— We dwoch dowodzili rewolucja? — zdziwil sie Bigmac. — To cud, ze sie nie poklocili.
— Rewolucja dowodzil Lenin, Stalin byl pozniej — w glosie Yo-lessa tez pojawila sie desperacja. — Ale on tez inaczej sie nazywal, a inaczej mu mowili.
— A jak sie nazywal?
— Bigmac! Co ja jestem, chodzaca encyklopedia rewolucji?! Jakos sie nazywal. Tak, ze wymowic sie nie dalo. A Stalin po angielsku to „czlowiek ze stali”.
— Tez ladnie — przyznal Bigmac. — A co on mogl?
— Co mial moc? Rzadzil calym krajem, rozwalal, kogo chcial, i robil, co mu sie podobalo — jeknal Yo-less.
— Tylko tyle? — Bigmac byl zawiedziony. — Myslalem, ze latal albo skakal przez budynki, albo widzial przez sciany…
— Bigmac, Stalin to nie jest odmiana Supermana! — Johnny pierwszy sie polapal, o co tamtemu chodzi.
— Aha — Bigmac wciaz byl zawiedziony.
— Swoja droga zawsze uwazalem za niesprawiedliwosc, ze tylko Amerykanie maja Supermana i innych — wtracil z przekonaniem Wobbler. — My tez powinnismy miec chocby jednego.
Zapadla pelna zgody cisza.
— Chociaz, prawde mowiac — dodal Wobbler — to u nas mialby klopoty, zeby byc chociaz Clarkiem Kentem.
W milczeniu skryli sie pod kapturami czytnikow.
— Jak bylo Aldermanowi? — spytal po chwili Wobbler.
— Alderman Thomas Bowler, bo co?
— Bo tu pisze, ze zmusil wladze miasta do wybudowania w 1905 na rynku poidla dla koni, ktore bardzo szybko wielce sie przydalo.
— Dlaczego?
— Bo nastepnego dnia rozbil sie o nie pierwszy samochod, jaki w ogole wjechal do Blackbury. I zapalil. A oni woda z poidla go ugasili… Tu pisze, ze wladze miasta chwalily Aldermana Bowlera za przyszlosciowe myslenie.
— Co to jest poidlo dla koni? — Bigmac byl niepoprawny.
— Ta wielka kamienna skrzynia przed budynkiem Towarzystwa Loggitt and Burnetfs — wyjasnil Johnny. — Pelna ziemi, zeslych kwiatow i puszek po piwie. Dawniej byla pelna wody, zeby konie od dorozek czy dylizansow mialy gdzie pic.
— Zaraz… skoro pojawily sie samochody, to po co bylo budowac cos dla koni…
— Brawo, Bigmac! Jestes lepszy od wladz miejskich Blackbury z 1905 roku! — westchnal z uznaniem Yo-less.
— A teraz dosc gadania i do roboty! — zakonczyl Johnny.
* * *
…Wiuuut… zbudowalismy to miasto na… wiiiuuu… aktualnie telefonuje… szszszszsz… to na Numer Dwa… wiiii… spotkanie w Kijowie… szszszszsz… pranie… wszszwiuuu… dzisiaj…zzzzbz… czy moglaby pani… wzzzzet…
Potencjometr malego radia tranzystorowego spoczywajacego za grobem pana Vicentiego obracal sie naprawde powoli, jakby krecono nim z duzym wysilkiem. Od czasu do czasu nieruchomial i wtedy w glosniku cos gadalo albo szumialo, wylo czy zawodzilo.
…szszzzwiuuu… nasz nastepny rozmowca… wzzziuut… Babilon…
Wokol radioodbiornika na sporej przestrzeni powietrze bylo lodowate.
* * *
W czytelni biblioteki miejskiej panowalo pelne zaciecia milczenie, ktore personel, czyli asystentki informacyjne, przyprawialo o stan zblizony do zalamania nerwowego. Podejrzewaly Wobblera o jak najgorsze pomysly, a im dluzej owe podejrzenia kwitly w spokoju, tym stan nerwowy podejrzewajacych stawal sie gorszy — jedna nawet na wszelki wypadek miala w pogotowiu szmatke do scierania czekolady z klawiatury.
Wobbler i pozostali nie mieli o tym zielonego pojecia.
— Spojrzmy prawdzie w oczy — odezwal sie Wobbler. — Z tego miasta nie pochodzi nikt slawny. I tylko z tego jest znane!
— Tu pisze — odezwal sie po chwili Yo-less — ze Addison Vincent Fletcher z Alma Terrace wynalazl odmiane telefonu w 1922 roku.
— Wspaniale! — jeknal Wobbler. — Tyle ze telefon wymyslili znacznie wczesniej.
— Tu pisze, ze jego byl lepszy.
— Pewnie — mruknal Wobbler z przekasem. — A tak w ogole to kto wymyslil telefon?
— Thomas Eddison — oswiecil go Yo-less.
