Jurij kroczył między Myrą i Bisesą. Pozostali szli przodem. Technik wiertniczy Hanse Critchfield miał z tyłu aparatury podtrzymującej życie przytwierdzony odpowiedni znak informacyjny z rysunkiem tryskającego szybu naftowego. Jego skafander robił wrażenie cięższego od pozostałych. Zapewne była to dodatkowo wspomagana wersja przeznaczona do pracy na platformie wiertniczej.
Płatki marsjańskiego śniegu stukały w wizjer hełmu Bisesy i natychmiast ulegały sublimacji, pozostawiając ledwo widoczne plamy.
— Nawiasem mówiąc, mogę ci służyć pomocą w każdym zakresie — powiedział Skafander Pięć.
— Jestem tego pewna.
— Kieruję przesyłem twoich danych i twoimi zasobami zużywalnymi. Dysponuję także zaawansowanymi funkcjami przetwarzania danych. Jeśli na przykład interesuje cię geologia, mogę ci w polu widzenia wyświetlać interesujące informacje: niezwykłe rodzaje skał czy lodu, niezgodności zalegania warstw…
— Dzisiaj to chyba nie będzie potrzebne.
— Chciałbym, żebyś wypróbowała moje funkcje fizyczne. Być może wiesz, że przy marsjańskiej sile ciążenia chodzenie jest w rzeczywistości bardziej energochłonne niż bieganie. Jeśli sobie życzysz, mogę poddawać naprężeniu wybrane grupy mięśni, kiedy idziesz, zapewniając w ten sposób trening…
— Och, zamknij się, Piątka, ty nudziarzu — warknął Jurij. — Biseso, przepraszam. Nasi elektroniczni towarzysze to istne cuda techniki. Ale czasami są trochę upierdliwi, prawda? Zwłaszcza gdy otaczają cię takie cuda.
Myra omiotła spojrzeniem ponurą równinę pokrytą twardym jak skała lodem, którą widziała niezbyt wyraźnie wskutek płatków śniegu unoszących się w świetle reflektora jej hełmu.
Powiedziała sceptycznie:
— Cuda?
— Tak, cuda — przynajmniej z punktu widzenia glacjologa. Chciałbym żyć w takim spokojnym świecie, w którym mógłbym zaspokajać tę swoją pasję.
Zbliżyli się do największej budowli wznoszącej się na lodzie. Była to półkulista kopuła wysoka na ponad dwadzieścia metrów, jak oceniła Bisesa. Pod wiotkimi płytami ujrzała żebrowaną konstrukcję. Był to namiot, rozpięty na słupach, a nie nadmuchiwany. Mimo to był zaopatrzony w śluzy powietrzne, przez które musieli się przedostać.
Była to platforma wiertnicza. Ukochane dziecko Hanse’a Critchfielda, który pomógł Bisesie przejść przez śluzę.
— To w istocie bariery POP, a nie śluzy. Faktycznie utrzymujemy tutaj niewielkie podciśnienie. Jeśli pojawia się nieszczelność, powietrze jest wciągane, a nie wypychane. Musimy chronić wszelkie formy życia, jakie wydobędziemy z odwiertów, nawet przed innymi formami, które moglibyśmy znaleźć w innych warstwach. Musimy chronić je przed nami i na odwrót. — Mówił z zabawną mieszaniną holenderskiego akcentu i akcentu z południa Stanów Zjednoczonych, chyba z Teksasu. Może oglądał zbyt wiele starych filmów.
Wewnątrz kopuły cała siódemka stała w jasnym świetle fluoroscencyjnym, pod zwisającymi ścianami. Wieża wiertnicza, nawet nieczynna, stanowiła imponującą konstrukcję, której rusztowanie spoczywało na potężnej podstawie z marsjańskiego szkła. Hanse podał jej masę i moc: trzydzieści ton i pięćset kilowatów. Zwinięta rura wiertnicza miała długość czterech kilometrów, czyli więcej, niż potrzeba, by dotrzeć do podstawy czapy lodowej. Obok stało pokryte brudem urządzenie do wpompowywania płuczki w otwór wiertniczy, aby ochronić go przed zapadnięciem, gdy lód zaczynał płynąć pod własnym ciężarem, zespoły wiertnicze używały płynnego dwutlenku węgla wydobywanego z marsjańskiego powietrza i skraplanego przez to urządzenie.
Hanse zaczął się chwalić wyzwaniami technicznymi, w jakich obliczu stali wiertacze: koniecznością stosowania innych smarów, sposobu przesuwania części mechanicznych, które przy niskim ciśnieniu miały tendencję do sklejania się.
