Było to miejsce mające głębokie korzenie, w którego ziemi spoczywały kości setek pokoleń. Na tle takiej perspektywy, nawet gniew burzy słonecznej był niczym. Mieszkańcy Londynu odbudują swoje miasto, jak to zawsze miało miejsce w przeszłości. A przyszli archeologowie, grzebiąc w ziemi, znajdą warstwę popiołu i ślady powodzi, wciśnięte między warstwy tysiącletniej historii, podobnie jak popioły Boudiki i Wielkiego Pożaru, i bombardowania Londynu, i wszystkich tych, którzy daremnie próbowali doszczętnie spalić Londyn.
Jej uwagę zwróciła słaba, niebieska poświata unosząca się nad Kopułą. Była tak słaba, że trudno ją było dostrzec przez zasłonę dymu, tak że nawet nie była pewna, czy jest rzeczywista.
Powiedziała do Myry:
— Widzisz to? Tam, teraz znowu. To niebieskie światło. Widzisz?
Myra spojrzała w górę i zmrużyła oczy.
— Chyba tak.
— Jak myślisz, co to jest?
— Prawdopodobnie promieniowanie Czerenkowa — powiedziała Myra.
Po latach nauki na temat burzy słonecznej wszyscy byli w tej dziedzinie ekspertami. Z promieniowaniem Czerenkowa można się było spotkać w reaktorze jądrowym. Światło widzialne było efektem wtórnym, rodzajem optycznej fali uderzeniowej spowodowanej przechodzeniem przez ośrodek taki jak powietrze cząstek naładowanych, których prędkość przekraczała lokalną prędkość światła.
Ale w złożonej sekwencji zjawisk fizycznych związanych z burzą słoneczną to nie powinno się zdarzyć, nie teraz.
Bisesa powiedziała:
— Jak myślisz, co to oznacza?
Myra wzruszyła ramionami.
— Przypuszczam, że Słońce znów coś knuje. Ale nic nie możemy na to poradzić. Jestem bardzo zmęczona, Mamo.
Bisesa chwyciła córkę za rękę. Myra miała rację. Nic nie mogły na to poradzić, mogły tylko czekać pod tym dziwnym niebem, w tym wypełnionym niebieską poświatą powietrzu, na to, co ma się wydarzyć.
Myra wypiła do dna zawartość kubka.
— Ciekawe, czy mają jeszcze trochę tej zupy.
CZĘŚĆ SZÓSTA
Odyseja czasu
Platforma wiertnicza na morzu, jakieś dwieście kilometrów na zachód od Perth, była mało pociągająca. Dla Bisesy, patrzącej w dół z helikoptera, wydawała się całkiem mała.
Trudno było uwierzyć, że to wszystko dzieje się dzisiaj, że to miejsce ma się stać pierwszym prawdziwym portem kosmicznym na Ziemi.
Helikopter wylądował trochę nierówno i Bisesa i Myra wygramoliły się na zewnątrz. Bisesa wzdrygnęła się, gdy uderzyło w nią z całą mocą słońce Pacyfiku, mimo że miała na głowie szeroki kapelusz. Pięć lat po burzy słonecznej, chociaż flotylle samolotów dniem i nocą patrolowały niebo, ciągnąc za sobą elektrycznie naładowane sieci i rozpylając substancje chemiczne, warstwa ozonowa jeszcze nie w pełni została zrekonstruowana.
Jednakże wszystko to wydawało się nie obchodzić Myry. Miała teraz osiemnaście lat i podobnie jak matka była wysmarowana kremem do opalania, ale jakoś wyglądało to na niej bardziej elegancko. Miała na sobie spódnicę, co było w jej wypadku nietypowe, długą, obszerną kreację, która ani trochę jej nie przeszkadzała, kiedy wysiadała z helikoptera.
Rozpostarty na stalowej powierzchni platformy czerwony dywan wiódł do grupy budynków i jakichś nieokreślonych maszyn. Idąc tuż obok siebie, matka i córka postępowały wytyczonym szlakiem. Po obu stronach dywanu, z kamerami zwisającymi na ramionach, stali reporterzy.
Na końcu dywanu czekała, aby je powitać, niska, pulchna kobieta: premier Australii, pierwsza Aborygenka, jaka piastowała ten urząd. Jeden ze współpracowników szepnął jej coś do ucha, najwyraźniej informując ją, kim są ci dziwnie wyglądający ludzie, i powitanie wypadło znakomicie.
