Bisesa pamiętała jeszcze męczące debaty z przełomu wieków na temat tego rodzaju „inżynierii planetarnej”, zanim ktokolwiek usłyszał o burzy słonecznej. Czy stosowanie takich rozległych przedsięwzięć inżynieryjnych w odniesieniu do środowiska było rzeczą moralną? Czy na planecie, gdzie życie i powietrze, woda i skały, są tak delikatnie powiązane ze sobą, można w ogóle przewidzieć konsekwencje tego, co robimy?
Obecnie sytuacja uległa zmianie. W następstwie burzy słonecznej nie było w istocie wielkiego wyboru, jeżeli miała istnieć jakakolwiek nadzieja na utrzymanie przy życiu wciąż ogromnej liczby mieszkańców Ziemi, a teraz, na szczęście, ludzie zabrali się do tego znacznie rozsądniej niż niegdyś.
Dziesięciolecia intensywnych badań opłaciły się sowicie, doprowadziły bowiem do znacznie głębszego zrozumienia ekologii. Nawet mały, zamknięty ekosystem okazał się wyjątkowo złożony, pełen przepływów energii i wzajemnych powiązań, na tyle skomplikowany, że wprawiał w zakłopotanie najbardziej ścisłe umysły. A poza tym systemy ekologiczne stanowiły układy z natury rzeczy chaotyczne. Potrafiły załamywać się i rozkwitać z własnej inicjatywy, bez interwencji z zewnątrz. Jednak na szczęście ludzka pomysłowość, wsparta elektroniką, rozwinęła się na tyle, że była w stanie rozwikłać zawiłości natury. Można było chaosem kierować. Wymagało to tylko przetwarzania ogromnej liczby danych.
Całościowe kierowanie wielkim globalnym projektem odbudowy ziemskiej ekologii oddano w metaforyczne ręce Talesa, jedynego z trójki wielkich sztucznych umysłów, który przetrwał burzę słoneczną. Bisesa była przekonana, że ekologia, jaką tworzył Tales, okaże się trwała, nawet jeśli nie będzie całkowicie naturalna. Oczywiście proces ten musi potrwać dziesięciolecia i nawet wtedy ziemska biosfera odzyska jedynie część różnorodności, jaką cieszyła się niegdyś. Ale Bisesa miała nadzieję, że dożyje chwili, gdy otworzą się arki i zostaną z nich wypuszczone na wolność słonie, lwy i szympansy, powracając do swego naturalnego środowiska.
Ale spośród wielkich projektów odbudowy najbardziej ambitnym i zarazem kontrowersyjnym był projekt ujarzmienia pogody.
Pierwsze próby kontrolowania pogody, w szczególności podejmowane w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przez amerykańskie wojsko próby destabilizacji ulewnych deszczów nad Wietnamem Północnym i Laosem, opierały się na niewiedzy i były tak nieudolne, że w ogóle nie wiadomo, czy przyniosły jakiś skutek. Potrzebna była większa subtelność.
Atmosfera i oceany, które wywierają przemożny wpływ na pogodę, plus kolosalne ilości energii pochodzącej ze Słońca — to ogromna machina zależna od wielu czynników, takich jak temperatura, ciśnienie i szybkość wiatru. Machina ta działa w sposób chaotyczny, ale taka natura zapewnia jej wyjątkową wrażliwość. Jeżeli zmienimy choćby nieznacznie wartość któregoś z kontrolujących ją parametrów, mogą wystąpić zjawiska o charakterze globalnym; pokazuje to, że w starym powiedzeniu, iż trzepot skrzydeł motyla w Brazylii może spowodować tornado w Teksasie, może tkwić źdźbło prawdy.
Ala jak tym kierować to było zupełnie inne zagadnienie. Na orbicie okołoziemskiej zamierzano umieścić zwierciadła, podobne do tarczy, ale znacznie od niej mniejsze, które by odbijały promieniowanie słoneczne i korygowały wartość temperatury. Układy turbin miały wytwarzać sztuczne wiatry. Pozostawiane przez samoloty smugi kondensacyjne można by wykorzystać do osłabienia światła słonecznego padającego na wybrane fragmenty Ziemi. I tak dalej.
Oczywiście towarzyszył temu niemały sceptycyzm. Nawet dziś, kiedy Eugene opowiadał o swojej pracy, Michaił powiedział trochę zbyt głośno:
— Ktoś kradnie chmurę deszczową, plony kogoś innego spadają w wyniku suszy! Skąd możesz mieć pewność, że majstrowanie przy pogodzie nie będzie miało niepożądanych skutków?
