– Nie powinna pani wychodzić bez płaszcza – powiedział jeden z nich.
– Odejdźcie – powtórzyła.
– Połóż to – powiedział Frank. – Nikt cię nie skrzywdzi. – Proszę pani, nie dalej niż pięć minut temu rozmawiałem przez telefon z Walterem – powiedział mężczyzna w środku. – Wiemy, co pani myśli o nas. Ale to nie jest tak. Proszę mi wierzyć, że to nie jest tak.
– Nikt tu nie produkuje robotów – powiedział Frank.
– Musi pani nas uważać za mądrzejszych, niż jesteśmy w rzeczywistości – powiedział mężczyzna w środku. – Czy roboty umiałyby prowadzić samochód? Gotować? I strzyc dzieci?
– I wyglądać tak prawdziwie, że nawet dzieci by tego nie zauważyły? – powiedział trzeci mężczyzna. Był mały i gruby.
– Musi nas pani uważać za geniuszy – powiedział ten w środku. – Proszę mi wierzyć, nie jesteśmy geniuszami.
– Ale posłaliście ludzi na księżyc – odparła.
– Kto? – spytał. – Ja nie. Frank, czy ty posłałeś kogoś na księżyc? Bernie?
– Nie posyłałem – odpowiedział Frank. Mały człowieczek zaśmiał się.
– Ani ja, Wynn – powiedział. – Przynajmniej nic o tym nie wiem.
– Myślę, że pomyliła nas pani z kimś innym – powiedział mężczyzna w środku. – Z Leonardem da Vinci lub Albertem Einsteinem.
– Boże – powiedział mały mężczyzna. – Nie chcielibyśmy robotów za żony. Chcemy mieć prawdziwe kobiety.
– Odejdźcie i pozwólcie odejść mnie – powiedziała.
Stali tam, ciemniejsi od otaczającej ich ciemności.
– Joanno – powiedział Frank – jeśli masz rację i moglibyśmy robić tak fantastyczne i naturalne roboty, to nie sądzisz, że zbijalibyśmy na tym grubą forsę?
– No, właśnie – podchwycił środkowy mężczyzna. – Z takimi pomysłami bylibyśmy bardzo bogaci.
– Może i tak zrobicie – powiedziała. – Może to dopiero początek.
– O Boże! – powiedział. – Ma pani na wszystko gotową odpowiedź. To pani powinna być adwokatem, a nie Walter.
Frank i mały mężczyzna zaśmiali się.
– No, chodź Joanno – powiedział Frank. – P-połóż to, co trzymasz, t-ten kijek, czy…
– Odejdźcie i pozwólcie mi odejść! – zawołała.
– Nie możemy tego zrobić – powiedział stojący w środku mężczyzna. – Dostanie pani zapalenia płuc albo potrąci panią samochód.
– Idę do przyjaciół – powiedziała. – Za parę minut będę w ciepłym miejscu. Dawno bym tam była, gdybyście mnie… O Boże… – opuściła gałąź i zaczęła rozcierać ramię. Przetarła oczy i czoło, trzęsąc się.
– Pozwoli nam pani udowodnić sobie, że się myli? – spytał mężczyzna w środku. – A wtedy zabierzemy panią do domu i jak będzie trzeba, wezwiemy pomoc.
Spojrzała na jego ciemną sylwetkę.
– Udowodnić mi? – Nie wierzyła.
– Zabierzemy panią do klubu i…
– O nie.
– Chwileczkę, proszę mnie wysłuchać. Zabierzemy panią do klubu i może go pani obejrzeć od A do Z. Jestem pewien, że w takich okolicznościach nikt się nie będzie sprzeciwiał. Zobaczy, że jest…
– Za nic tam nie pójdę…
– Przekona się pani, że nie ma żadnej fabryki robotów – powiedział. – Jest bar, pokój do gry w karty i parę innych pokoi. Jest tam projektor, kilka zakazanych filmów i to cały nasz wielki sekret.
– No i automaty do gier – dodał mały człowiek.
– Tak, mamy parę automatów do gier.
– Nie weszłabym tam bez uzbrojonej straży, kobiet.
– Każemy wszystkim stamtąd wyjść – powieział Frank. – Cały dom będzie do twojej dyspozycji.
– Nie pójdę – powiedziała.
– Proszę pani – powiedział mężczyzna w środku.
– Wykazujemy maksimum wyrozumiałości, ale są pewne granice. Jak długo będziemy tu jeszcze stać i konferować?