Bisesa nie wiedziała, co powiedzieć, ale Myra paplała bez oporów, oczarowując wszystkich stojących w pobliżu. Myra bardzo chciała zostać astronautką, i miała wszelkie szanse, aby to osiągnąć; astronautyka była jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin.
— Jestem zafascynowana Windą Kosmiczną — powiedziała. — Mam nadzieję, że pewnego dnia nią pojadę!
Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na Bisesę. Była tu dzisiaj jako gość Siobhan Tooke, z domu McGorran, ale nikt nie wiedział, kim jest ani co ją łączy ze Siobhan, i bardzo jej to odpowiadało. Jednak kamery bardzo interesowały się Myrą, a ona, traktując otoczenie z odrobiną ironii, starała się to jak najlepiej wykorzystać. W Myrze nikt by dzisiaj nie rozpoznał owej brudnej trzynastolatki z nocy po przejściu burzy słonecznej. Była teraz bardzo inteligentną, pewną siebie młodą kobietą, nie wspominając o jej smukłej sylwetce i wielkiej urodzie, jaką nigdy nie cieszyła się Bisesa.
Bisesa była dumna z Myry, ale sama czuła się jakby porzucona po niewłaściwej stronie nieuchwytnej bariery wieku. Po wielu wstrząsach, jakie musiała znieść — swoich przeżyciach na Mirze, samej burzy słonecznej i wielu latach powolnego i bolesnego odbudowywania utraconego świata — uczyniła wszystko, co było w jej mocy, aby odbudować także swoje życie i zapewnić Myrze stabilną przyszłość. Ale wciąż czuła się poobijana wewnętrznie i prawdopodobnie już tak pozostanie.
Jednakże dla młodych ludzi na całym świecie burza słoneczna okazała się w pewnym sensie korzystna. Nowe pokolenie wydawało się bardziej zahartowane dzięki wyzwaniom, w obliczu których stanęła ludzkość. Ale nie była to myśl szczególnie krzepiąca.
Z kolejnych helikopterów wysiadali następni goście i pani premier ruszyła ich powitać.
* * *
Bisesę i Myrę poprowadzono w stronę dużego namiotu wypełnionego stołami, które były zastawione napojami i kwiatami, co wyglądało dość dziwnie na tej wyspie pełnej maszyn.
Był tam spory tłum obejmujący wybitne postacie z całego świata, takie jak były prezydent Stanów Zjednoczonych Alvarez, brytyjski następca tronu i jak podejrzewała Bisesa, liczni przedstawiciele owej tchórzliwej grupy ludzi, którzy przeczekali burzę słoneczną przyczajeni w punkcie L2, podczas gdy wszyscy inni cierpieli nieznośne gorąco.
Dzieci, z których wiele jeszcze nie miało pięciu lat, przemykały między nogami dorosłych; po spadku przyrostu naturalnego, jaki nastąpił przed burzą słoneczną, teraz ciąże występowały aż nazbyt często. Jak zawsze ci mali ludzie interesowali się tylko sobą i Bisesa patrzyła oczarowana na owo zupełnie odrębne wydarzenie towarzyskie.
— Bisesa!
Przez tłum przepychała się ku niej Siobhan. U jej boku szedł Bud w olśniewającym mundurze generała sił powietrznych i kosmicznych USA, uśmiechając się od ucha do ucha. Towarzyszyli im Michaił Martynow i Eugene Mangles. Michaił poruszał się o lasce, uśmiechnął się serdecznie do Bisesy.
Ale Myra, jak Bisesa mogła się była spodziewać, wlepiła wzrok w Eugene’a.
— No! No! Kto zamówił coś takiego?
Eugene zbliżał się do trzydziestki, jak szybko obliczyła Bisesa, i był prawdopodobnie o ponad dziesięć lat starszy od Myry. Wciąż był diablo przystojny; w istocie wiek, który nieco uwydatnił rysy jego twarzy, uczynił go jeszcze bardziej atrakcyjnym. Ale w garniturze wyglądał po prostu śmiesznie. A kiedy Myra zbliżyła się do niego, sprawiał wrażenie przerażonego.
— Cześć. Jestem Myra Dutt, córka Bisesy. Spotkaliśmy się parę lat temu.
Wyjąkał:
— Naprawdę?
— O tak. Na jednej z tych uroczystości, gdzie wręczano medale. No wiesz, medale i prezydenci. Wszystko zaciera się, nie?
— Tak sądzę…
— Mam osiemnaście lat, właśnie zaczęłam studia na uniwersytecie i zamierzam poświęcić się astronautyce. Jesteś tym, który przewidział burzę słoneczną, prawda? Co teraz robisz?
Читать дальше