— Wszystko dokładnie obliczamy. — Eugene wydawał się speszony tym, że Michaił podnosi takie zastrzeżenia. Postukał się w czoło. — Wszystko jest tutaj.
Michaił był niezadowolony. Ale Bisesa zrozumiała, że nie ma to nic wspólnego z etyką kontrolowania pogody. Michaił był zazdrosny, zazdrosny z powodu kontaktu, który nawiązała jej córka z Eugene’em.
Bud otoczył Michaiła ramieniem.
— Nie pozwól, aby ci młodzi zepsuli ci humor — powiedział. — Niech się dzieje, co chce, oni nie są tacy jak my. Sądzę, iż tarcza nauczyła ich, że mogą snuć wielkie plany. Tak czy owak to jest teraz ich świat! Chodź, poszukajmy piwa.
Mała grupa rozdzieliła się.
* * *
Siobhan podeszła do Bisesy.
— Więc Myra jest już dorosła.
— O tak.
— Prawie żal mi tego chłopca, chociaż nie sądzę, aby to nowe pokolenie w ogóle potrzebowało współczucia ze strony takich jak my. — Zerknęła na Eugene’a i Myrę, wysoką, ładną, pewną siebie. — Bud ma rację. Pomogliśmy im przetrwać burzę słoneczną. Ale teraz wszystko jest inne.
— Ale oni są twardzi, Siobhan — powiedziała Bisesa. — A przynajmniej taka jest Myra. Dla niej przeszłość, czas, który burza rozcięła na dwoje, był jedynie okresem kolejnych zdrad. Ojciec, którego nigdy nie poznała. Matka, która zostawiła ją w domu i wróciła zwariowana. A potem cały świat wokół niej się załamał. No więc odwróciła się od niego. Przeszłość jej nie interesuje, już nie, bo sprawiła jej zawód. Ale przyszłość może sama kształtować. Ty widzisz jej pewność siebie. Ja widzę, że jest twarda jak stal.
— Ale tak właśnie powinno być — łagodnie powiedziała Siobhan. — Teraz jest nowa przyszłość, nowe wyzwania, nowe obowiązki. Oni, ci młodzi, będą musieli wziąć za nie odpowiedzialność. A my będziemy tylko patrzeć.
— I martwić się o nich — z żalem powiedziała Bisesa.
— O tak. Zawsze tak będzie.
— Nie zniosłabym, gdybym miała ją utracić — wyrzuciła z siebie Bisesa.
Siobhan dotknęła jej ramienia.
— Nie utracisz. Bez względu na to, jak daleko się uda. Znam was obie wystarczająco dobrze. Są sprawy ważniejsze niż przyszłość, Biseso.
Tales odezwał się cicho w uchu Bisesy:
— Myślę, że uroczystość zacznie się już za chwilę.
Siobhan westchnęła.
— Wiemy — mruknęła. — Czy nie brak ci Arystotelesa? Tales ma ten denerwujący zwyczaj, że mówi coś, co jest zupełnie oczywiste.
— Ale mimo to cieszmy się, że go mamy — powiedziała Bisesa.
Siobhan wzięła Bisesę pod rękę.
— Chodź. Popatrzymy na ten show.
Bisesa i Siobhan przeszły przez namiot do środkowej części platformy. Dzieci roiły się wokół, w końcu ujrzawszy coś bardziej interesującego niż one same.
Centrum zainteresowania stanowił obiekt, który wyglądał jak przysadzista piramida, wysoka na około dwadzieścia metrów. Jej powierzchnia była pokryta marmurowymi płytami, które lśniły w słońcu. Ta bezpretensjonalna konstrukcja miała stanowić stację kotwiczną Windy Kosmicznej, liny węglowej wykonanej przy wykorzystaniu nanotechniki, która miała prowadzić z Ziemi do orbity geostacjonarnej oddalonej o trzydzieści tysięcy kilometrów.
— Spójrz na to. — Siobhan wyciągnęła palec w górę. Na czystym, niebieskim niebie krążyły samoloty i helikoptery. — Nie chciałabym latać tak w kółko, gdy tysiące kilometrów kabla z fulerenów rozwijają się, opadając w dół…
Premier Australii z niejakim trudem wdrapała się po schodach na podium, znajdującym się na samym szczycie piramidy o spłaszczonym wierzchołku. Uniosła do góry próbkę kabla, który w tym momencie ostrożnie opuszczano w dół atmosfery ziemskiej. Była to w rzeczywistości taśma o szerokości około jednego metra, ale o grubości zaledwie jednego mikrona. Pani premier rozpoczęła przemówienie.
Читать дальше