— Wciąż nie ma wody mineralnej — powiedziała Bisesa.
— Nie, jeszcze nie — potwierdziła Linda. Z namysłem przekręciła kran nad kuchennym zlewem, ale bez rezultatu. Burza słoneczna wywołała powstanie prądów w liczącym setki kilometrów przestarzałym układzie rurociągów w Londynie. Więc nawet kiedy uruchomiono pompy, woda nadal nie dochodziła do wielu części miasta i tak miało być, dopóki inżynierowie i ich „inteligentne” małe roboty, przypominające kształtem krety, ponownie nie doprowadzą do porządku całej sieci. Linda westchnęła. — Wygląda na to, że znów będzie potrzebny hydrant.
W tym momencie w rogu ściennego ekranu widać było obraz Londynu z lotu ptaka, na który nałożono mapę konturową przedstawiającą miejsca awarii sieci elektrycznej, kilka iskierek oznaczało zamieszki, plądrowanie i inne niepokoje społeczne. Niebieskie gwiazdki oznaczały położenie hydrantów, z których większość znajdowała się nad brzegami Tamizy. Bisesę dziwnie poruszyły te dowody odporności starego miasta. Na długo przed tym, jak Rzymianie odkryli Londyn, Celtowie w swych wiklinowych łodziach łowili ryby w Tamizie, a teraz, podczas tego dwudziestopierwszowiecznego kryzysu, mieszkańcy Londynu znów zwrócili się ku swej rzece.
Linda popatrzyła na pokryte odciskami dłonie.
— Wiesz, Bis, dam sobie radę z zakupami. Ale bardzo by mi się przydała pomoc przy noszeniu wody.
— Nie — natychmiast powiedziała Bisesa. — Po zastanowieniu potrząsnęła głową. — Przepraszam. — Zerknęła na Myrę, która znów była pochłonięta krzykliwą operą mydlaną rozgrywającą się na ekranie. — Jeszcze nie jestem gotowa, aby wyjść na zewnątrz.
Linda, wciąż rozpakowując zakupy, powiedziała tonem rozmyślnie niedbałym:
— Pytałam Arystotelesa o radę.
— W jakiej sprawie?
— Chodzi o agorafobię. Jest bardziej powszechna, niż myślisz. Skąd mogłabyś wiedzieć, czy ktoś jest więźniem we własnym domu? Nigdy się z kimś takim nie zetknęłaś! Ale istnieją metody lecznicze. Grupy wsparcia…
— Lin, doceniam twoją troskę. Ale ja nie cierpię na agorafobię. I nie oszalałam.
— Więc co…
Bisesa odparła nieprzekonywająco:
— Po prostu potrzebuję więcej czasu.
— Jeżeli będziesz mnie potrzebować, zawsze tu jestem.
— Wiem…
Bisesa powróciła do obserwowania Myry i ekranu.
* * *
Może nie była szalona. Ale nie mogła wyjaśnić Lindzie żadnych dziwnych zdarzeń, jakich była uczestnikiem.
Nie mogła wyjaśnić, jak wraz ze swoją jednostką sił pokojowych była na patrolu w Afganistanie, jak nagle została ciśnięta przez mury czasu i przestrzeni, jak nauczyła się organizować swoje nowe życie na owej dziwnej mozaice odmienionej Ziemi, którą nazwali Mirem, i w jaki sposób powróciła do domu, doświadczając jeszcze dziwniejszych wizji.
I nie mogła swej kuzynce wyjaśnić szczegółu najdziwniejszego ze wszystkich: jak mogła być na służbie w Afganistanie 8 czerwca 2037 roku, a już następnego dnia, w dniu burzy słonecznej, znalazła się tutaj, w Londynie, choć z jej wspomnień wynikało, że między tymi dwoma wydarzeniami minęło ponad pięć lat.
Przynajmniej powróciła do swojej córki, Myry, chociaż myślała, że już ją utraciła. Ale jej Myra była starsza tylko o jeden dzień, choć dla Bisesy minęło pięć długich lat. A Myra, która przyglądała się matce badawczym spojrzeniem zaniedbanego dziecka, z pewnością widziała we włosach Bisesy pasma siwizny i głębokie zmarszczki wokół jej oczu. Był między nimi dystans, który może nigdy nie zniknie.
Wyrwano ją z dawnego życia w sposób tak gwałtowny, że nie mogła się pozbyć lęku, iż wszystko to może się powtórzyć. I dlatego nie była w stanie opuścić mieszkania. To nie był lęk przed otwartą przestrzenią, ale lęk, że może utracić Myrę.
