— Naprawdę nie musisz się martwić — powiedziała Siobhan do córki. — Otaczają mnie wyjątkowo kompetentni ludzie, którzy wiedzą dokładnie, co robić, abym była cała i zdrowa. Prawdopodobnie będę bezpieczniejsza na Księżycu niż w Londynie.
— Bardzo w to wątpię — powiedziała Perdita lekko urażonym tonem. — Nie jesteś Johnem Glennem, mamo.
— Nie, ale nie muszę. — Siobhan opanowała uczucie irytacji. Mam tylko czterdzieści pięć lat! Ale, pomyślała zawstydzona, kiedy miała dwadzieścia lat, czyż ona sama nie traktowała w taki sam sposób swojej matki?
— A poza tym te słoneczne rozbłyski — powiedziała Perdita. — Czytałam o tym.
— Tak jak większość ludzi od czerwca tego roku, jak sądzę — sucho odparła Siobhan.
— Astronauci znajdują się poza atmosferą ziemską i polem magnetycznym Ziemi. Więc nie są osłonięci tak, jak byliby na Ziemi.
Siobhan przesunęła telefon, żeby pokazać Perdicie wnętrze kabiny. Była na tyle obszerna, że mogła pomieścić osiem osób, ale jeśli nie liczyć jej samej, była pusta; miała masywne ściany, których grubości dowodziła głębokość gniazd okiennych.
— Widzisz? — Walnęła w ścianę. — Pięć centymetrów aluminium i wody.
— To niewiele pomoże, jeśli walnie coś wielkiego — zauważyła Perdita. — W 1972 roku potężny rozbłysk nastąpił zaledwie kilka miesięcy po powrocie statku Apollo 16 z Księżyca. Gdyby zastał astronautów na powierzchni Księżyca…
— Ale ich tam wtedy nie było — powiedziała Siobhan. — I wówczas nie istniało nic takiego jak prognozowanie pogody słonecznej. Gdyby istniało jakiekolwiek ryzyko, nie pozwoliliby mi lecieć.
Perdita chrząknęła.
— Ale teraz Słońce jest niespokojne, mamo. Od 9 czerwca minęły tylko cztery miesiące i nadal nikt nie wie, co było tego przyczyną. Kto może powiedzieć, czy meteorologowie mają pojęcie, co się właściwie dzieje?
— No cóż — trochę cierpko powiedziała Siobhan — po to właśnie jadę na Księżyc, żeby się dowiedzieć. I lepiej, żebym już wróciła do roboty, kochanie… — Pożegnawszy się i przekazawszy pozdrowienia dla matki, Siobhan rozłączyła się. Kiedy skończyła rozmawiać, poczuła lekką ulgę.
Oczywiście podejrzewała, że prawdziwym problemem Perdity dotyczącym jej misji wcale nie było bezpieczeństwo. Była nim zazdrość. Perdita nie mogła znieść, że jest tam jej matka, a nie ona. Z uczuciem podszytego skruchą triumfu Siobhan spojrzała przez okno na wyłaniający się Księżyc.
Siobhan była dzieckiem lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Pierwsze wyprawy ludzi na Księżyc zakończyły się dwadzieścia lat przed jej urodzeniem. Zawsze traktowała materiały misji Apollo, ziarniste filmy przedstawiające młodych astronautów z flagami i w sztywnych skafandrach ciśnieniowych, oraz niewiarygodnie prymitywną technologię jako przejaw szaleństwa lat dawno minionej zimnej wojny, szału wywołanego UFO i podziemnymi wyrzutniami rakietowymi, ukrytymi w Kansas pod polami kukurydzy.
Kiedy na początku stulecia po obu stronach Atlantyku rozważano powrót na Księżyc, na Siobhan znowu nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nawet kiedy była studentką, cały ten projekt wydawał się jej synekurą dla kolesiów, rozmaitych lotników i inżynierów, próbą zdobycia władzy i bogactwa przez kompleks wojskowo-przemysłowy, a cele naukowe stanowiły w najlepszym razie listek figowy, jak zawsze w wypadku kosmicznych lotów załogowych.
Ale ponowne zainteresowanie badaniem kosmosu pobudziło wyobraźnię nowego pokolenia — musiała przyznać, że także jej własnego — i rozwijało się szybciej, niż ktokolwiek śnił.
