiaj co najwyżej jako pewien nieprzyzwoity anachronizm w stylu propagandy flogistonu czy światowego eteru. Temat w świadomości społecznej bardzo zbladł po niesławnym finale „sprawy Abałkina” i definitywnie spadł poniżej poziomu krytycznej dyskusji w czasach Wielkiego Objawienia, ostatecznie usunięty w cień przez o wiele bardziej przyziemne sprawy. Autor zresztą świetnie o tym wiedział. Sam tytuł książki to wers ze starego trójwiersza Baseau o cichym odmęcie i skaczącej żabie. Bardzo prawdopodobne, że jest to aluzja do popularnego aforyzmu mówiącego, że interesujemy Wędrowców nie bardziej niż wspólnota żab z cichego stawu budowniczych pobliskiej tamy.
Tak, na wybranym przez autora temacie ciąży odium. Niemniej jednak jest w tej książce coś, co — przynajmniej podczas czytania — osłabia tak dobrze zaszczepioną nam odporność na rozmowy o wpływie Wędrowców na Ziemię. W każdym razie ze mną tak się stało.
O sobie autor nie mówi kompletnie nic. (Zauważę, że i moje próby zdemaskowania osobowości Tima Wanderera do niczego nie doprowadziły.) Tekst poprzedza (bez wskazania źródła) motto: „Sedno w tym, że nikt prócz nas nie wiedział, gdzie jest wyjście, a nawet my nie wiedzieliśmy, gdzie jest wejście”. W preambule swego utworu T. Wanderer dość pobieżnie prezentuje jakieś apokryfy z ubiegłych wieków, które mogą odnosić się do Wędrowców, jednakże sam nie przywiązuje szczególnej wagi do tych źródeł. Oczywiście, pisze Tim Wanderer, w zasobach miejskiego archiwum jakiegoś Taszlinska można, jeśli ktoś zechce, znaleźć w wątpliwych dziennikach od dawna niczego nie pamiętających świadków czy też w bełkotliwych relacjach starych siłowych resortów potwierdzenie wszystkiego: od podróży w czasie do przygotowania nowego Armagedonu. Konkretność interpretacji zależy w niemałym stopniu od wyjściowych przekonań, gustów i temperamentu badaczy i już chociażby dlatego bardzo trudno jest oddzielić ziarna od plew. Na ile poważnie można, jeśli w ogóle można, mówić o wpływie Wędrowców na stworzenie islamu tylko na tej podstawie, że pewien zagadkowy zausznik pewnego fałszywego arabskiego proroka jakoby zrealizował kontakt swojego patrona z wyższą kosmiczną siłą i nazywał się przy tym Rahhal, czyli Wędrowiec?
Autor nie zatrzymuje się też na wyjątkowych przypadkach z ubiegłego wieku (na przykład historii Saula Repnina), chociaż mogły mieć one jakiś związek z tematem Wędrowców. Nie można ich jednak nazwać masowymi akcjami. Wanderer zaczyna właściwą fabułę od wydarzeń sprzed stu lat, poprzedzających powstanie Rady Galaktycznego Bezpieczeństwa.
Zanim podążymy za Wandererem, chciałbym przedstawić kilka uwag. Plusk w ciszy pozytywnie wyróżnia się od podobnego typu „rekonstrukcji” brakiem histerycznej pogoni za sensacją, w którą zdarzało się wpadać już ojcu tego gatunku, I. Brombergowi. Autor nie nadużywa wzniosłego słownictwa, unika smacznych epitetów i pamfletowej przesady: styl książki jest dość bliski standardowemu językowi naukowego komunikatu. Znaczną część Plusku w ciszy zajmują konieczne, zdaniem autora, ale chyba niezbyt zajmujące dla szerokiego czytelnika (którego, nawiasem mówiąc, książka nie zainteresowała) łańcuszki logicznych wywodów (czasem, według mnie, bardzo dowcipnych, czasem natomiast smętnych i trywialnych), które są przytaczane, żeby powiązać nowe interpretacje dawno i dobrze znanych faktów z tłumaczeniami faktów mało znanych, ale istniejących, jak również z informacjami dostępnymi tylko autorowi. Tim Wanderer zresztą daje wyraźnie odczuć, że sprawę wyjaśniają nie tyle jego osobiste sukcesy w odgrzebywaniu tajemnic, ile wszechogólna obojętność i uprzedzenie do tematu jego poszukiwań. Niemniej jednak odsyłacze do źródeł takich informacji przez cały czas podawane są przez autora albo w sposób niezrozumiały, albo umyślnie nieprzekonujący: jaką na przykład wartość ma przytaczanie krystalokopii pewnego tajnego memorandum, omyłkowo przekazanego przez BPI postronnemu adresatowi!
