Terry Pratchett - Johnny i zmarli

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Johnny i zmarli» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Rebis, Жанр: Детская фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Johnny i zmarli: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Johnny i zmarli»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Johnny widzi zmarłych ludzi. Dlatego jego przyjaciele zaczynają go podejrzewać o chorobę umysłową. Okazuje się że Johnny widzi zmarłych którzy proszą go o pomoc w misji ratowania cmentarza, który już niedługo ma zostać rozebrany. W tej sytuacji Johnny robi wszystko, by jego martwi przyjaciele nie stracili swojego domu.

Johnny i zmarli — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Johnny i zmarli», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wciaz cisza.

Nawet glebsza niz przedtem.

— Przykro mi z powodu telewizora — dodal Johnny i wstal.

Cisza byla tak gesta, ze mozna nia bylo wypychac materace.

Johnny nieco nerwowo ruszyl przed siebie, starajac sie zachowac pozory, ze jeszcze nie biegnie.

Rozdzial dziewiaty

— Cale to zamieszanie zwiazane z cmentarzem zdecydowanie tchnelo troche zycia w to miasteczko — ocenila matka. — Zanies dziadkowi kolacje i powiedz mu o tym wszystkim. Wiesz, ze jest tym zywo zainteresowany.

Dziadek ogladal wiadomosci na hinduskim kanale (w oryginale, ma sie rozumiec). Nie sprawialo mu to przyjemnosci, ale ten przeklety pilot zniknal, a nikt w okolicy nie pamietal juz, jak sie przestawia kanaly recznie.

— Przynioslem kolacje, dziadku.

— Aha.

— Pamietasz stary cmentarz? Pokazywales mi grob Williama Stickersa?

— Aha.

— Moze go nie zlikwiduja. Wczoraj wieczorem bylo spotkanie w tej sprawie.

— Aha?

— Zabralem glos.

— Aha!

— I moze cmentarz zostanie.

— Aha.

Johnny westchnal i wrocil do kuchni.

— Moge dostac stare przescieradlo?

— Po co ci stare przescieradlo?!

— Na impreze u Wobblera. Jest Halloween, a nie chce mi sie przebierac za cos konkretnego.

— Lezy jedno na pralce, troche zakurzone, ale przezyjesz. Musisz tylko wyciac w nim dziury.

— Dzieki, mamo.

— Jest rozowe.

— No nie…

— Ale prawie sprane. Jakbym ci nie powiedziala, to bys nie zauwazyl.

Nieco przybity udal sie do lazienki.

Przescieradlo rzeczywiscie bylo mocno sprane, za to w jednym rogu mialo wyszyte kwiatki.

Johnny westchnal i zlapal za nozyczki.

Obiecal, ze pojdzie do Wobblera, ale postanowil isc na skroty, przez cmentarz. Spakowal wiec przescieradlo i wyszedl cicho, zamykajac za soba drzwi.

* * *

Kilka minut po wyjsciu Johnny’ego skonczyl sie program hinduski, a zaczely normalne wiadomosci, totez dziadek sie ozywil. Wiadomosci byly jakby bardziej nudne, za to w zrozumialym jezyku.

— Posluchaj no, mowia, ze probuja uratowac stary cmentarz!

— Tak, tato.

— O, pokazuja naszego Johnny’ego.

— Tak, tato.

— Nikt mi nic nie mowi w tym domu. Co to takiego?

— Kurczak.

— Aha.

* * *

Byli gdzies nad gorami w Azji, gdzie kiedys wedrowaly karawany z jedwabiem, a teraz rozmaite bandy szalencow wystrzeliwaly sie wzajemnie w imie roznych nazw tego samego boga.

— Ile do switu?

— Niewiele…

— Co?

Zwolnili nad zasypana sniegiem przelecza.

— Jestesmy cos winni temu chlopakowi. Zainteresowal sie, pamietal nas.

— Radzja! Zachowanie energii. Poza tym bedzie zie martwil.

— Prawda, ale… jesli wrocimy… to bedziemy tacy jak poprzednio, prawda? Nie chce wracac do grobu!

— Przeciez to ty nie chcialas opuszczac cmentarza!

— Zmienilam zdanie, Williamie.

— Taaak… pol zycia martwilem sie, ze umre, a potem martwilem sie Sadem Ostatecznym. Mam dosc: jestem martwy i nie mam ochoty dluzej sie martwic czymkolwiek — stwierdzil Alderman. — A poza tym zaczynam sobie przypominac rozne rzeczy…

— Wszyscy zobie przypominamy — dodal Solomon Einstein. — To, co zapomnielismy za zycia…

— To wlasnie najwiekszy klopot z zyciem: zabiera czlowiekowi caly czas — przytaknal Alderman. — Nie mowie, ze nie bylo mile, na swoj sposob nawet bardzo. Ale to nie bylo cos, co mozna nazwac pelnia zycia…

— W sumie to nie musimy bac sie switu — odezwal sie pan Vicenti. — Nie musimy bac sie niczego!

* * *

Johnny zadzwonil.

Drzwi otworzyl kosciotrup.

— To ja, Johnny — przedstawil sie na wszelki wypadek Johnny.

— To ja, Bigmac — przedstawil sie kosciotrup. — Co ty: jestes duchem pedala?

— To nie jest az tak rozowe.

— Za to ma kwiatki.

