— To byli oni — potwierdzil Johnny.
— Tak mi sie wydawalo. To nie brzmialo jak normalne radio. Jak oni moga korzystac z telefonu?
— Skad mam wiedziec? Niektorzy pewnie telefonowali za zycia. Moze jak sie jest martwym, to cos takiego jak prad albo ja nie wiem co…
— Prawie podali twoje nazwisko — zauwazyl Wobbler.
— Prawie.
— Komu tam wymyslali od bolszewikow?
— Chyba Stickersowi, on jest troche komunista.
— Nie sadzilem, ze zostali jeszcze jacys komunisci — zdziwil sie Yo-less.
— Bo nie zostali: on jest jednym z nich.
— Jeszcze wyjdzie, ze za chwile wejdzie tu Rod Serling z wielka ksiega — odezwal sie Bigmac. — Wiecie, tak jak w „Niesamowitych historiach”.
— Skad oni wiedzieli, co leci w radiu? — zastanowil sie Yo-less.
— Pozyczylem im tranzystor dziadka.
— Wiesz, co mysle? — stwierdzil Yo-less. — Mysle, ze cos zaczales!
— Tez tak mysle.
— No nie, dajcie spokoj! — Wobbler wyraznie probowal oprzytomniec. — Glosy w radiu? Przeciez to nic nie znaczy: dzieciaki sie mogly bawic albo glupia baba zadzwonila. Przeciez duchy nie dzwonia do radia?!
— Widzialem taki film, w ktorym wychodzily z telefonu — dodal z wrodzonym taktem Bigmac.
— Zamknij sie, dobrze? Nie wierze ci! Za nic na swiecie ci nie uwierze!
* * *
Wewnatrz budki telefonicznej rzeczywiscie bylo zimno.
— Musze przyznac, ze kiedy jest sie martwym, to elektrycznosc faktycznie jest latwa do opanowania.
— Co pan robi, panie Fletcher?
— Trenuje. Do kogo teraz dzwonimy?
— Do ratusza?
— Chcialbym zauwazyc, pani Liberty, ze jest sobota. Teraz w ratuszu moze byc tylko dozorca.
— To sprobujemy znalezc mlodego Johnny’ego. Nie bardzo rozumiem, o co mu chodzilo z tymi znanymi osobami pochowanymi na naszym cmentarzu. My przeciez tu jestesmy!
— Sprobuje… to zadziwiajaco proste do zrozumienia…
— A gdzie pan Stickers?
— Probuje sluchac jakiegos Radia Moskwa, cokolwiek to znaczy. Pewnie majstruje przy tym telegrafie bez drutu.
— Przyznaje, ze jest to raczej ozywcze, jesli rozumiecie, co mam na mysli. Nigdy dotad nie bylem poza cmentarzem.
— Tak, to zdecydowanie nowa odmiana zycia.
— Mozna uciec prawie od wszystkiego — dodal pan Vicenti.
Ktos nieglosno chrzaknal. Wszyscy zmarli sie obejrzeli.
Zza ogrodzenia, przez dziure przygladal im sie pan Grimm.
To ich od razu otrzezwilo: w obecnosci pana Grimma zachowywali sie powazniej.
— Jestescie na zewnatrz — powiedzial pan Grimm. — Wiecie, ze to niewlasciwe.
Rozleglo sie widmowe przestepowanie z nogi na noge.
— Tylko kawaleczek, Eryku — zauwazyl Alderman. — To nikomu nie moze zaszkodzic. To dla dobra…
— To niewlasciwe!
— Nie musimy go sluchac — przypomnial pan Vicenti.
— Wpakujecie sie w straszne klopoty! — zawyrokowal pan Grimm.
— Wlasnie ze nie! — sprzeciwil sie pan Vicenti.
— To igranie ze Znanym. Wpadniecie w powazne tarapaty i to nie z mojej winy. Jestescie zli!
Po czym pan Grimm odwrocil sie i oddalil w kierunku wlasnego grobu.
— Prosze wybrac numer — powiedzial, jakby nic sie nie stalo, pan Vicenti.
Pozostali jakby sie ockneli.
— Wiecie, on moze miec racje… — zaczela pani Liberty.
— Zapomnijcie o nim — poradzil pan Vicenti, rozkladajac rece. Z prawego rekawa wyfrunal duch bialego golebia i przysiadl na dachu budki. — Prosze wybrac ten numer, panie Fletcher — powtorzyl.
* * *
— Halo, tu informacja. Jakie nazwisko pan wymienil?
— Johnny Maxwell z Blackbury.
— Obawiam sie, ze to niewystarczajace informacje: bez adresu…
— To wszystko co wiemy… (Sluchajcie: wiem, jak to dziala! Tu jest polaczenie…) (Ilu nas tu w koncu jest?!) (Moge tez sprobowac?) (To znacznie lepsze od seansu…)
Telefonistka potarla sluchawki — z jakiegos powodu zrobilo jej sie zimno w ucho.
— Auc! — naglym ruchem zerwala sluchawki z glowy.
