Wróćmy jednakże w ślad za autorem do końca lat trzydziestych. Wciąż w tym samym 37 roku, kiedy Sikorski jeszcze nie wiedział, że niedługo spadnie nań sprawa „podrzutków”, a Gorbowski, przeczuwający niebezpieczeństwo wyczulonymi zmysłami, coś już wiedzący i wiele podejrzewający, miotał się po planetach Peryferii w poszukiwaniu czegoś dziwnego, niezwykłego, na Pandorze otrzymano decydujące, jak sądzi Wanderer, potwierdzenie ostrzeżeń Durowa i Tagoran. W pandoriańskiej dżungli w stanie krańcowego wycieńczenia został nieoczekiwanie odnaleziony biolog Michaił Sidorów, który zaginął bez śladu trzy lata wcześniej. Jego powrót do psychicznej równowagi wymagał niemało czasu, po czym Sidorów przeanalizował swoje przeżycia i przekonał się co do prawdziwości swoich wspomnień. Dopiero po czterech latach Rada Galaktycznego Bezpieczeństwa otrzymała szczegółowy raport o wydarzeniach na Pandorze, o losie jej aborygenów i jego sprawcach.
Na Pandorze trwa, pisał Sidorów, biologiczna wojna, której ziemscy obserwatorzy w ogóle nie odbierają jako wojny, a w dodatku nawet jej nie zauważają. Ale jest ona wynikiem jeszcze poważniejszych wydarzeń. Kilkadziesiąt lat temu, jeszcze przed zjawieniem się na Pandorze Ziemian, tamtejsza ludność została sztucznie rozdzielona przez pewną zewnętrzną siłę na kilka obecnie niepodobnych do siebie ras. O selekcji decydowała płeć. Większa część osobników męskich, poddana jakiemuś oddziaływaniu, dość szybko przekształciła się w coś zupełnie nieludzkiego (najprawdopodobniej w Wędrowców) i na zawsze porzuciła glob, udając się w nieznanym kierunku. Osobniki żeńskie po obróbce przekształciły się zupełnie inaczej. Pozostawszy na globie i zachowawszy zewnętrznie ludzką postać, nabyły jednocześnie cały zestaw niewiarygodnych właściwości i zdolności. Przeszły na partenogenetyczny sposób rozmnażania, podporządkowały sobie ogromne połacie dżungli i właściwie stworzyły zupełnie nową biologiczną cywilizację. Aktualnie istoty te (Sidorów nazwał je „amazonkami”) zdążyły podzielić się na kilka wojujących ze sobą grup i weszły w fazę najprawdziwszej (choć dziwnej z punktu widzenia Ziemianina), wyniszczającej wojny.
Ci, którzy z jakichś powodów nie przeszli metamorfozy, prowadzili bardzo prymitywne życie w głuchych leśnych osiedlach, ale „amazonki” nie zostawiły w spokoju tych resztek poprzedniej populacji. Kobiety za pomocą specjalnych biorobotów były planowo wyłuskiwane ze wspólnot i przekształcane w „amazonki”, a wszystkie dzieci płci męskiej w czasie równie planowych likwidacji wsi zabierali nie wiadomo dokąd jacyś „nocni pracownicy”. Jasne jest, że przy takiej zsynchronizowanej działalności „amazonek” i kontrolujących je stale Wędrowców stara cywilizacja Pandory nie miała przyszłości.
(Autor sięga również do innych fragmentów referatu Sidorowa nie dotyczących wprost Wędrowców. Charakterystyczne jest, zauważa on, że chociaż wieści na temat tej historii wypłynęły poza granice RGB, to ani w ustnych, ani w drukowanych opowieściach o przygodach dzielnego biologa na strasznej obcej planecie nie używano ani nazwiska Michaiła Sidorowa, ani nazwy Pandora, czy — tym bardziej — Wędrowcy.)
Środki zastosowane na Pandorze przez Radę Bezpieczeństwa niemal niczego nie dały. Z wielu powodów całkowita kwarantanna planety nie była możliwa; zostały paliatywy w rodzaju niezbyt udanej próby zamknięcia słynnego rezerwatu czy istotnego ograniczenia myśliwskich terenów. Nie powiodły się również próby ratowania resztek rodzimej ludności. W chwili obecnej dorosłych aborygenów płci męskiej na Pandorze zapewne nie ma, pisze autor Plusku w ciszy.
