Terry Pratchett - Johnny i zmarli

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Johnny i zmarli» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Rebis, Жанр: Детская фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Johnny i zmarli: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Johnny i zmarli»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Johnny widzi zmarłych ludzi. Dlatego jego przyjaciele zaczynają go podejrzewać o chorobę umysłową. Okazuje się że Johnny widzi zmarłych którzy proszą go o pomoc w misji ratowania cmentarza, który już niedługo ma zostać rozebrany. W tej sytuacji Johnny robi wszystko, by jego martwi przyjaciele nie stracili swojego domu.

Johnny i zmarli — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Johnny i zmarli», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W poblizu budki telefonicznej swiecila sie uliczna latarnia, totez budke i jej bezposrednie sasiedztwo widac bylo wyraznie niczym oaze blasku w morzu ciemnosci. Chyba ze sie bylo Johnnym…

Cala ulica pelna byla zmarlych, ktorzy zdolali wyciagnac ze soba radio. W centrum powszechnej uwagi znajdowal sie Alderman.

— To powinno wygladac mniej wiecej tak… — zagail, wykonujac raczej nieudolna wersje Michaela Jacksona na oszronionej ulicy. — Johnny mi pokazal!

— Z pewnoscia to interesujacy, synkopowany rytm — przyznala pani Liberty. — Tak, pan powiada?

Uduchowione owoce na jej duchowym kapeluszu zatanczyly wraz z wlascicielka znacznie lepiej niz Alderman.

— Doskonale! A potem trzeba sie obrocic z wyciagnietymi rekoma i zajeczec. — Alderman zademonstrowal.

Johnny pognal ku nim, a wizja procesu o naruszenie praw autorskich dodawala mu skrzydel. Co prawda niby byl nieletni, ale Jackson na pewno ma zdolnych prawnikow… Tanczyli tak sobie, ale osiemdziesiecioletnia (srednio) przerwe nadrabiali czystym entuzjazmem.

I w ten sposob zrodzila sie impreza.

— Nie powinniscie tego robic! — wysapal Johnny, hamujac przed budka.

— A dlaczego? — spytali chorem blizej tanczacy.

— Bo jest srodek nocy!

— I co z tego? My nie spimy!

— Rece opadaja! A co by wasi potomkowie powiedzieli, jakby was teraz zobaczyli?

— Mieliby za swoje za to, ze nas nie odwiedzali!

— Nalezy im sie!

— I tak caly wieczor — skomentowal siedzacy spokojnie na chodniku pan Vicenti. Wlasciwie siedzial dobre pol metra ponad chodnikiem, ale to szczegol techniczny. — Znalezlismy kilka bardzo interesujacych stacji — dodal. — Co to konkretnie jest „DJ”?

— Disc jockey — odparl Johnny i zrezygnowany usiadl obok. — To ten, co puszcza piosenki i gada w przerwach.

— To jakas odmiana kary?

— Gdziez tam! Calkiem sporo ludzi lubi to robic.

— Przedziwne… Oni przypadkiem nie sa psychicznie chorzy albo umyslowo ociezali?

Jackson skonczyl, a tancerze znieruchomieli, ale powoli i niechetnie. Pani Liberty odsunela na wlasciwe miejsce kapelusz, ktory zsunal jej sie na oczy.

— To nadzwyczaj rozrywkowe — oznajmila. — Panie Fletcher, niech pan bedzie tak mily i poinstruuje tego jegomoscia od telegrafu bez drutu, zeby zagral cos jeszcze.

Johnny, mimo wszystko zaciekawiony, o co tez moze chodzic, podszedl do budki. W srodku pan Fletcher stal przed aparatem telefonicznym z rekami do polowy zanurzonymi w obudowie. Jego poczynania obserwowali: pan William Stickers, wygladajacy na nieszczesliwego, i starszy mezczyzna z burza siwych wlosow przypominajacych fryzure szalonego naukowca z pierwszego lepszego serialu.

— A, to ty — powital Johnny’ego Stickers. — I ty to nazywasz swiatem?

— Ja tego w ogole nie nazywam: samo sie nazwalo.

— Ten czlowiek w radiu stroil sobie ze mnie zarty, prawda?

— Nie sadze…

— Pan Stickers jezd zdenerwowany, bo zadzwonil do Moskwy — odezwal sie wlasciciel siwej szopy na glowie. — Tam mu powiedzieli, ze rewolucji jak na razie maja dozdz, ale przydaloby im zie mydlo.

— To brudni kapitalisci! — wybuchnal Stickers. — Nic wiecej!

— Ale przynajmniej chca byc czystymi kapitalistami, a to juz jakis postep — zwrocil mu uwage pan Fletcher. — Gdzie probujemy teraz?

— Teoretycznie to platny telefon — zauwazyl Johnny.

Pan Fletcher parsknal smiechem.

— Chyba zie nie zpotkalizmy — odezwal sie siwowlosy wyciagajac raczej przezroczysta dlon. — Solomon Einstein, 1869–1932.

— A… Albert Einstein? — wykrztusil Johnny.

— Moj daleki kuzyn. Relatywnie rzecz ujmujac, hi, hi.

Johnny odniosl wrazenie, ze pan Einstein wyglaszal ten tekst juz wielokrotnie i wciaz byl z niego zadowolony.