— Sir Humphrey Telephone — powiedzial rownoczesnie Bigmac.
— Aleksander Graham Bell — dolaczyl do choru Johnny. — Jaki znowu Humphrey Telephone?!
— Halo, panie Bell! — Wobbler nie dal sie zbic z tropu. — Tu Fletcher z Blackbury. Wiem, ze pan wczesniej wymyslil telefon, ale moj jest lepszy. I mam zamiar odkryc Ameryke. Co? Wiem, ze Kolumb juz to zrobil, ale mam zamiar zrobic to lepiej.
— To ma sens — poparl go Bigmac. — Jak juz cos odkrywac, to lepiej, jak ma hotele, hamburgery i reszte.
— A ten Kolumb to kiedy odkryl Ameryke? — zaciekawil sie Wobbler.
— W 1492 — odparl Johnny — tylko podobno przed nim zrobili to wikingowie.
Cala trojka popatrzyla na niego w niemym podziwie.
— No co? Tak pisalo w jakiejs ksiazce… Bigmac, co to za sir Humphrey Telephone?!
— Tak sie powinien nazywac ten, co wymyslil telefon — wyjasnil Bigmac. — Wymysly, to jest te… wynalazki nazywa sie od wynalazcow, nie?
— Fakt, nie nazwali telefonu: bell — przyznal Wobbler. — Ale nazwali tak to, co w nim dzwoni — wskazal Yo-less.
— No dobrze, ale teraz w telefonie nic nie dzwoni. — Wobbler nie ustepowal. — I to od lat.
— A to dzieki slynnemu wynalazkowi Freda Buzzera zwanego Brzeczykiem — odparl z kamienna mina Yo-less.
— Cos mi sie wydaje, ze jest niemozliwe, by ktos znany stad pochodzil. — Wobbler przestal miec zludzenia. — A to dlatego, ze tu wszyscy sa psychiczni.
— Mam jednego! — ucieszyl sie Bigmac.
— Chorego?
— Pilkarza. Stanley „Bladzacy” Roundway. Gral w druzynie Blackbury Wanderers. Tu jest nekrolog prawie na pol strony.
— Dobry byl? Pilkarz, nie nekrolog.
— Pisze, ze strzelil rekordowa ilosc bramek.
— Brzmi niezle — ocenil Wobbler.
— Samobojczych.
— Co?!
— Najwieksza ilosc samobojczych bramek w calej historii sportu, niekoniecznie pilkarskiego. Pisza, ze za bardzo sie zapalal podczas gry i tracil poczucie kierunku. Pisza tez, ze poza tym byl dobrym pilkarzem…
— No to piec — westchnal Wobbler. — A tak dobrze sie zapowiadalo.
— Spojrzcie na to — odezwal sie Yo-less, totez wszyscy skupili sie kolo jego czytnika.
Na ekranie widac bylo stare zdjecie okolo trzydziestu zolnierzy, wyszczerzonych prosto w obiektyw.
— No i…? — Wobbler pierwszy przerwal milczenie.
— To z 1916 roku — wyjasnil Yo-less. — Przed wyjazdem na wojne.
— Ktora? — chcial wiedziec Wobbler.
— Pierwsza, trabolu. Pierwsza wojne swiatowa.
— Zawsze mnie zastanawialo, po co je numeruja — odezwal sie Bigmac. — Zupelnie jakby sie spodziewali jeszcze paru.
— Tu pisze, ze to Blackbury Old Pals’ Battalion tuz przed wyjazdem na front — przeczytal Yo-less. — Konkretnie to Kompania Miejska tego batalionu kumpli. Wszyscy sie zaciagneli tego samego dnia…
Johnny jak zauroczony wpatrywal sie w zdjecie wygladajace, jakby sie znajdowalo na dnie glebokiej, czarnej studni. Studni, w ktora spadal. Odglosy biblioteki staly sie przytlumione, a zdjecie grupy usmiechnietych i po wojskowemu obcietych (czyli na jeza tepa brzytwa) mlodziencow stalo sie nagle srodkiem swiata. Wszyscy mieli, przez te fryzury, odstajace uszy i wszyscy trzymali uniesione kciuki.
Te kciuki to byla mania fotografow „Blackbury Guardian” przekazywana z pokolenia na pokolenie. Wszyscy na zdjeciach mieli uniesione kciuki. No, oprocz zwyciezcow Super Bingo — ci byli w pozycji lotnej. Wedlug fotografa mial to byc zapewne radosny holubiec, w praktyce jednak wygladalo to, jakby ktos wlasnie takiego biedaka kopnal w tylek, a ktos inny usunal mu spod nog podloge. Notabene etatowy fotograf znany byl powszechnie jako Jeremy „Kciuk”.
Wiekszosc widocznych na zdjeciu byla w wieku Bigmaca, jedynie sierzant z wasem i oficer w bryczesach wygladali na starszych. Pozostali mogliby z powodzeniem pozowac do szkolnej fotografii…
Читать дальше