— Przeciez nic nie mowie.
Dotarli do glownej bramy cmentarza.
— Pojutrze zaczna nas rozbierac — powiedzial cicho pan Vicenti.
— Przykro mi… jak mowilem, chcialbym cos zrobic, ale…
— Byc moze juz to zrobiles.
Johnny westchnal.
— Jak zapytam, co pan ma na mysli, to uslysze, ze to dosc trudno wytlumaczyc, tak?
— Tak sadze. Chodz, to ci sie moze spodobac.
* * *
Na cmentarzu nie bylo zywego ducha, martwego zreszta tez. Nawet wrona sobie poleciala (o ile to nie byl kruk).
Natomiast od strony kanalu dobiegaly odglosy radosnej wrzawy.
* * *
Zmarli plywali. Nie wszyscy, ma sie rozumiec. Najbardziej plywala pani Liberty, w kostiumie siegajacym od szyi do kolan i, ma sie rozumiec, w kapeluszu.
Alderman siedzial na brzegu w podkoszulku i szelkach, na ktorych bez problemu mozna by zacumowac motorowke. Johnny przez chwile zastanawial sie, jak oni sie przebieraja i czy odczuwaja zmiany temperatury, ale doszedl do wniosku, ze to wszystko pewnie jest kwestia przyzwyczajenia. Jak sie pomysli, w co sie jest ubranym, to sie w tym… jest.
Naturalnie, gdy nurkowali, nie bylo zadnego plusku czy rozbryzgu, bylo natomiast drobne migotanie, jakby ktos wrzucil drobny kamyk, od ktorego na powierzchni tworzyly sie niewielkie kola. No i gdy sie wynurzali, nie byli mokrzy. Wychodzilo na to, ze kiedy cialo astralne (czyli duch) wskakiwalo do wody, w efekcie nie duch stawal sie mokry, tylko woda przesiaknieta duchem.
Nieopodal pan Fletcher, Solomon Einstein i kilku innych skupili sie wokol wraku odbiornika telewizyjnego lezacego na brzegu.
— Co oni robia? — zainteresowal sie Johnny.
— Probuja go uruchomic — poinformowal go pan Vicenti.
Tego bylo juz za wiele i Johnny parsknal smiechem. Z kineskopu zostalo wspomnienie, a w drewnianej obudowie oprocz garsci zardzewialych czesci znajdowala sie jedynie zielona trawa.
— Przeciez to niemozli… — zaczal i urwal.
W telewizorze cos pstryknelo, zatrzeszczalo i na ekranie, ktorego nie bylo, ukazal sie obraz. Jasny, ostry, bez zaklocen i w doskonalych kolorach.
Pan Fletcher wstal i uroczyscie uscisnal dlon Solomona Einsteina.
— Kolejny udany mariaz zaawansowanej teorii z wiedza praktyczna — oznajmil.
— Krok we wlazdziwa strone — uznal wlasciciel siwego afro.
Johnny’ego nagle olsnilo.
— To duch telewizora?
— Sprytny mlodzian — pochwalil Solomon Einstein.
Johnny ostroznie zajrzal do obudowy: oprocz zardzewialych elementow i trawy bylo tam jeszcze sporo mokrych lisci. Nad tym wszystkim jednak unosil sie perlowy zarys kompletnego telewizora, a raczej jego wnetrza, radosnie pomrukujacy i dzialajacy bez pradu. To znaczy na pierwszy rzut oka bez pradu, bo wlasciwie kto normalny wie, gdzie sie podziewa prad, gdy zgasi sie swiatlo.
Wstal, bedac pod wrazeniem osiagniec duetu teoretyk-praktyk, i wskazal na zielonkawa powierzchnie kanalu, o konsystencji zdecydowanie gestszej niz woda.
— Gdzies tam lezy stary ford capri. Wobbler twierdzi, ze widzial, jak go tam wrzucano.
— Nalezaloby sie tym zajac — ucieszyl sie pan Fletcher. — Silnik spalinowy od dawna wymaga sporych usprawnien.
— Zaraz… przeciez maszyny nie sa zywe — zastanowil sie Johnny. — To jak moga istniec ich duchy?
— Moze i nie sa zywe, ale izdnieja — stwierdzil Einstein. — Od momentu do momentu sa. Nalezy wiedz znalezdz wlazdziwy moment, tak?
— Cos mi to traci okultyzmem… — baknal Johnny.
— Jakim okultyzmem?! To fizyka! A raczej metafizyka, od greckiego meta , czyli „poza”, i physike , czyli… uhm…
— Fizyka — podpowiedzial pan Vicenti.
— Wlasnie!
— Nic sie nigdy nie konczy. Nic tak naprawde nigdy nie przestaje istniec — powiedzial Johnny i najbardziej to stwierdzenie zaskoczylo jego samego.
— Idealnie! — ucieszyl sie Solomon. — Jezdes fizykiem?