Nie będę jednakże wiele mówić o nie zamierzonych czy umyślnych grzechach autorskiej argumentacji — niech jej prawdziwość ocenią znawcy. W końcu najważniejsze i najciekawsze w książce są wnioski z przeprowadzonego „śledztwa”, podsumowujące rekonstrukcje, dla których właściwie Plusk w ciszy należy przeczytać. Spróbuję w formie konspektu streścić te wydarzenia, które, jak twierdzi Tim Wanderer, zachodziły w ciągu ostatniego stulecia, wpływając na najnowszą historię pewnych zasiedlonych światów, i które — kto wie? — mogą jeszcze odezwać się w przyszłości nieoczekiwanym i niebezpiecznym echem.
Tak więc, co się tak naprawdę stało?
Na początku lat trzydziestych XXII wieku problem Wędrowców zajmował chyba tylko entuzjastów astroarcheologii i zachwyconych wyrostków — miłośników literatury przygodowej. Specjaliści uważali, że ta starożytna i potężna cywilizacja porzuciła granice naszej Galaktyki (a może i Wszechświata) setki tysięcy lat temu, pozostawiając po sobie w dziesięciu układach planetarnych, łącznie ze Słonecznym, pewną liczbę przedmiotów materialnej kultury. Porzucone miasta i sztuczne satelity były wnikliwie zbadane, znalezione artefakty w miarę możliwości opisane, bardziej lub mniej udanie zinterpretowane i przekazane do Muzeum Kultur Pozaziemskich. Nie oczekiwano żadnych sensacji.
W listopadzie 32 roku kierownictwo KOMKON-u 1 otrzymało pilną wiadomość od Beniamina Durowa, kierownika misji Ziemian na Tagorze. Temu niewątpliwie niezwykłemu człowiekowi poświęcono niemało książek i filmów, przez jakiś czas popularnością dorównywał Gorbowskiemu, ale tylko wąski krąg specjalistów znał Notatkę o Wędrowcach, utajnioną natychmiast po otrzymaniu przez Ziemię. Po dokonaniu starannej analizy informacji z mnóstwa tagoriańskich źródeł rezydent Ziemi oświadczył, że pewne wyobrażenia KOMKON-u 1 o Wędrowcach są błędne, a nawet niebezpieczne. Są podstawy, pisał Durów, by uważać Wędrowców za rasę działającą obecnie we Wszechświecie, choć mocno przekształconą. Jeden z celów Wędrowców może być określony jako uzupełnianie szeregów swojej wspólnoty kosztem mieszkańców rozumnych światów, bez ich wiedzy i zgody…
Ziemia podjęła kroki. Na dwa lata (od 33 do 35 roku) wysłano na Tagorę specjalną wielozadaniową grupę Komisji ds. Kontaktów, w skład której weszli między innymi: wybitny pilot gwiazdolotów i Tropiciel Leonid Gorbowski i wschodząca gwiazda ksenologii Giennadij Komow. Drużyna Ziemian pracowała na Tagorze intensywnie i z sukcesami, ale w sprawozdaniach KOMKON-u 1 nie znalazło się, nie wiadomo czemu, miejsce dla pewnych szczegółów, które zawarto w oddzielnym memorandum o najwyższym stopniu utajnienia. Informacja Durowa została zweryfikowana potwierdzona. Co więcej, po rozmowach z Tagoranami powstała pewna umowa o koordynacji działań Ziemi i Tagory w celu obrony planet przed nie kontrolowaną ingerencją z zewnątrz. Bezpośrednim następstwem tej umowy stało się utworzenie Rady Galaktycznego Bezpieczeństwa, chociaż oficjalne cele i zadania nowej organizacji były o wiele bardziej prozaiczne.
Читать дальше