Arkadij Strugacki - Przyjaciel z Piekła

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Przyjaciel z Piekła» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Przyjaciel z Piekła: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Przyjaciel z Piekła»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Przewieziony na Ziemię ranny żołnierz z odległego świata nie potrafi zaakceptować reguł nowego życia. Postanawia wrócić na ojczystą planetę, zwaną przez Ziemian Piekłem…

Przyjaciel z Piekła — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Przyjaciel z Piekła», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Rozdział 4

Kiedy wyszli na zapuszczoną drogę, słońce stało już wysoko nad stepem. Rosa wyschła, niska twarda trawa szeleściła pod nogami. Miliardy koników polnych cykały dokoła, ostry gorzkawy zapach unosił się nad przegrzaną ziemią.

Droga była dziwna — idealnie prosta, wybiegała zza mglisto niebieskiego horyzontu, przecinała okrąg ziemi na pół i znowu znikała za mglisto niebieskim horyzontem, tam gdzie przez całą dobę, dniem i nocą, coś bardzo dalekiego i niepojętego migało, płonęło, pulsowało. Droga była szeroka, lśniła matowo w słońcu i jakby nieco unosiła się nad stepem — wstęga kilkucentymetrowej grubości, której brzegi obejmowała taśma z jakiegoś mięsistego, ale nie twardego materiału. Gag postawił na niej nogę i zdziwiła go nieoczekiwana sprężystość drogi. Kilka razy podskoczył w miejscu. Oczywiście to nie był beton, ale i nie był to również nagrzany słońcem asfalt. Coś w rodzaju niezmiernie spoistej gumy. Od tej gumy wiało miłym chłodem, a nie dusznym zapachem upału. I na powierzchni drogi nie było widać żadnych śladów, nawet kurzu na niej nie było. Gag pochylił się i przeciągnął dłonią po gładkiej, niemal śliskiej powierzchni. Spojrzał na dłoń. Była czysta.

— Bardzo się zbiegła w ciągu tych osiemdziesięciu lat — wybuczał Dramba. — Kiedy ją widziałem po raz ostatni, jej szerokość przekraczała dwadzieścia metrów. I wtedy jeszcze była w ruchu.

Gag zeskoczył na ziemię.

— Była w ruchu? Jak to?

— To była samobieżna droga. Wtedy było wiele takich dróg. Opasywały całą kulę ziemską i biegły — na brzegu powoli, w środku bardzo szybko.

— Nie było samochodów? — zapytał Gag.

— Były. Nie potrafię ci powiedzieć, dlaczego ludzie zaczęli budować takie drogi. Rozporządzam tylko pośrednią informacją. To było związane z oczyszczaniem środowiska naturalnego. Samobieżne drogi oczyszczały. Pobierały z atmosfery, z wody, z ziemi wszystkie zbędne elementy i szkodliwe zanieczyszczenia.

— A dlaczego teraz jest unieruchomiona? — zapytał Gag. — Czy możesz ją włączyć?

— Nie. Drogami kierowano ze specjalnych ośrodków. Najbliższy był dosyć daleko stąd. Ale zapewne tych ośrodków już nie ma. Stały się niepotrzebne. Widzę, że wszystko bardzo się zmieniło. Kiedyś na tej drodze były tłumy ludzi. Teraz nie ma nikogo. Kiedyś po tym niebie o kilku horyzontach szły, szły i szły latające maszyny. Teraz niebo jest puste. Kiedyś po obu stronach drogi rosła pszenica, tak wysoka jak ja. Teraz jest step.

Gag słuchał z półotwartymi ustami.

— Kiedyś moje receptory — monotonnie mówił Dramba — na wszystkich długościach co sekundę odbierały setki impulsów radiowych. Teraz nie słyszę nic prócz wyładowań atmosferycznych. W pierwszej chwili wydało mi się nawet, że zachorowałem. Ale teraz już wiem — to nie ja się zmieniłem, tylko świat.

— A może świat zachorował? — zapytał Gag z ożywieniem.

— Nie rozumiem — odpowiedział Dramba.

Gag odwrócił głowę i spojrzał tam, gdzie horyzont płonął i pulsował. Diabła tam, pomyślał ponuro, oni zachorują, akurat!

— A co tam jest? — zapytał.

— Tam jest Antonow — odpowiedział Dramba. — To miasto. Osiemdziesiąt lat temu nie było go stąd widać. To było rolnicze miasto.

— A teraz?

— Nie wiem. Bez przerwy wywołuję centrum informacji, ale nikt mi nie odpowiada. Zmieniły się środki łączności, Gag. Wszystko się zmieniło.

