Terry Pratchett - Johnny i zmarli

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Johnny i zmarli» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Rebis, Жанр: Детская фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Johnny i zmarli: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Johnny i zmarli»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Johnny widzi zmarłych ludzi. Dlatego jego przyjaciele zaczynają go podejrzewać o chorobę umysłową. Okazuje się że Johnny widzi zmarłych którzy proszą go o pomoc w misji ratowania cmentarza, który już niedługo ma zostać rozebrany. W tej sytuacji Johnny robi wszystko, by jego martwi przyjaciele nie stracili swojego domu.

Johnny i zmarli — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Johnny i zmarli», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Wobbler? — spytal Johnny, nie odwracajac sie.

— No?

— Jestes tu?

— A niby gdzie mam byc? Sam mnie tu zaciagnales!

— Dzieki.

Nagle poczul sie lekko, jakby zdjeto zen spory ciezar. Az dziwne, ze jeszcze nie zaczal latac. Pobiegl ku placykowi, gdzie staly kamienne lawki i gdzie z zasady spotykali sie zmarli.

Nie byl tam pierwszy.

Samotna, z zamknietymi oczyma, pani Tachyon tanczyla, wirujac z wdziekiem, o ktory nikt by jej nie posadzal.

Samotna? Moze jeszcze przed chwila…

Powietrze zatrzeszczalo i cienkie blekitne linie opadly z nieba, swiecac niczym neony. Gdy dotknely palcow tanczacej, eksplodowaly w niewielkim rozblysku i przeksztalcaly sie. Cmentarz blyskawicznie wypelnil sie niewielkimi, blekitnymi kometami.

Stopy pani Tachyon przestaly dotykac ziemi.

Johnny spojrzal na swoje dlonie — po prawej tanczyly blekitne ogniki, chwile pozniej po lewej takze. Poczul, jak odrywa sie od ziemi…

Swiatla okrecily go i lagodnie opuscily na zwir alejki.

— Kim jestescie?

Najblizsza minikometa eksplodowala, znaczac w powietrzu znajomy ksztalt.

— Do dzisiejszej nocy bylem przekonany, ze jestem Williamem Stickersem — powiedzialo cos przez pokryta wyladowaniami brode.

— Popatrz na to!

Minikomety przelecialy nad grobowcami i zebraly sie wokol spychacza. Wkrotce bylo ich tam tyle, ze maszyna zaczela swiecic jakby wlasnym blaskiem. Cos parsknelo, kichnelo.

I silnik zaskoczyl.

Spychacz ruszyl, rozwalajac ogrodzenie.

Wokol niego tanczyly blekitne swiatla.

— Stojcie! — krzyknal Johnny. — Zglupieliscie?!

Maszyna stanela, silnik przeszedl na jalowe obroty, a swiatla obrocily sie w strone Johnny’ego. Moglby przysiac, ze obserwowaly go z uwaga.

— Co wy wyprawiacie?

W rozblysku blekitnej poswiaty pojawil sie fantom Aldermana.

— Przeciez wszyscy tego chca, prawda? — spytal. — My go juz nie potrzebujemy, a jesli ktokolwiek ma zniszczyc cmentarz, to powinnismy to byc my. Tylko my mamy do tego prawo.

— Mowiliscie, ze to wasze miejsce!

W powietrzu zarysowala sie pani Liberty.

— Nic tam nie zostawilismy — powiedziala — to juz nie jest nasze miejsce.

— Sila przyzwyczajenia — dodal Stickers. — Zbyt dlugo wiazala czlowieka pracujacego. Co do tego od poczatku mialem racje.

— Ten zakamienialy bolszewik poza tym, ze potrzebuje golenia, ma racje — przyznala pani Liberty i niespodziewanie rozesmiala sie. — Wydaje mi sie, ze zbyt wiele czasu stracilismy, krecac sie po cmentarzu i nie zastanawiajac sie, czym moglibysmy sie stac.

— A mozliwosci izdnieje wiele — dodal pan Einstein, eksplodujac w istnienie. — Czas nie jest ograniczeniem.

— Wymiary to blahostka — dolaczyl pan Fletcher, rozblyskujac niczym neonowka. — A jest ich, nie powiem, sporo.

— Cialo przestalo zawadzac — dorzucil Alderman.

— Kierunki tez — dodal radosnie Stanley Roundway.

— Krotko mowiac: jestesmy zaczarowani — podsumowal pan Vicenti.

— Musielismy do tego dojrzec i to odkryc — wyjasnil pan Fletcher. — Ty tez musisz. Pierwszym krokiem jest zapomniec, kim sie bylo. I przestac sie bac starych, od poczatku wpojonych przesadow. Potem mozesz odkryc, kim jestes, a jeszcze pozniej, kim mozesz byc.

— To ostatnie wlasnie mamy zamiar zrobic — oznajmil Alderman. — Wyruszamy wiec!

— Dokad?

— Nie wiemy. Ale dziekawie bedzie sprawdzic — stwierdzil Solomon Einstein.

— Ale… ale mysmy uratowali cmentarz! — wybuchnal Johnny. — Bylo spotkanie i potem bylo w telewizji, i teraz ludzie naprawde zaczeli o tym mowic! Nikt tu niczego nie zbuduje. Byli tu ludzie z ochrony przyrody i reszta… Nie mozecie tego zniszczyc!