— Ja?! — zdumial sie Johnny. — Pojecia nie mam o naukach scislych.
— Cudownie! Masz doskonale kwalifikacje.
— Przepraszam, ze jak?
— Ignorancja to podztawowa zaleta. Bez niej nie ma mowy o tym, by ktoz mogl zie czegoz nauczydz!
Pan Fletcher zajal sie dostrojeniem odbiornika, wybierajac kanaly duchem przelacznika.
— Chyba dobrze — ocenil, przygladajac sie czemus, co wygladalo jak hiszpanski program. — Prosimy tutaj, panie i panowie!
— O, interesujace! — Pani Liberty przebrala sie w mgnieniu oka, co za zycia nigdy jej sie nie udalo. — Miniaturowy kinematograf?
* * *
Kiedy Johnny po mniej wiecej pieciu minutach zrobil w tyl zwrot, wszyscy byli przed telewizorem, spierajac sie zawziecie, ktory kanal ogladac.
Naturalnie wszyscy poza panem Grimmem, ktory stal z boku ze starannie zlozonymi rekoma i obserwowal ich z pelnym potepienia wyrazem twarzy.
— Beda przez to klopoty — zawyrokowal. — To jawne nieposluszenstwo. To kontakty ze swiatem fizycznym!
Przy normalnym oswietleniu Johnny dostrzegl, ze pan Grimm ma niewielki wasik i okulary, o soczewkach przypominajacych denka od butelek. Dotad widywal go o zmroku, totez te szczegoly umknely jego uwagi.
— Beda klopoty — powtorzyl pan Grimm. — I to bedzie twoja wina, Johnie Maxwell, bo to ty doprowadziles ich do tego stanu. Czy tak powinien sie zachowywac uczciwy zmarly?
— Panie Grimm… — odezwal sie niespodziewanie Johnny. — Kim pan jest?
— Nie twoj interes.
— Moze i nie, ale jestem ciekaw. Wszyscy o sobie mowia, a…
— Tak sie sklada, ze wierze w skromnosc. Wierze tez, ze zycie powinno sie traktowac powaznie i zachowywac wlasciwie. I z pewnoscia nie zamierzam poddawac sie tak nieodpowiedzialnym zachowaniom, jakie widac na brzegu.
— Nie o to mi… — zaczal Johnny i umilkl, bowiem pan Grimm odwrocil sie sztywno i wrocil do swego grobu wsrod drzew.
Siadl na nagrobku i spojrzal z nagana na Johnny’ego.
— Z tego nic dobrego nie wyniknie! — zapowiedzial.
* * *
Johnny oswiadczyl, ze mial wizyte u specjalisty. Zazwyczaj to nauczycielom wystarczalo. Jesli ktos nie mial tych wizyt zbyt czesto, nie zadawali wiecej pytan. Johnny miewal je rzadko.
Na przerwie Wobbler oglosil nowiny:
— Moja mamuska twierdzi, ze wieczorem w ratuszu ma byc duze spotkanie w sprawie cmentarza. Ma byc telewizja i wszystko.
— To nic nie da — skrzywil sie Yo-less. — Takich spotkan bylo juz iles, i co? I nic. A teraz to juz jest za pozno, zeby cokolwiek zmienic.
— Sie pytalem o budowanie roznych rzeczy na cmentarzach — Wobbler jeszcze nie skonczyl. — Mama twierdzi, ze najpierw musi przyjsc ksiadz i przeswiecic teren. To musi byc ciekawe.
— Przeswiecic to ja cie zaraz moge, ofiaro! — jeknal Yo-less. — Odswiecic! Dobrze, ze ci sie nie pomylilo ze „zbezczeszczeniem”, wtedy tez robia msze, tylko czarna, z kozlem, ofiara i diablem.
— A moze… — Wobbler nie tracil nadziei — moze mi sie faktycznie pomylilo.
— Z tym ostatnim na pewno nie!
— Pojde tam — zdecydowal Johnny. — Wy tez powinniscie.
— To i tak nic nie da — ostrzegl Yo-less.
— Da — uparl sie Johnny.
— Sluchaj, uparciuchu: cmentarz jest sprzedany. I tego nic nie zmieni, obojetnie ile by bylo gadania.
— Mimo to trzeba tam byc — Johnny nie mial pojecia dlaczego, ale mial pewnosc, ze tak jest: to bylo wazne.
— A ten… beda jakies… wiatry bladzace? — spytal ostroznie Bigmac.
— Skad mam wiedziec? — zdumial sie Johnny. — Chociaz watpie: oni ogladaja telewizje.
Pozostali wymienili znaczace spojrzenia.
— Zmarli ogladaja telewizje? — upewnil sie Wobbler.
— Wlasnie tak, nie wysilajcie sie na komentarz. Nie ja to wymyslilem. Uruchomili stary telewizor, siedza i ogladaja.
Читать дальше