Po kilku minutach wyszeptała polecenie skierowane do Arystotelesa, który podjął poszukiwania w bankach informacji i w bazach danych, które mu zleciła.
W dniu 9 czerwca miała miejsce ogólnoświatowa katastrofa, najgorsza burza słoneczna, jaka kiedykolwiek nawiedziła układ słoneczny, i potężne układy Arystotelesa ledwie dawały sobie radę z zalewem słów i obrazów. Ale choć Arystoteles starał się, jak mógł, nie znalazł ani jednej wzmianki na temat srebrzystej kuli, którą Bisesa zauważyła nad Londynem owego ranka; tego obiektu, który jej towarzysze na Mirze zwykli nazywać Okiem. Nawet takiego dnia jak ów 9 czerwca coś takiego unoszącego się w powietrzu nad miastem powinno stanowić niezwykły widok, jak jedyne w swoim rodzaju UFO, i stać się przedmiotem tysięcy doniesień. Ale nikt inny go nie widział.
Fakt, że tylko ona widziała Oko, przeraził Bisesę śmiertelnie. Musiało to bowiem oznaczać, że oni. Pierworodni, istoty stojące za Okiem i wszystkim, co się przydarzyło jej samej i jej światu, czegoś od niej chcieli.
Trzeciego dnia podróży Księżyc wydawał się ogromny na tle czarnego nieba.
Siobhan musiała się pochylić, żeby wyjrzeć przez małe okienko Komarowa, wykonane z wytrzymałego, poznaczonego uderzeniami mikrometeorytów szkła. Ale gdy zobaczyła ostro zarysowany sierp Księżyca, poczuła dreszcz zachwytu. Jakie to dziwne, pomyślała. Pośród szarości tego lotu — obrzydliwego jedzenia, choroby kosmicznej i ponurej konstrukcji toalet zaprojektowanych dla stanu nieważkości — oto sam Księżyc wypłynął z mroku, aby ją powitać, przedzierając się do jej świadomości, pełen zimnego, przytłaczającego wdzięku.
A mimo to najcudowniejsze ze wszystkiego było to, że nawet tutaj, w kabinie pasażerskiej promu kosmicznego Komarow kursującego między Ziemią i Księżycem, jej telefon komórkowy wciąż działał.
* * *
— Perdito, poproś profesora Grafa, żeby Bill Carel objął nadzór nad moimi badaniami. — Bill był jednym ze słuchaczy studiów magisterskich i zajmował się analizą spektralną ciemnej energii. Nieznośny, lecz bardzo uzdolniony Bill był wart zachodu; miała nadzieję, że stary Joe Graf sam dojdzie do tego wniosku. — I poproś go, żeby zajął się korektą mojego ostatniego artykułu do publikacji w Astrophysical Journal. Wie, o co chodzi. Co jeszcze? Kiedy ostatnio używałam samochodu, nadal sprawiał kłopoty. — Wielki szok związany z 9 czerwca był traumatyczny zarówno dla maszyn, jak i dla ludzi; nawet w kilka miesięcy później wiele z nich z trudem dochodziło do siebie. — Prawdopodobnie będzie to wymagało jeszcze trochę czasu… Co jeszcze?
— Masz umówioną wizytę u dentysty — powiedziała córka.
— Rzeczywiście. Niech to licho. Odwołaj ją, proszę. — Dotknęła językiem zęba, z którym miała kłopoty, i zaczęła się zastanawiać, jaki jest poziom dentystyki na Księżycu.
Jej studenci, jej samochód, jej zęby. Te fragmenty jej życia z Milton Keynes, gdzie zajmowała stanowisko na otwartym uniwersytecie, wydawały się absurdalne w tym miejscu, między dwoma ciałami niebieskimi. A mimo to, kiedy ta cała panika minie, życie będzie toczyć się dalej; musi się skoncentrować, aby trzymać to wszystko w garści, bo to było jej życie, do którego miała wrócić.
Ale oczywiście Perdita nie interesowała się rutynowymi sprawami.
Twarz córki na maleńkim ekranie telefonu była zamazana wskutek zakłóceń, ale połączenie było znośne. Siobhan nie miała zamiaru uskarżać się na takie drobne niedoskonałości funkcjonowania systemu telekomunikacyjnego, który łączył dwie osoby znajdujące się w dwu różnych światach, a jak chlubili się dostawcy tych usług, wkrótce ich sieć dotrze także do Marsa. Ale opóźnienie sprawiało dziwne wrażenie i uświadamiało jej, że znalazła się tak daleko od domu, że nawet światło potrzebowało zauważalnego odstępu czasu, aby dotrzeć do córki. Wkrótce znowu wrócił temat bezpieczeństwa Siobhan.
Читать дальше