Gag patrzył na zagadkowe migotanie, gdy nagle znad horyzontu wyrosło coś ogromnego, podobnego do skośnego żagla niewyobrażalnych rozmiarów. Było to prawie równie szaroniebieskie jak niebo, może odrobinę ciemniejsze, powoli, majestatycznie zakreśliło łuk, jakby wskazówka zegara przeszła po cyferblacie, i zniknęło, rozpłynęło się w szarej mgiełce. Gag odetchnął głęboko.

— Widziałeś? — zapytał szeptem.

— Widziałem — odparł z zafrasowaniem Dramba. — Nie wiem, co to jest. Kiedyś niczego takiego nie było.

Gagiem wstrząsnął dreszcz.

– Żadnego pożytku z ciebie… — burknął. — Dobra, chodźmy do domu.

— Chciałeś zobaczyć rakietodrom — przypomniał Dramba.

— Master! — ostro powiedział Gag.

— Nie rozumiem…

— Kiedy zwracasz się do mnie, bądź uprzejmy dodawać „master”.

— Zrozumiałem, master.

— Opowiedz jeszcze raz o sobie — rozkazał Gag.

Dramba powtórzył, że jest robotem-androidem, numer taki to a taki z eksperymentalnej serii robotów przeznaczonych dla ekspedycji. Został skonstruowany wtedy i wtedy (około stu lat temu — piękny wiek!), uruchomiony wtedy a wtedy. Pracował w takich to a takich ekspedycjach, na Jajle uległ poważnej awarii, został częściowo zniszczony, następnie zrekonstruowany i zmodernizowany, ale więcej już nie brał udziału w ekspedycjach…

— Poprzednim razem mówiłeś, że pięć lat stałeś w muzeum — przerwał Gag.

— Sześć lat, master. W Muzeum Historii Odkryć w Lubece.

— Mniejsza o to — mruknął Gag. — A potem przez osiemdziesiąt lat tkwiłeś w tej niszy u Kornieja…

— Siedemdziesiąt dziewięć, master.

— Dobra, dobra, nie poprawiaj mnie… — Gag umilkł na chwilę. — Pewnie się zdrowo wynudziłeś?

— Nie wiem, co to znaczy „nudzić się”, master.

— No i co tam robiłeś?

— Stałem, oczekiwałem na polecenia, master.

— Polecenia… A teraz przynajmniej cieszysz się, że cię wypuszczono?

— Nie rozumiem pytania, master.

— Co za jełop… Zresztą to nikogo nie obchodzi. Lepiej mi odpowiedz na takie pytanie — czym ty się różnisz od człowieka?

— Wszystkim się różnię, master. Reakcjami chemicznymi, systemem kontroli i kierowania, przeznaczeniem.

— A jakież może być przeznaczenie takiego jełopa?

— Wypełnianie wszystkich poleceń, które jestem w stanie wypełnić.

— To znaczy, że jesteś gotów wypełnić każdy mój rozkaz? — zapytał Gag.

— Tak jest, master. Jeśli to będzie w mojej mocy.

— No dobrze.. A jeśli ja ci każę zrobić jedno, a… m-m-m ktoś inny — coś wręcz przeciwnego? Co wtedy?

— Nie zrozumiałem, kto wydaje to drugie polecenie?

— No… m-m-m… Wszystko jedno kto.

— To nie wszystko jedno, master.

— No na przykład… Korniej.

— Wykonam rozkaz Kornieja, master.

Przez jakiś czas Gag milczał. Ach ty, bydlaku, myślał. Co za ścierwo!

— Dlaczego? — zapytał wreszcie.

— Korniej jest starszy, master. Ma wyższy indeks przydatności społecznej.

— Co to znowu za indeks?

— Ponosi większą odpowiedzialność przed społeczeństwem.

— A ty skąd to wiesz?

— Ma znacznie wyższy poziom zasobów informacyjnych.

— No i co z tego?

— Im wyższy poziom zasobów informacyjnych, tym większa odpowiedzialność.

Sprytnie, pomyślał Gag. Nie ma o co zahaczyć. Wszystko się zgadza. Jestem wobec nich bezradny jak małe dziecko. No, zobaczymy…

— Tak — powiedział. — Korniej jest wielkim człowiekiem. Do pięt mu nie dorastam. Wszystko widzi, wszystko wie. Teraz, na przykład, idziemy sobie, rozmawiamy, a tymczasem Korniej słyszy każde nasze słowo. Niech coś będzie nie tak, już on nam da do wiwatu…

Dramba milczał. Diabli wiedzą, co działo się w jego uszatej głowie. Mordy właściwie nie ma, oczu nie ma — spróbuj coś zrozumieć. Nawet głos zawsze taki sam…

— Mam rację?

— Nie, master.

— Jak to — nie? Twoim zdaniem Korniej może czegoś nie wiedzieć?

— Może, master. Korniej zadaje pytania.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Przyjaciel z Piekła»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Przyjaciel z Piekła» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Przyjaciel z Piekła»

Обсуждение, отзывы о книге «Przyjaciel z Piekła» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x