Do roku 2012 zbudowano nową flotę statków kosmicznych podobnych do Apolla. Chociaż sędziwe statki kosmiczne Sojuz nadal kursowały między Ziemią a Międzynarodową Stacją Kosmiczną, piękne, lecz pełne wad wahadłowce poszły do lamusa. W międzyczasie flotylla statków badawczych i sond bezzałogowych wyruszyła na Księżyc i na Marsa, jak również do bardziej odległych i ambitnych celów; przekuwając miecze na lemiesze, wykorzystano przestarzały system obronny o nazwie Likwidator, aby sporządzić mapę całego układu słonecznego. Siobhan wiedziała, że wyniki naukowe tych misji były wartościowe, chociaż układ słoneczny nie należał do dziedziny jej badań, ale było irytujące, że większość ludzi nawet nie wiedziała o istnieniu wielkich teleskopów kosmologicznych, takich jak sonda kwintesencyjna do pomiaru anizotropii promieniowania tła, której wyniki stanowiły pożywkę jej własnej kariery.
Kiedy wszystko to odeszło w przeszłość, kiedy stopniowo połączyły się programy kosmicznych lotów załogowych, amerykański i euroazjatycki, w roku 2015 ludzie wielu różnych narodowości znów stanęli na Księżycu. W 2037 roku ludzie nieprzerwanie panowali na Księżycu od blisko dwudziestu lat, a w bazie Clausiusa i w innych miejscach przebywało około dwustu kolonistów.
A zaledwie cztery lata temu pierwsi badacze na pokładzie statku kosmicznego Aurora I dotarli do Marsa. Nawet największy sceptyk musiał przyjąć wiwatami spełnienie tego pradawnego marzenia.
Jej misja była poważna: zgodnie z uprzejmie sformułowanym poleceniem premiera Eurazji jej zadaniem było zorientowanie się, co się dzieje ze Słońcem i czy Ziemia stoi wobec perspektywy powtórki 9 czerwca. Ale skutek był taki, że ona, Siobhan McGorran, dziecko Belfastu, została wystrzelona w kierunku Księżyca w czworonożnym pojeździe, który wyglądał jak udoskonalona wersja owych starych modułów księżycowych programu Apollo. Jakie to cudowne. Nic dziwnego, że Perdita pozieleniała z zazdrości.
* * *
Z przodu kabiny otworzyły się drzwi. Do środka wpłynął kapitan wahadłowca i wślizgnął się na puste siedzenie. Siobhan cicho wydała Arystotelesowi polecenie, by wyłączył rozmieszczone wokół niej ekrany.
Mario Ponzo był Włochem. Miał około pięćdziesięciu lat i sądząc po potężnej masie, jaka wypełniała brzuszną część jego kombinezonu, był zaskakująco przysadzisty jak na pilota statku kosmicznego.
Powiedział:
— Przykro mi, że nie starczy nam czasu na dłuższą pogawędkę, pani profesor. — Miał amerykański akcent, będący pozostałością z Houston, gdzie ten rodowity Rzymianin odbywał szkolenie w ośrodku kontroli lotów kosmicznych NASA. — Mam nadzieję, że Simon zaopiekował się panią jak należy.
— Tak, dziękuję. — Zawahała się. — Jedzenie jest trochę bez smaku, prawda?
Mario wzruszył ramionami.
— Obawiam się, że to skutek stanu nieważkości. Ma to jakiś związek z równowagą płynów w organizmie. To prawdziwa tragedia dla wszystkich włoskich astronautów!
— Ale spałam tu lepiej niż kiedykolwiek od czasów dzieciństwa.
— Cieszę się. W rzeczywistości po raz pierwszy robimy kurs tylko z jednym pasażerem…
— Tak myślałam.
— Ale to w jakimś sensie odpowiednie, bo ostatni lot Włodzimierza Komarowa także był samotny.
— Komarowa? A… tak. To jego imieniem nazwano ten wahadłowiec.
— Właśnie. Komarow to bohater, a dla Rosjan, którzy mają wielu bohaterów, to coś znaczy. Pilotował statek kosmiczny Sojuz podczas jego pierwszej misji. Zginął, kiedy podczas wchodzenia w atmosferę jego systemy zawiodły. Jednak czyni go bohaterem to, że wszedł na pokład tego statku, prawie na pewno wiedząc, jak poważne mogą być wady tego nie wypróbowanego dotąd pojazdu.
— Więc wahadłowiec nazwano imieniem zmarłego kosmonauty. Czy to jest zły omen?
Uśmiechnął się.
— Wygląda na to, że daleko od Ziemi ulegamy różnym przesądom, pani profesor. — Zerknął na puste ekrany. — Wie pani, nie przywykliśmy tutaj do tajemnic. Nie zachęcają nas do tego. Musimy działać razem, żeby przeżyć. Tajemnice są destrukcyjne, wpływają źle na morale. A pani misję i tak spowija zasłona milczenia.
Читать дальше