— Rozumiem — powiedziała ostrożnie.
Potarł brodę pokrytą trzydniowym zarostem; powiedział, że ma taki dziwny zwyczaj, iż nie goli się w przestrzeni kosmicznej, aby oszczędzić sobie kłopotów z włosami unoszącymi się w całej kabinie.
— Chodzi nie tylko o to — powiedział — że łącza telekomunikacyjne między Ziemią a Księżycem są bardzo wąskie. To wąskie gardło. Gdybym chciał zapobiec wyciekowi poufnych informacji do globalnej sieci, Księżyc byłby do tego doskonałym miejscem.
Oczywiście miał rację. Głównym powodem jej podróży była łatwość utrzymania w tajemnicy rozmów prowadzonych na Księżycu, nie zaś sprowadzenie na Ziemię przebywających tam specjalistów.
Powiedziała:
— Ale wiesz, że jestem wysłanniczką samego premiera Eurazji. Z pewnością rozumiesz, że ograniczenia dotyczące bezpieczeństwa, którym muszę się podporządkować, pochodzą ze znacznie wyższego szczebla niż ten, który sama reprezentuję. — Więc mnie nie sonduj, dodała w myśli. Obróciła się do ekranów. — I jeśli nie masz nic przeciwko temu…
— Dalsza praca? Myślę, że na to jest już trochę za późno. — Wyjrzał przez okienko.
Obraz wyłaniającego się Księżyca zniknął, zastąpiony przez pokrytą cętkami czerń i bladobrązową poświatę, która przemknęła za oknem.
Mario powiedział cicho:
— Pani profesor, patrzy pani na krater Claviusa.
Patrzyła. Krater Claviusa położony na południe od krateru Tycho stanowił zagłębienie tak ogromne, że jego dno wydawało się wypukłe, podkreślone przez krzywiznę samego Księżyca. Kiedy wahadłowiec obniżył lot, zaczęła rozróżniać mniejsze kratery na tym olbrzymim dnie, kratery rozmaitych rozmiarów, kratery zachodzące na siebie aż do granic pola widzenia. Był to dziwny, poszarpany krajobraz, jak pole bitwy wielkiej wojny. Ale z cienia rzucanego przez ścianę krateru właśnie wyłoniła się cienka, świecąca linia, niby złota nić ułożona na szarej tarczy Księżyca. To musi być Proca, nowy elektromagnetyczny system startowy, jeszcze niedokończony, ale już było widać potężną szynę ponad kilometrowej długości. Nawet stąd można było dostrzec, że ludzkie ręce zostawiły ślad na tarczy Księżyca.
Mario obserwował jej reakcje.
— Robi wrażenie, prawda? — I opuścił kabinę, aby zająć się procedurą lądowania.
Bazę Claviusa zbudowano wokół trzech wielkich nadmuchanych kopuł. Połączone przezroczystymi przejściami i podziemnymi tunelami kopuły były pokryte księżycowym pyłem dla ochrony przed światłem słonecznym, promieniami kosmicznymi oraz innymi paskudztwami z przestrzeni kosmicznej. W rezultacie kopuły widziane z góry wydawały się częścią księżycowego krajobrazu, jak gdyby wypączkowały z szarobrązowego regolitu.
Wahadłowiec Komarow wylądował bez ceremonii pół kilometra od kopuł. Pył, który wzbił podczas lądowania, opadł z niepokojącą szybkością na pozbawiony atmosfery Księżyc. Nie było tam żadnego lądowiska, tylko liczne płytkie kratery wydrążone podmuchem, ślady wielu startów i lądowań.
Przezroczyste przejście wiło się do śluzy wahadłowca. Eskortowana przez kapitana Ponzo, z „inteligentną” walizeczką toczącą się z tyłu, Siobhan zrobiła pierwsze kroki na sennej powierzchni Księżyca.
Wskutek zniekształcenia przez przezroczyste, zakrzywione ściany przejścia powierzchnia globu na pierwszy rzut oka wydała jej się lekko pofałdowana. Wszystkie krawędzie były zaokrąglone przez wszechobecny pył, wynik trwającego przez całe eony bombardowania meteorytami. Pomyślała, że wygląda to prawie jak pole śniegowe. Cienie nie były całkiem czarne, jak sobie wyobrażała, lecz rozmyte przez odbitą od Ziemi poświatę. Nie powinna być zaskoczona: choć światło odbite od tej pozbawionej życia ziemi było ciemne, przecież było światłem Księżyca oświetlającym Ziemię od chwili wielkiego zderzenia, które ukształtowało te dwa światy. Tak więc Siobhan kroczyła w świetle Księżyca. Ale ten skrawek globu był wypełniony pojazdami, zbiornikami paliwa, bunkrami ratunkowymi i stosami sprzętu; to był krajobraz ukształtowany przez człowieka.