Właśnie wtedy po raz pierwszy w dokumentach RGB (a nie w napisanym znaczenie później Memorandum Bromberga) pojawiły się wnioski o nieuchronnym podziale na kilka części wszelkiej ludności, która znajdzie się na drodze Wędrowców i nie będzie potrafiła im się przeciwstawić. Dokładne dane (procent „odchodzących” i „pozostających”, związek z płcią i tak dalej) zostały uznane za szczegóły, które zależą nie od Wędrowców, lecz od biologiczno-genetycznych właściwości konkretnej cywilizacji.
Wszystkie te przypuszczenia jeszcze raz potwierdziły się pod koniec 49 roku, kiedy Sikorski dopiero zaczął dochodzić do siebie po incydencie z „detonatorami”. Jednakże wydarzenia zmusiły szefa Rady Bezpieczeństwa do porzucenia myśli o spokoju i nawet na jakiś czas oderwały go od sprawy „podrzutków”.
Progresorzy z Ziemi znaleźli się na Sarakszu na początku lat czterdziestych i oprócz poważnych problemów tej planety zetknęli się z największym — wieżami w Kraju Ojców. System wież działał już co najmniej dziesięć lat; większość populacji zdążyła popaść w swoiste narkotyczne uzależnienie od promieniowania. Progresorzy nie mieli sił i środków, żeby walczyć z masowym głodem promieniowania, zresztą obowiązująca doktryna nie pozwalała na ingerencję na taką skalę. Rezydenci Ziemi mogli tylko obserwować i szukać obrony przed promieniowaniem. Poszukiwaniem takiej obrony — powodując się własną motywacją — zainteresowane były również rządzące elity kraju.
Po upływie kilku lat pewien po trzykroć sprawdzony i bezwarunkowo lojalny technik (jednocześnie współpracownik Rady Bezpieczeństwa) został w końcu dopuszczony do najświętszych tajemnic — do profilaktycznego remontu wymiennych generatorów pola. O szczegółach dalszych wydarzeń, jak przyznaje Tim Wanderer, krążyły różne opowieści, ale jedna się powtarzała. Okazało się, że niektóre podstawowe części generatorów nie mogły być wyprodukowane na Sarakszu; po pierwsze: z braku surowca, po drugie: z powodu właściwości (na przykład zdolności do regeneracji). Poza tym całe peryferia systemu i mobilne promienniki nie zawierały niczego niezwykłego, niezawodnie były wytworem miejscowej myśli technicznej.
Staranne śledztwo RGB nie wyjaśniło, kto uszczęśliwił niegdyś Saraksz prototypem dzisiejszych generatorów. Natomiast udało się ustalić, że aktualna funkcja urządzeń (tworzenie Białego i Czarnego Pola oraz innych promieniowań) określiła się po przeróbce już posiadanych generatorów. Nazwiska „racjonalizatorów”, którzy nawiasem mówiąc, stworzyli również ruchome emitery, udało się ustalić, ale ludzi tych już od dawna nie było wśród żywych.
Tak więc do czego była przeznaczona aparatura pierwotna, według wielu oznak należąca do Wędrowców? Jeśli uwzględnimy, że również po przestrojeniu generator dysponował czułą dyspersją reakcji na bodźce w stosunku mniej więcej sto „normalnych” do jednego „wyrodka”, to możemy tylko zgadywać, jakie były cele takiej aparatury. Inna sprawa, że właściciele urządzeń nie zdołali ani doprowadzić do końca selekcji, ani wykorzystać jej wyników — na Sarakszu zaczęła się totalna atomowa rzeź…
Wydaje się, że pierwszym człowiekiem, który miał szansę spotkać się z przeciwnikiem twarzą w twarz, był Rudolf Sikorski. Istniała nadzieja, chociaż słaba, iż jakaś część pierwotnie zainicjowanych mogła przeżyć wojnę, zniszczenia i represje albo wśród aktualnej władzy, albo wśród legalnych „wyrodków”, albo w podziemiu, albo w ogóle poza granicami kontrolowanego przez Nieznanych Ojców terytorium (na przykład w krainie mutantów na Południu). Przypuszczano, że Wędrowcy mogą jeszcze powrócić i wznowić prace. Jakkolwiek było, Sikorski wymógł, żeby cała działalność Ziemian na Sarakszu, formalnie pozostająca w gestii Komisji do spraw Kontaktów, w rzeczywistości była podporządkowana Radzie Bezpieczeństwa. Tu, niestety, nie obeszło się bez zgrzytów: informacje o planecie były utajniane niekonsekwentnie, co doprowadziło do przecieku. Młody pracownik Grupy Swobodnego Rekonesansu, Maksym Kammerer, nie znalazłszy w katalogu planet zakazującego symbolu, przyjął ten świat za nie zaludniony i postanowił go odwiedzić…
Читать дальше