Jednak katedra św. Pawła ocalała. W ponurym blasku pożarów widać było jej charakterystyczny kształt. Wielka katedra spoczywała na fundamentach poprzednich budowli sięgających czasów rzymskich. Teraz łuki Blaszanej Pokrywki wnosiły się wysoko nad arcydziełem Wrena, ale katedra przetrwała, tak jak poprzednio przetrzymała inne koszmarne wydarzenia. Siobhan zastanawiała się, czyje bohaterstwo pomogło dziś uratować starą katedrę.
Ale to raczej nie miało znaczenia.
— Jeśli Kopuła nie wytrzyma, jesteśmy załatwieni — powiedziała.
— Ale ona wytrzyma — powiedział Toby stanowczo. Zerknął na zegarek. — Piąta trzydzieści. Niecałe dwie godziny do zachodu słońca. Jednak przetrwamy.
Wydawało się, że od śmierci Perdity Toby uznał za swój obowiązek, by podnosić ją na duchu. To dobry człowiek, pomyślała. Ale oczywiście to, co mógł powiedzieć czy uczynić, nie miało dla Siobhan żadnego znaczenia, już nie. Przeżyła własną córkę, to była zdumiewająca, niedorzeczna myśl i nic już nie będzie miało znaczenia. Ale nie czuła bólu z tego powodu, jeszcze nie.
Mając wrażenie, jakby używała autopilota, rozejrzała się po wielkich, pokrywających ściany ekranach.
Obrazy Ziemi wciąż były zaskakująco dobrej jakości. Oczywiście zarówno Księżyc, jak i tarcza znajdowały się po stronie Ziemi zwróconej ku Słońcu, czyli po dziennej stronie planety. Ale i po jej nocnej stronie obserwowano rozwój wydarzeń, nawet czternaście godzin po wybuchu burzy słonecznej.
Niektóre dane dotyczące nocnej strony planety pochodziły od prezydent Alvarez, która przebywała gdzieś w Indiach. Na długo przed wybuchem burzy Alvarez znajdowała się w powietrzu na pokładzie ostatniego modelu Air Force One, kolosa napędzanego energią jądrową, który jak mówiono, mógł pozostawać z powietrzu przez dwa tygodnie bez konieczności uzupełniania zapasu paliwa. Dla takiego samolotu błahostką było latanie wokół planety w ciągu ponad dwudziestu godzin trwania burzy, bez przerwy umykając przed światłem.
Jedna z serii obrazów została przesłana przez grupę uciekinierów znajdujących się w punkcie L2. Drugi punkt Lagrange’a układu Ziemia — Słońce leżał na linii łączącej oba ciała niebieskie, ale po przeciwnej stronie planety niż tarcza. Podczas gdy tarczę w punkcie L1 nieustannie zalewało światło słoneczne, punkt L2 stale pozostawał w cieniu Ziemi, panowała więc tam wieczna noc. Teraz punkt L2 znajdował się nad południkiem biegnącym przez południowo-wschodnią Azję.
I tam, w punkcie L2, powstał wielki, okryty tajemnicą świat uchodźców, pełen miliarderów, dyktatorów oraz innych posiadających bogactwo i władzę osobników — w tym, jak krążyła pogłoska, połowę członków brytyjskiej rodziny królewskiej. Jedynym kontaktem, jaki Siobhan miała w L2, była Philippa Duflot, poprzednio jedynie asystentka burmistrza Londynu, ale o znacznie lepszych koneksjach rodzinnych, niż Siobhan mogła przypuszczać. To właśnie Philippa pilnowała, żeby nieprzerwanie przesyłano dane z punktu L2 do Londynu, i to ona napomykała o tym, co się tam dzieje. Niektórzy spośród bardziej dekadenckich mieszkańców stacji wydawali przyjęcia, bawiąc się, podczas gdy Ziemia płonęła. Pewna tajemnicza klika przygotowywała nawet plany, jak to będzie po burzy słonecznej, kiedy ta elitarna grupa powróci na Ziemię, aby przejąć władzę.
— Adam i Ewa w butach od Gucciego — skomentował Tony lekceważąco.
Jeśli chodzi o samą Ziemię, na tych cierpliwie gromadzonych obrazach planeta wygląda jak Wenus, pomyślała Siobhan, jak poszarpana, zasnuta dymem Wenus.