– Chwileczkę – powiedział mały człowieczek.
– Mam pewien pomysł. Załóżmy, że jedna z kobiet, którą uważa pani za robota, skaleczyłaby się w palec i zaczęła krwawić. Czy to by panią przekonało? A może uważa pani, że zrobiliśmy roboty, w których płynie krew?
– Na miłość Boską, Bernie – powiedział mężczyzna w środku, a Frank zauważył: – Nie możesz kogoś ot tak sobie prosić, żeby się skaleczył.
– Czy pozwolicie odpowiedzieć jej na nasze pytanie? Co pani na to? Czy to by panią przekonało? Gdyby się skaleczyła i krwawiła.
– Bernie…
– Pozwólcie jej, do cholery, odpowiedzieć. Joanna stała, patrząc i kiwnęła głową.
– Gdyby krwawiła – powiedziała – pomyślałabym, że jest prawdziwa…
– Przecież nie poprosimy żadnej kobiety, żeby się specjalnie kaleczyła. Pójdziemy do…
– Bobbie by to zrobiła – powiedziała. – Jeśli to jest naprawdę Bobbie. Jest moją przyjaciółką. Bobbie Markowe.
– Na Fox Hollow Lane? – spytał mały człowieczek.
– Tak – odparła.
– Widzicie? To dwie minuty stąd. Pomyślcie tylko. Nie będziemy musieli iść aż do Centrum ani zmuszać pani Eberhart, żeby szła tam, dokąd nie chce…
Nikt się nie odezwał.
– To chyba niezły p-pomysł – powiedział Frank. – Możemy porozmawiać z panią Markowe…
– Nie będzie krwawić – wątpiła Joanna.
– Będzie – powiedział mężczyzna w środku. – A kiedy to się stanie, zrozumie pani swój błąd i pozwoli się pani zabrać do domu, do Waltera, bez żadnego sprzeciwu.
– Jeżeli będzie krwawić – zgodziła się – to tak.
– W porządku – powiedział, – Frank, biegnij naprzód, zobacz, czy jest w domu i wytłumacz jej, co
i jak. Zostawię tu swoją latarkę, kładę ją na ziemi. Bernie i ja pójdziemy trochę naprzód, a pani niech weźmie latarkę i idzie za nami w takiej odległości, w jakiej pani będzie się czuć bezpiecznie. Ale proszę nie gasić latarki, żebyśmy wiedzieli, że idzie pani za nami. Zostawiam tu również swój płaszcz, proszę go włożyć, bo słyszę, jak szczęka pani zębami.
Nie miała racji i wiedziała o tym. Nie miała racji. Była zmarznięta, przemoczona, zmęczona, głodna i szarpana przez szereg sprzecznych potrzeb. Między innymi chciało się jej siusiu.
Gdyby byli zabójcami, zabiliby ją. Gałąź nie stanowiłaby dla nich żadnej przeszkody. Trzech mężczyzn przeciwko jednej kobiecie.
Podniosła gałąź i przyglądała się jej, idąc powoli na obolałych stopach. Rzuciła ją. Miała mokrą i brudną rękawiczkę oraz zmarznięte palce. Zaciskała je i otwierała, wreszcie wsunęła dłoń pod pachę. Trzymała tak równo, jak mogła, długą ciężką latarkę.
Mężczyźni szli małymi kroczkami przed nią. Niski mężczyzna miał brązowy płaszcz i czerwoną, skórzaną czapkę. Wyższy był w zielonej koszuli i ciemnych spodniach, wpuszczonych do brązowych butów. Miał rudawo-blond włosy.
Jego kożuch ogarniał ciepłem jej ramiona. Miał mocny, miły zapach – zwierząt i życia.
Bobbie będzie krwawić. To zwykły zbieg okoliczności, że Dale Coba pracował przy produkowaniu robotów w Disneylandzie, że Claude Axhelm uważał się za Heniy'ego Higginsa, że Ike Mazzard rysował swoje ładne obrazki. To przypadek, że wplątała się w to szaleństwo. Tak, szaleństwo (- to nie jest katastroficzne – powiedziała dr Francher z uśmiechem. – Jestem pewna, że mogę pani pomóc).
Bobbie będzie krwawić, a ona wróci do domu i ogrzeje się.
Do domu, do Waltera?
Od kiedy przestała mu ufać? Kiedy nastąpiła między nimi pustka? I czyja to była wina?
Przytył na twarzy. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? Czy była zbyt zajęta robieniem zdjęć i pracą w ciemni?
Читать дальше