— Nie potrzebujemy juz tego miejsca — powtorzyl Alderman.

— Ale my potrzebujemy!

Zmarli popatrzyli na niego zdziwieni.

— No… potrzebujemy, zeby tu pozostalo i bylo. — Johnny wyjasnil blizej.

Silnik spychacza chodzil na jalowym biegu i byl to jedyny dzwiek, jaki przez dluzsza chwile zaklocal grobowa cisze.

Zmarli namyslali sie.

W koncu Solomon Einstein skinal glowa.

— To jest naturalnie prawda. Rownowaga, rozumiecie? Zywi musza pamietadz, a martwi zapomniedz. Zachowanie energii.

Silnik spychacza umilkl.

— Przybylismy sie pozegnac. — Pan Vicenti uniosl dlon wygladajaca jak sztuczny ogien. — I podziekowac ci.

— Przeciez ja nic takiego nie zrobilam.

— Sluchales, probowales i byles. Za to dostaje sie czasami medale. Ludzie rzadko sie tak zachowuja, za to czesto zapominaja o innych, ktorzy po prostu byli.

— Wiem…

— A teraz na nas juz czas.

— Jeszcze nie! Musze o cos zapytac…

— Tak?

— No…

— Wykrztus wreszcie. — Pan Vicenti usmiechnal sie lekko.

— Czy… mialy z tym cos wspolnego anioly… albo diably? Sporo ludzi chcialoby to wiedziec — wyrzucil z siebie Johnny.

— Nie sadze. Jakos zadnego nie zauwazylem… nie zauwazylem zreszta nic z tych rzeczy. W to wierza jedynie zywi.

— I tak sadze, ze bedzie znacznie ciekawiej, niz zapowiadali z ambony — dodal Alderman, zacierajac dlonie.

Zmarli zaczeli sie rozchodzic, w wiekszosci zmieniajac sie po paru krokach w dym, rozwiewajacy sie w podmuchach nie istniejacego wiatru. Czesc skierowala sie w strone kanalu, na ktorym unosila sie lodz przypominajaca gondole. Na rufie stala ciemna postac, opierajac sie o wioslo zanurzone do polowy w wodzie.

— Moj transport — odezwal sie William Stickers.

— Wyglada troche… niesamowicie — przyznal Johnny.

— Coz, postanowilem, ze sprobuje. Jak mi sie nie spodoba, przesiade sie na cos innego. — Stickers wskoczyl na poklad. — Ruszamy, towarzyszu.

DOBRZE — odparl przewoznik.

Lodz odbila od brzegu. Kanal mial zaledwie pare metrow szerokosci, ale lodz zdawala sie plynac i plynac…

Glos po wodzie niesie sie calkiem wyraznie totez Johnny bez trudu uslyszal nastepujaca wymiane pogladow:

— Jakby tak zamontowac silnik, to by sie plynelo szybciej…

LUBIE W TEN SPOSOB, PANIE STICKERS.

— A jaka masz place?

SZOKUJACA.

— Ja tam bym sie na twoim miejscu zastanowil…

— Nie jestem pewien, dokad on sie wlasciwie udaje — odezwal sie Alderman. — Ale na pewno zreorganizuje to, co tam zastanie. Tradycjonalista byl i pozostal.

Dalej, na brzegu cos pstryknelo i zaszumialo: Einstein i Fletcher siedzieli dumnie w czyms, co wygladalo troche jak elektroniczny uklad, a raczej jego schemat, troche jak maszyna, a troche jak matematyka, a przynajmniej jak wygladalaby matematyka, gdyby byla czyms konkretnym. Calosc slabo swiecila, szumiala i potrzaskiwala.

— Wspaniale, prawda? — spytal z duma pan Fletcher. — To ciag myslowy.

— Albo polot wyobrazni — dodal Solomon Einstein.

— Musimy sprawdzic pewne rzeczy. — Pan Fletcher wyraznie byl uszczesliwiony. — To co? Do gwiazd, panie Einstein?

— Albo i dalej, panie Fletcher!

Kontury owego czegos rozblysly, zbiegly sie i zniknely. Tuz przed zniknieciem jednak zdawaly sie przyspieszac.

— Zdaje sie, ze machali — zauwazyla pani Liberty.

— I nie tylko. — Alderman sie wyprostowal. — Chodz, Sylvio. Sadze, ze dla nas stosowniejszy bedzie nieco bardziej konwencjonalny srodek transportu.

Wzieli sie za rece i nie baczac na Johnny’ego, wstapili w czarne wody kanalu. Zrobili to tak dostojnie, ze zadne inne okreslenie nie wydawalo sie wlasciwe.

Powoli zanurzyli sie, pozostawiajac wolno znikajaca perlowa poswiate.

Po sekundzie rozlegl sie odglos zapuszczanego silnika, po czym z wody wynurzyl sie duch forda capri, przezroczysty niby banka mydlana. Alderman powstrzymal wznoszenie, puscil niewidzialna szybe i powiedzial:

— Pani Liberty uwaza, ze powinnismy ci cos powiedziec, ale wiesz… to dosc trudno wyjasnic… a wlasciwie dlaczego jestes w rozowym przescieradle?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Johnny i zmarli»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Johnny i zmarli» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Johnny i zmarli»

Обсуждение, отзывы о книге «Johnny i zmarli» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x