— Widac taka teraz moda. Przestan sie wyglupiac i wpusc mnie. Tu jest zimno.

— A co, oduczyles sie latac?

— Bigmac!

— No juz dobrze, dobrze. Wlaz!

Przyznac nalezalo, ze Wobbler nie zaangazowal sie specjalnie w dekoracje — bylo troche pajeczyn, kilka gumowych pajakow i waza wywaru, w ktorym plywaly kawalki pomarancz. Waza byla zawsze, zawartosc tez, tyle ze na kazdej imprezie swieza. Nazywalo sie to „punch” i podobno nadawalo sie do picia, ale Johnny nigdy nie zdobyl sie na tyle odwagi, by zaryzykowac. Z rzeczy teoretycznie spozywczych byly jeszcze przekaski przypominajace zasuszone robaki i salatka warzywna wygladajaca, jakby w drodze z kuchni do pokoju przeszla przez sieczkarnie.

— Mialem robic za Kube Rozpruwacza, ale mi przebranie nie wyszlo — poinformowal go na powitanie Wobbler.

— Trzeba bylo wybrac Hannibala Lectera, to bys sie nie musial wysilac — doradzil mu Yo-less.

Oprocz gumowych pajakow byly tez plastykowe nietoperze, ale staranniej zamaskowane (wedlug Wobblera po piecdziesiat pensow od sztuki). Gosci bylo sporo, choc w panujacym polmroku trudno bylo stwierdzic, za co sie poprzebierali. Jeden mial kupe szwow i srube w karku, ale okazalo sie, ze to Nodj, ktory zawsze podobnie wygladal. Bylo tez paru maniakow komputerowych, ktorzy potrafili sie niemal upic bezalkoholowym piwem, i kilka dziewczyn, ktore gospodarz zaledwie znal. Jak zwykle rozmowa krecila sie wokol spraw szkolnych i wiadomo bylo, ze okolo jedenastej zjawi sie tatus ktorejs z panienek, ze stanowczym zamiarem zabrania pociechy z tej jaskini opilstwa.

Krotko mowiac — byla to zwykla impreza u Wobblera.

— Mozemy w cos zagrac — zaproponowal Bigmac.

— Masz jeszcze jakies pomysly? — spytal lodowato Yo-less.

— Poddaje sie — przyznal Johnny. — Mozesz mnie oswiecic, za kogo sie przebrales?

Pytanie adresowane bylo do Yo-lessa, ktory mial pol twarzy pomalowane na bialo, a zamiast koszuli zalozyl kamizelke. Do tego owinal sie kawalkiem sztucznej skory z leoparda (albo czegos innego), a na glowe wsadzil melonik.

— Baron Samedi, bog voodoo — przedstawil sie Yo-less. — „Bonda” nie ogladales czy co?

— To rasizm — zauwazyl ktos.

— Na pewno nie, jezeli ja to robie! — oburzyl sie Yo-less.

— Jestem calkiem pewien, ze baron Samedi nie nosil melonika tylko cylinder — zauwazyl Johnny. — W meloniku wygladasz, jakbys sie nie domyl przed wyjsciem do biura.

— Upiornie mi przykro, ale cylindra nigdzie nie moglem znalezc.

— Moze to jest baron Samedi od ksiegowosci? — wyrazil przypuszczenie Bigmac.

Johnn’emu stanal przed oczyma pan Grimm — jesli ktos wygladal jak zly duch ksiegowosci, to wlasnie on.

— W filmie mial karty tarota i takie rozne — zauwazyl Bigmac.

— Tarot to europejski okultyzm, a voodoo afrykanski — ocknal sie Johnny. — Tym, co robili film, sie pozajaczkowalo.

— Tobie sie pozajaczkowalo — oburzyl sie Wobbler. — Nie afrykanski, tylko amerykanski.

— Amerykanski okultyzm to Elvis Presley wiecznie zywy i tego typu bzdury — sprzeciwil sie Yo-less. — Voodoo powstalo w Zachodniej Afryce przy lekkich wplywach chrzescijanstwa. Sprawdzilem.

— Jak chcecie, to mam normalne karty — zaofiarowal Wobbler.

— Daj spokoj z kartami — zaproponowal Yo-less. — Bo jak sie moja mamuska dowie, to dostanie szalu.

— Znowu? — Johnny srednio sie zdziwil. — A tym razem dlaczego?

— Bo karty to musowo czarna magia — mruknal ponuro „Baron” Yo-less glosem swojej mamuski.

Ktos wlaczyl magnetofon i zaczal tanczyc.

Karty, gry czy heavy metal to nie czarna magia czy sily ciemnosci. Prawdziwe sily ciemnosci nie sa czarne — sa szare jak pan Grimm. Wysysaja z zycia caly kolor, zmieniaja miasto, na przyklad Blackbury, w atrape pelna plastyku, nikomu niepotrzebnych wiezowcow i budzacych strach ulic. Zmarli sa pelni zycia w porownaniu z egzystujacymi w takim miescie ludzmi. Wszyscy staja sie szarzy i zmieniaja w numerki, a potem ktos gdzies zabiera sie do podliczania. Tak sobie rozmyslal Johnny, dopoki nie przywrocilo go do rzeczywistosci pytanie Wobblera:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Johnny i zmarli»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Johnny i zmarli» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Johnny i zmarli»

Обсуждение, отзывы о книге «Johnny i zmarli» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x