— Do kogo dzwonicie?

— Dopiero zaczynamy sie orientowac w swiecie — przyznal pan Fletcher. — Co to tak lata w kolko po niebie?

— Pojecia nie mam. Latajace talerze?

— Pan Vicenti przypomina sobie, ze cos o nich slyszal przed zgonem. Lataja dookola swiata. W kolko.

— Aaa… satelity! — ucieszyl sie Johnny.

— Wlasnie! — Pan Fletcher ucieszyl sie jeszcze bardziej.

— A po co panu satelity, panie Fletcher?

— Bo one znacznie ulatwiaja zycie. Nie potrafie tego wyjasnic, ale wszystko jest teraz znacznie prostsze. Widze wszystkie polaczenia… przewody i satelity… jak sie nie ma ciala, to o wiele latwiej ich uzywac.

— Na przyklad nie przebywac w jednym miejscu.

— Myslalem, ze…

Pan Fletcher nagle zniknal, Johnny wiec umilkl zaskoczony. Rozmowca pojawil sie pare sekund pozniej.

— Zadziwiajace — przyznal z podziwem. — Daje slowo, zabawa bedzie przednia…

— Chyba ciagle nie rozu…

— Johnny? — to byl pan Vicenti.

Do Szalonego Jima zdolali sie dodzwonic zywi, totez leciala dluzsza seria utworow country and western, przy ktorej zmarli bawili sie w najlepsze, tanczac po calej ulicy.

— Co tu sie wyprawia?! — jeknal Johnny. — Przeciez sami mowiliscie, ze nie mozecie opuszczac cmentarza?

— Nie wyjasnili ci tego w szkole? Czego was dzisiaj ucza w takim razie?

— Na pewno nie obcowania z duch… uhmm, ze zmarlymi, chcialem powiedziec.

— Nie jestesmy duchami… duchy to bardzo smetne stworzenia… Naprawde trudno takie rzeczy wytlumaczyc zywemu. Wiem, co mowie, bo kiedys bylem zywy. — Pan Vicenti zerknal na nic nie rozumiejacego Johnny’ego i westchnal. — My jestesmy… czyms innym niz duchy. To, ze nas widzisz i slyszysz, sprawia, ze stajemy sie wolni; dajesz nam cos, czego nie mielismy.

— To znaczy co?

— Nie potrafie ci tego lepiej wyjasnic… wtedy, gdy o nas myslisz, jestesmy wolni.

— I nic wiecej nie musze robic?

— Nie musisz. Martwi cie to?

— Mnie nie, ale Wobbler na przyklad uwaza, ze to okultyzm — mowiac to, Johnny sie zorientowal, ze brzmi to troche glupio. Pan Vicenti ubrany byl w snieznobiala koszule i smoking z nieodlacznym, swiezym gozdzikiem. Na nawiedzonego okultyste albo innego zombi zdecydowanie nie wygladal. A pani Liberty jeszcze mniej, nie wspominajac juz o Winiarnie Stickersie, ktory bylby Karolem Marksem, gdyby Marks nie byl szybszy.

— Mam nadzieje, ze nie parasz sie okultyzmem — zauwazyl z troska pan Vicenti. — Ojciec Kearny (1891–1949) nie pochwalalby tego.

— Kto to jest ojciec Kearny? — spytal ostroznie Johnny.

— A tanczyl przed chwila z pania Liberty… O, zdaje sie, ze troche skomplikowalem wyjasnienia…

— Odeslij go!

Johnny odwrocil sie. Jeden ze zmarlych wciaz przebywal na terenie cmentarza. Stal przy samym plocie i oburacz trzymal sie ozdobnej barierki niczym skazaniec kraty. Wygladal podobnie jak pozostali, z ta roznica, ze mial okulary. Az dziw bral, ze jeszcze sie nie roztopily, z taka intensywnoscia sie przez nie wpatrywal. Obiektem jego zainteresowania bylo mniej wiecej lewe ucho Johnny’ego.

— Kto to? — spytal na wszelki wypadek Johnny.

— Pan Grimm. — Pan Vicenti nawet sie nie odwrocil.

— Aha. O nim nic nie znalazlem w gazetach.

— To mnie ani troche nie dziwi. Byly wtedy rzeczy, 0 ktorych sie nie pisalo.

— Odejdz, chlopcze, i nie wtracaj sie w sprawy, ktorych nie rozumiesz — oznajmil z moca pan Grimm. — Narazasz swoja niesmiertelna dusze. Ich dusze zreszta takze. Odejdz, jestes zly!

Johnny przyjrzal mu sie podejrzliwie, po czym przeniosl spojrzenie na rozbawiona ulice, skupionych przy budce telefonicznej eksperymentatorow i Stanleya Roundwaya w pilkarskim stroju, demonstrujacego grupie zapalencow, na czym polega gra w pilke nozna. Na butach widnialy czerwone litery: na prawym R, na lewym L. Pan Vicenti wpatrywal sie nieruchomo przed siebie.

— Hmm, no…

— W tej kwestii nie moge ci pomoc, Johnny. Z tym sam musisz dojsc do ladu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Johnny i zmarli»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Johnny i zmarli» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Johnny i zmarli»

Обсуждение, отзывы о книге «Johnny i zmarli» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x