— Co ci sie stalo, Dawn?
— Zrobily sie… poczulam…
Telefonistki spojrzaly na centrale, rozswietlona nagle niczym choinka, a co gorsza — wlasnie na ich oczach powoli pokrywajaca sie szronem.
Problem polegal zawsze na tym, ze jak historia dluga, zawsze znajdowali sie ludzie nie mogacy wynalezc pewnych rzeczy z powodu niegotowosci reszty swiata. Na przyklad Leonardo da Vinci nie mogl wynalezc helikoptera jedynie z braku silnika i materialow niezbednych do budowy kadluba, a — powiedzmy — sir George Cayley wynalazl silnik spalinowy, zanim ktokolwiek zdolal wynalezc benzyne. [2] Jako paliwa uzywal ziaren prochu strzelniczego, wobec czego jego wynalazek mozna okreslic raczej jako silnik wybuchowy.
Addison Vincent Fletcher spedzil wiele godzin nad silnikami elektrycznymi, wielokrazkami, zaworami i drutami, probujac wynalezc cos, co w jego czasach nawet nie mialo jeszcze nazwy. Teraz (to jest po smierci) ucieszyl sie jak dziecko, gdy zobaczyl komputer. Co to jest i jak dziala, nie musial mu nikt tlumaczyc.
Johnny wrocil do domu okrezna droga — nie odwazyl sie pojawic na cmentarzu.
Byl sobotni wieczor, nic wiec dziwnego, ze wynikla sprawa Wizyty, o ktorej, prawde mowiac, calkiem zapomnial.
— Powinienes isc — przekonywala go matka, jak zwykle za pomoca tych samych argumentow. — Wiem, ze lubi, jak przychodzisz.
— Nie lubi: calkiem zapomniala, kto ja jestem. Mowi mi Peter, a to przeciez imie taty. A poza tym dlaczego nie przekonujesz dziadka, zeby choc raz sie tam wybral? To w koncu jego zona.
— Twierdzi, ze chce ja pamietac taka, jaka byla. W dodatku w soboty w telewizji nadaja jego ulubione programy rozrywkowe.
— To zaden argument.
— Nie bedziemy tam dlugo…
— Okay. Pojde.
* * *
Mniej wiecej dziesiec minut po wyjsciu Johnny’ego zadzwonil telefon. Dziadek jak zwykle wrzasnal: „Telefon!”, nie spuszczajac wzroku z telewizora, ktory od kilku lat stanowil sens jego zycia. Poniewaz nikogo w domu nie bylo, nikt na wrzask nie zareagowal i telefon dzwonil sobie dalej. W koncu, klnac pod nosem, dziadek wstal i podszedl do aparatu. Nie zauwazyl, ze pilot od telewizora zsunal sie miedzy poduszke a boczna sciane fotela, gdzie spedzil najblizsze czterdziesci osiem godzin.
— Tak?… Nie ma go… Jak wyszedl, to go nie ma. Kto… niech mnie… Nigdy! Nadal robisz sztuczki? Cos cie ostatnio nie widywalem w miescie… Ano prawda, sam niewiele wychodze. Jak sie czujesz? Aha: zmarles, rozumiem. Ale wyszedles, zeby zadzwonic, ta nauka to teraz cuda robi. Slychac cie, jakbys byl bardzo daleko… aha, jestes bardzo daleko. Tak, pamietam ten numer, ktory prawie ci sie udal, ten z kajdankami i workiem. Tak… Tak… Dobrze, powiem mu. To milo, ze zadzwoniles. Powodzenia.
Dziadek odlozyl sluchawke, wrocil do pokoju i z powrotem zasiadl przed telewizorem.
Po kilku minutach nagle zmarszczyl czolo, wstal i podejrzliwie obejrzal stojacy w korytarzu telefon.
* * *
Sloneczne Akry nie byly zlym miejscem — bylo tam nawet czysto, a obsluga wydawala sie w porzadku. Na scianach wisialy kolorowe obrazy, a w sali telewizyjnej stalo duze akwarium z gupikami, welonami i innym plywajacym drobiazgiem. Mimo to sprawialy bardziej ponure i przygnebiajace wrazenie niz cmentarz.
Skladalo sie na to wiele czynnikow, ale przede wszystkim sposob, w jaki wszyscy sie tu poruszali — w ciszy i bez sladu pospiechu — lub siedzieli przy stolach, czekajac na kolejny posilek, poniewaz nie mieli nic wazniejszego do roboty. Wygladalo to tak, jakby zycie tutaj juz sie skonczylo, smierc jeszcze nie zaczela, jedyne wiec, co wszystkim pozostalo, to czekac.
Babcia wiekszosc czasu spedzala przed telewizorem albo przed begoniami u siebie w pokoju. Przynajmniej jej cialo, bo gdzie przebywal jej umysl, tego nikt nie byl pewien. Czasami byl na miejscu, a czasami dryfowal tak daleko, ze sladu po nim nie bylo.
Читать дальше