Arkadij Strugacki - Przyjaciel z Piekła

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Przyjaciel z Piekła» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Przyjaciel z Piekła: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przyjaciel z Piekła»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Przewieziony na Ziemię ranny żołnierz z odległego świata nie potrafi zaakceptować reguł nowego życia. Postanawia wrócić na ojczystą planetę, zwaną przez Ziemian Piekłem…

Przyjaciel z Piekła — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przyjaciel z Piekła», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Kot! Co za kot! Jaki dziki… Myśl! — powiedział do Gaga i poklepał się po ciemieniu. — Myśl! Trzeba pracować głową! Czyżbyś nadaremnie siedział tu od pięciu tygodni?

Wtedy Gag gwałtownie wykonał w tył zwrot i poszedł w step.

— Myśl! — usłyszał po raz ostatni.

Szedł, nie patrząc pod nogi, zapadając się w norki susłów, raniąc nogi cierniami. Nic nie widział ani nie słyszał dokoła, stała mu przed oczami pomarszczona twarz o bezmiernie umęczonych zaczerwienionych oczach, a w uszach brzmiał ochrypły głos: „Smarkacze! Moi wierni, niezwyciężeni smarkacze”. I ten człowiek, ostatni pozostały przy życiu bliski człowiek, teraz gdzieś się ukrywał, uciekał, cierpiał, a na niego polowały, ścigały go jak wściekłego psa śmierdzące watahy oszukanych, przekupionych, oszalałych ze strachu tapirów. Czerń, hałastra, wyrzutki społeczeństwa, bez czci, bez sumienia, bez honoru… Łgarstwo, same łgarstwa, to niemożliwe! Leśni jegrzy, gwardia, komandosi, Błękitne Gryfy… i oni też się sprzedali? Też go opuścili? Przecież nie mieli nic poza Nim! Przecież żyli tylko dla Niego! Umierali dla Niego! Nie, nie, kłamstwo, zwyczajna lipa… Otoczyli Go stalowym pierścieniem najeżonym bagnetami, lufami, miotaczami płomieni… to przecież najwspanialsi żołnierze na świecie, zgniotą, rozbiją oszalałych żołdaków… O, jak oni Ich będą ścigać, palić, wdeptywać w błoto… A ja siedzę tutaj. Kot? Parszywy szczeniak, a nie Kot! Przygarnęli biedaka, wyleczyli łapkę, zawiązali kokardkę, a on teraz macha ogonkiem, pije ciepłe mleczko i powtarza: „Tak jest!” i „Słucham!”

Gag potknął się, upadł całym ciałem na kłującą suchą trawę i leżał tak, zasłaniając głowę z nieznośnego wstydu. Ale przecież jest sam! Sam jeden przeciwko tej całej machinie! A moi przyjaciele w tym podstępnym piekle zamilkli, który to już dzień nie odpowiadają, ani słowa, ani jednej litery, może już nie ma Ich wśród żywych, a może się poddali? Czy naprawdę jestem bezsilny? Trząsł się jak w gorączce pod palącym słońcem, w mózgu rodziły się, wirowały absolutnie nieprawdopodobne, niemożliwe sposoby walki, ucieczki, wyzwolenia… Najstraszliwsze było to, że Korniej, oczywiście, powiedział prawdę. Nienadaremnie pracowała cała machina, nie na darmo zjechały się, zleciały, przypełzły tutaj te wszystkie monstra z niewiadomych światów — dokonały, czego chciały, zrujnowały kraj, zniszczyły, co w nim było najlepszego, rozbroiły, pozbawiły przywódcy…

Nie usłyszał, jak podszedł Dramba, ale na spocone plecy pod rozpaloną koszulą powiało chłodem, kiedy cień robota upadł na Gaga, i zrobiło mu się znośniej — pomimo wszystko nie był zupełnie sam. Długo jeszcze leżał z twarzą w ziemi, słońce wędrowało po niebie, a Dramba przesuwał się bezszelestnie, chroniąc Gaga przed upałem. Potem Gag usiadł. Ciernie rozorały gołe nogi.

Na kolano wskoczył mu konik polny i patrzył bezmyślnie zielonymi kropelkami oczu. Gag strącił go z obrzydzeniem i zamarł, wpatrując się we własną dłoń. Kostki palców miał we krwi.

— Kiedy to się stało? — zapytał na głos.

— Nie wiem, master kapral — natychmiast odparł Dramba.

Gag obejrzał drugą ręką. Też zakrwawiona. Matkę-ziemię, znaczy się, boksował. Pramacierz tych wszystkich… spryciarzy. Udał się Kot. Tylko histerii mi jeszcze brakowało. Spojrzał w stronę domu. Zielony obłoczek ledwie majaczył na horyzoncie.

— Nagadałeś dziś wiele niepotrzebnych rzeczy, niestety… — powiedział wolno. — Tapir jesteś, a nie Kot. Nie ma cię kto bić. Wyobraziłeś sobie, że ich powstrzymasz, smarkaczu… Nic dziwnego, że Korniej zataczał się ze śmiechu…

Spojrzał na robota.

— Szeregowiec Dramba! Co zrobił Korniej, kiedy odszedłem?

— Kazał mi również odejść, master kapral.