— Kluczowe znaczenie ma kontrola temperatury. Musimy pracować powoli, tam, na dole, nie może powstawać zbyt wiele ciepła. Po pierwsze, jeżeli lód się topi, woda miesza się z płynnym dwutlenkiem węgla — produktem jest kwas węglowy i wtedy mamy kłopot. Załoga Aurory zabrała ze sobą miniaturową wieżę wiertniczą, którą można było załadować na przyczepę, ale mogła ona wiercić otwory o głębokości tylko około stu metrów. To urządzenie to pierwsza autentyczna platforma wiertnicza na Marsie…
Jurij przerwał mu.
— Wystarczy tych objaśnień.
Myra podeszła do platformy wiertniczej.
— W tym otworze wiertniczym nie ma żadnego płynu. Faktycznie umieszczono w nim tuleję.
Jurij potwierdził.
— To był pierwszy otwór, jaki wywierciliśmy, aż do dna. Tak naprawdę na podstawie badań radarowych wiedzieliśmy, że coś jest tam, pod lodem. Kiedy do tego dotarliśmy, wycofaliśmy się i zwróciliśmy się do Portu Lowella o dodatkowe środki na dostarczenie odpowiednio dużej tulei, aby mieć stały dostęp do tego otworu. Następnie wypompowaliśmy płuczkę wiertniczą…
Hanse podjął:
— I równolegle do tego otworu wywierciliśmy drugi. Najpierw spuściliśmy na dół kamery i inne urządzenia badawcze. Ale wtedy… — Pochylił się i podniósł pokrywę włazu. Ukazał się otwór o średnicy około dwóch metrów. Tuż poniżej jego krawędzi znajdowała się platforma, a obok niej pulpit zaopatrzony w małą dźwignię.
Było oczywiste, co to jest.
— Winda — szepnęła Bisesa.
Jurij kiwnął głową.
— OK. Nadeszła chwila prawdy. Ty i ja, Biseso. Aleksiej. Ellie. Myro. Hanse, zostań na górze. I ty, Grendel. — Jurij stanął na platformie i obejrzał się czekając. — Biseso, mogę? Myślę, że teraz na ciebie kolej.
Wstrzymała oddech.
— Chcesz, żebym tym pojechała? Dwa kilometry w dół do tej waszej Jamy?
Myra trzymała ją za rękę, pomimo działania serwomotorów prawie nie czuła uścisku córki.
— Nie musisz tego robić, mamo. Nawet ci nie powiedzieli, co takiego tam znaleźli.
— Zaufaj mi — żywo powiedział Aleksiej. — Najlepiej, jak zobaczysz to na własne oczy.
— Trzeba to zrobić — powiedziała Bisesa. Zrobiła krok w przód, starając się nie okazywać lęku.
* * *
Stali razem, twarzami do siebie. Kiedy znalazła się tam ich piątka w skafandrach kosmicznych, owalna metalowa platforma wydawała się zatłoczona.
Szarpnąwszy platforma ruszyła z warkotem w dół, w głąb lodowego tunelu, poruszając się po szynach tkwiących w jego ścianach. Bisesa spojrzała w górę. Miała wrażenie, jak gdyby opuszczała się w głęboką jasno oświetloną studnię. Czuła przemożny lęk przed spadnięciem, przed uwięzieniem.
Skafander mruknął:
— Wyczuwam twój przyspieszony oddech i podwyższony puls. Mogę wyrównać ciśnienie atmosferyczne…
— Cicho! — szepnęła.
Na szczęście zjazd w dół trwał krótko. Jurij powiedział:
— Teraz przygotuj się…
Platforma zatrzymała się z szarpnięciem.
W lodzie za Jurijem znajdowały się metalowe drzwi. Obrócił się i otworzył je. Prowadziły do krótkiego tunelu jasno oświetlonego lampami fluoroscencyjnymi. Na końcu korytarza Bisesa dostrzegła srebrzysty blask.
Jurij cofnął się.
— Myślę, że powinnaś pójść pierwsza, Biseso.
Czuła, jak serce jej wali.
Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok w przód. Podłoga tunelu została ociosana tylko z grubsza, była nierówna, zdradliwa. Skupiła się na tym, by iść, nie patrzyła przed siebie, nie zwracała uwagi na srebrzyste błyski na skraju pola widzenia.
Wyszła z tunelu i znalazła się w większej komorze wydrążonej w lodzie. Krótkie spojrzenie w górę ukazało wąski otwór wiertniczy, który wywiercono, żeby dotrzeć do tego miejsca. Potem spojrzała prosto przed siebie, aby zobaczyć, co Kosmici znaleźli pod lodem na północnym biegunie Marsa.
Читать дальше