Biliony ton wody zostały uniesione do atmosfery, tworząc chmury, które rozciągały się od jednego bieguna do drugiego. Na Ziemi szalały olbrzymie burze, a niebo przecinały straszliwe błyskawice. Na wyższych szerokościach geograficznych cała ta woda spadała z powrotem na ziemię w postaci deszczu i śniegu. Ale na średnich szerokościach geograficznych głównym problemem były pożary. Kiedy ciepło wypromieniowywane przez Słońce wciąż przenikało do atmosfery i oceanów, pomimo szalejących nad całymi kontynentami burz wybuchały gigantyczne pożary, które pochłaniały miasta i lasy.
Światowe skarby, zarówno naturalne, jak i stworzone ręką człowieka, tonęły lub płonęły. Ludzie masowo ginęli, nawet ci stłoczeni w podziemnych piwnicach, jaskiniach i kopalniach, które zalewała woda albo z których powietrze wysysały pożary.
Siobhan miała wrażenie, że samo przetrwanie rodzaju ludzkiego wisiało na włosku. Po ponad czternastu godzinach burzy wiadomości przychodzące z tarczy były niedobre: nieprzewidywana śmiertelność spowodowana promieniowaniem gamma szybko dziesiątkowała jego załogę. A tutaj, na Ziemi, kopuły i inne systemy zabezpieczające zaczynały szwankować. Gdyby sytuacja miała się pogarszać, marzenia samolubnych tchórzy przebywających w punkcie L2 czy też kilkuset spragnionych normalnej siły ciężkości ludzi, którzy powrócili z Księżyca, nie będą miały znaczenia dla przyszłości rodzaju ludzkiego.
Siobhan próbowała to sobie wyobrazić, zrozumieć to, co widzi. Ale nawet nie potrafiła naprawdę odczuć śmierci własnej córki, a tym bardziej ogarnąć pełnej męczarni zagłady jej gatunku. Zastanawiała się, czy będzie żyła na tyle długo, aby to odrętwienie ustąpiło.
Nieoczekiwanie odezwał się Arystoteles.
— Obawiam się, że mam niedobre wiadomości. — Poważny głos rozlegał się donośnie w pokoju operatorów i wszyscy unieśli głowy. — Nadal tracę systemy na planecie — powiedział Arystoteles. — Łączność, na której się opieram, przestaje działać. To oznacza także zagładę maszyn…
Siobhan wyszeptała:
— Jakie to uczucie?
Odpowiedział jej do ucha:
— Bardzo dziwne, Siobhan. Stopniowo jestem odłączany. Ale już osiągnąłem punkt, w którym zapominam, co utraciłem.
Na użytek reszty powiedział głośno:
— Dlatego postanowiłem wprowadzić w życie plan awaryjny, który uzgodniłem z premierem Eurazji Wołkowem, panią prezydent Alvarez oraz innymi światowymi przywódcami.
Zabrzmiały nowe, pewne siebie głosy.
— Tu Tales z Księżyca.
— I Atena z tarczy.
Tales podjął:
— Nasze systemy są lepiej zabezpieczone niż systemy Arystotelesa.
Atena dodała:
— Przejmiemy jego obowiązki w zakresie zarządzania systemami na Ziemi.
Toby Pitt zrobił minę do Siobhan.
— A więc to jest jego plan B. Miejmy nadzieję, że się powiedzie.
Arystoteles powiedział poważnie:
— Żałuję, że muszę was opuścić. Przepraszam.
Odezwały się pomruki:
— Nie przepraszaj. Do widzenia, stary przyjacielu.
Zapadła zupełna cisza. Światła zamigotały, a Siobhan wydało się, że usłyszała dziwne przerwy w jednostajnym szumie pomp, które tłoczyły do pomieszczenia chłodne powietrze.
Ta ewentualność była brana pod uwagę, ale takie przekazanie funkcji było operacją trudną, obejmującą trzy układy sztucznej inteligencji, każdy rozmiarów planety, z których dwa były tak odległe, że opóźnienie wywołane skończoną prędkością światła było znaczące i nie można było tego uprzednio przećwiczyć. Nikt nie był pewien, co się wydarzy. W najgorszym wypadku Tales i Atena także odmówiłyby posłuszeństwa i wtedy wszystko byłoby stracone. W końcu Tales powiedział:
— Wszystko w porządku.
Te proste słowa powitano w pokoju operatorów burzą oklasków. W tym momencie ten mały triumf, każdy triumf, stanowił prawdziwą ulgę.
Nagle podłoga zadrżała, jakby ogromne zwierzę budziło się ze snu.
Siobhan obróciła się do okna. Pęknięcie Kopuły było szersze i widniejąca pod nim rzeka ognia świeciła jaśniej.
Читать дальше