Gag uśmiechnął się z goryczą.

— A ty oczywiście posłuchałeś… — wstał, podszedł do robota. — Tyle razy trzeba ci powtarzać, bałwanie! — zasyczał z nienawiścią. — Kogo masz słuchać? Kto jest twoim bezpośrednim dowódcą?

— Kapral Gag, Waleczny Kot jego wysokości — wyrąbał Dramba.

— To dlaczego, bezmózgi tapirze, słuchasz kogoś innego?

Dramba chwilę milczał, potem powiedział:

— Proszę o wybaczenie, master kapral.

— E-eh — westchnął Gag z rezygnacją w głosie. — Dobrze już, bierz mnie na plecy. Do domu.

Dom powitał go niecodzienna ciszą. Był pusty. Sępy odleciały. Zwietrzyły padlinę. Gag przede wszystkim wykąpał się w basenie, zmył krew i kurz, starannie uczesał się przed lustrem, włożył czyste ubranie i wymaszerował do jadalni. Na obiad się spóźnił, Korniej dopijał już swój sok. Z udaną obojętnością spojrzał na Gaga, opuścił oczy i ponownie zatopił wzrok w papierach leżących przed nim. Gag podszedł do stołu, odkaszlnął i wydusił przez zaciśnięte gardło:

— Zachowałem się niewłaściwie, Korniej (Korniej, nie podnosząc oczu, kiwnął głową). Proszę, żebyś mi wybaczył.

Było mu nieznośnie trudno mówić, język odmawiał posłuszeństwa. Musiał na chwilę przerwać i mocno zacisnąć szczęki, żeby się opanować.

— Oczywiście ja… będę robił wszystko, co rozkażesz. Nie miałem racji.

Korniej westchnął i odsunął papiery.

— Przyjmuję twoje przeprosiny… — pobębnił palcami po stole. — Tak. Przyjmuję. Co prawda, niestety, zawiniłem bardziej niż ty. Czemu stoisz? Siadaj, jedz…

Gag usiadł, nie spuszczając z Kornieja czujnych oczu.

— Widzisz, ty jeszcze jesteś młody, wiele ci można wybaczyć. Ale ja! — Korniej potrząsnął w powietrzu otwartą dłonią. — Stary głupiec! Jednak w moim wieku i z moim doświadczeniem pora by wiedzieć, że są ludzie, którzy zniosą każdy cios, i są ludzie, którzy się załamują. Pierwszym mówi się prawdę, drugim opowiada się bajki. Tak że wybacz mi, Gag. Postarajmy się zapomnieć o tym incydencie — i Korniej znowu zabrał się do swoich papierów.

Gag jadł dziwaczną bryję z mięsa i jarzyn, nie czując ani smaku, ani zapachu. Miał wrażenie, że przeżuwa watę. Uszy mu płonęły. Znowu wyszło nie tak, jak trzeba. Miał cholerną ochotę rąbnąć pięścią w stół. Nie pozwolę traktować siebie jak szczeniaka! Dosyć tego! Nie jestem z tych, co się załamują, jasne? My jesteśmy ze stali! Znowu tak wykręcił kota ogonem, że wyszedłem na głupka… Z oplatanej butelki nalał sobie do szklanki mleka kokosowego. Mówiąc otwarcie, rzeczywiście zachowałem się wyjątkowo głupio. On traktuje mnie jak mężczyznę, a ja zachowuję się jak baba. Głupi szczeniak — fakt. Nie chcę o tym myśleć. Nie potrzebuję twojej prawdy, nie potrzebuję twoich bajek. To znaczy, rzecz jasna, za prawdę jestem ci bardzo wdzięczny — przynajmniej zrozumiałem, że nie ma na co dłużej czekać, trzeba brać się do roboty.

Korniej wstał, wziął papiery pod pachę i wyszedł. Miał zmartwioną twarz. Gag, jedząc i pijąc mleko, spojrzał na ogród. Z gęstej trawy na ścieżkę wysypaną piaskiem wylazł wielki rudy kot. W zębach kota trzepotało coś pierzastego. Kot posępnie potoczył dzikimi oczami w lewo i w prawo i śmignął w stronę domu, zapewne pod ganek. Śmiało, śmiało, bracie-rycerzu, pomyślał Gag. Abym tylko dociągnął do wieczoru, a wtedy można będzie zabrać się do dzieła. Poderwał się, wrzucił naczynia do otworu w stole, na palcach przeszedł przez dom, skręcił w tamten korytarz. Nic się nie zmieniło. Przyjaciele z piekła milczeli. Trudno. To znaczy, że będzie musiał zrobić to sam. Dramba… Nie. Na szeregowca Drambę nie ma co liczyć, słaba nadzieja. Szkoda, oczywiście. Jako żołnierz jest bezcenny. Ale bez reszty wierzyć mu nie można. Lepiej już bez niego. Niech tylko zrobi, co do niego należy, a potem go odkomenderuję. Wrócił do swojego pokoju, położył się na łóżku z rękami pod głową.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Przyjaciel z Piekła»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przyjaciel z Piekła» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Żuk w mrowisku
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Miasto skazane
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Przyjaciel z Piekła»

Обсуждение, отзывы о книге «Przyjaciel z Piekła» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x