* * *
Przejście kończyło się na małej, blokowej konstrukcji. Siobhan i Mario zjechali windą do podziemnego tunelu. Czekał tam na nich otwarty wózek kolei jednoszynowej. Zdała sobie sprawę, że wózek może pomieścić dziesięć osób, czyli pełny skład wahadłowca obejmujący ośmiu pasażerów i dwóch członków załogi oraz ich bagaż.
Wózek bezszelestnie ruszył.
— Napęd indukcyjny — powiedział Mario. — Ta sama zasada co w Procy. Nieustanne światło słoneczne i mała siła ciążenia. Fizyka, jaka się za tym kryje, mogła zostać wymyślona specjalnie dla warunków panujących na Księżycu.
Tunel był wąski, oświetlony lampami fluoroscencyjnymi, a skalne ściany znajdowały się tak blisko, że wyciągnąwszy rękę, mogłaby ich dotknąć, i to nie narażając się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ponieważ szybkość wózka tylko nieznacznie przekraczała szybkość piechura. Z dala od Ziemi przyswajała sobie tę lekcję: wszystko robiło się powoli i z rozmysłem.
Przy końcu tunelu znajdowała się śluza powietrzna i coś, co Mario nazywał „śluzą pyłową”, małe pomieszczenie zaopatrzone w szczotki, węże próżniowe oraz inne urządzenia do czyszczenia skafandrów kosmicznych i ludzi z przyklejającego się do nich pyłu księżycowego. Ponieważ Mario i Siobhan nie przebywali na powierzchni, mogli tędy przejść dosyć szybko.
Na wewnętrznych drzwiach śluzy powietrznej znajdowała się duża tablica z napisem:
WITAMY W BAZIE CLAVIUSA
KORPUS TECHNIKI ASTRONAUTYCZNEJ USA
Przeczytała wykaz współpracujących organizacji, od NASA i sił powietrznych Stanów Zjednoczonych do Boeinga i rozmaitych prywatnych przedsiębiorstw. Widniały tam także jakby niechętne podziękowania dla organizacji euroazjatyckich, japońskich, panarabskich, panafrykańskich i innych, które wyłożyły ponad połowę pieniędzy na ten zarządzany przez Amerykanów projekt.
Dotknęła małej kokardy stanowiącej logo Brytyjskiej Agencji Kosmicznej. W ostatnich latach Brytyjczycy odkryli ducha robotyki i miniaturyzacji, a zdominowany przez maszyny okres wcześniejszych badań Księżyca i Marsa stanowił dni chwały Agencji i jej inżynierów. Ale ów okres był krótki i już się skończył.
Mario złowił jej spojrzenie i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Tacy są Amerykanie. Nigdy nie doceniają innych.
— Ale oni byli tu pierwsi — zauważyła.
— Och tak, nie da się zaprzeczyć.
Wewnętrzne drzwi otworzyły się i ukazał się niski, krępy mężczyzna, który jej oczekiwał.
— Pani profesor McGorran? Witam na Księżycu. — Rozpoznała go natychmiast. Był to pułkownik Burton Tooke z sił powietrznych Stanów Zjednoczonych, dowódca bazy. Miał około pięćdziesięciu lat, był ostrzyżony na jeża i był od niej o dobrą głowę niższy. Rzucił jej rozbrajający, szczerbaty uśmiech. — Proszę mi mówić Bud — powiedział.
Siobhan pożegnała się z Mariem, który wracał do wahadłowca, „gdzie łóżka są miększe niż cokolwiek w Claviusie”, jak twierdził.
Bud Tooke poprowadził Siobhan schodami do wnętrza kopuły, z łatwością radząc sobie z jedną szóstą ziemskiej siły ciążenia. Szli długim, wąskim, pozbawionym sufitu korytarzem. Kilka metrów nad głową widziała gładki plastik, ale obszar poniżej był pełen przejść i przepierzeń. Wszędzie panowała cisza, światła były przyciemnione; poza nimi nikt się nie poruszał.
Читать дальше