Byl to najlepszy dowod, ze Wobbler sie boi, poniewaz zadna inna sila nie bylaby w stanie zagonic go do tego zajecia. Wniosek byl prosty — na Wobblera skuteczni okazali sie jedynie zombi, generalnie rzecz ujmujac.
— Nie widzicie ich — domyslil sie Johnny. — Sa wszedzie wokolo, a wy ich nie widzicie…
— Zywi przewaznie nie widza zmarlych — dodal pan Vicenti. — Pewnie dla wlasnego dobra.
Bigmac, Wobbler i Yo-less zbili sie w gromadke.
— Dobra, przestan juz, co? — zaproponowal Bigmac.
— On sie stara nas przestraszyc… — wykrztusil Wobbler. — Ale to mu sie nie uda… Chodzcie, chlopaki, wracamy…
I zrobil dwa kroki dla potwierdzenia niezlomnosci swej decyzji.
— Poczekaj! — zatrzymal go Yo-less. — Tu sie dzieje cos dziwnego…
Rozejrzal sie po pustym i cichym cmentarzu. Nawet wrona odleciala (a moze byl to kruk).
— Cos dziwnego… — powtorzyl.
— Rozejrzyjcie sie — sprobowal raz jeszcze Johnny. — Sa tutaj. Sa wokol nas.
— Przestan satanizowac, bo powiem mamie! — zirytowal sie Wobbler.
— Johnny Maxwell!! — zagrzmial Alderman. — Musimy z toba porozmawiac!
— Tak jest! — zawtorowal mu William Stickers. — To wazne!
— O czym? — spytal Johnny, gotow do biegu.
W zasadzie sie nie bal.
W zasadzie juz nie.
— O tym! — Stickers machnal gazeta.
Wobbler jeknal — w powietrzu unosila sie zwinieta gazeta.
— Poltergeist ! — zawyrokowal. — Zawsze jak ktos dorasta, to takie jaja sie wyprawiaja! Czytalem gdzies o tym… Ale moglbys tluc talerze w domu sila woli, a nie ciagac nas w tym celu na cmentarz! — Ostatnie zdanie skierowane bylo do Johnny’ego.
— O czym on mowi? — zaciekawil sie Alderman.
— To sie prawdopodobnie da naukowo wytlumaczyc… — powiedzial niepewnie Yo-less.
— Jak? — spytal Bigmac z nadzieja.
— Wlasnie probuje cos znalezc.
— Gazeta sie otwiera!
William Stickers rozlozyl gazete, szukajac konkretnego artykulu.
— To pewnie jakis wiatr bladzacy — zawyrokowal Yo-less, cofajac sie o krok.
— Tu nic nie wieje! — to byl Bigmac.
— Przeciez mowie, ze bladzacy!
— Zaraz ja bede wial! — zdenerwowal sie Wobbler.
— I co zamierzasz z tym zrobic?! — chcial wiedziec Aldermann.
— Czy wszyscy na chwile mogliby sie zamknac? — ucial Johnny.
Nawet zmarli go posluchali.
— Dobrze — odetchnal Johnny. — Sluchajcie… hmm, chlopaki… ci… ludzie… chca z nami porozmawiac… No… przynajmniej ze mna…
Yo-less, Wobbler i Bigmac jak urzeczeni wpatrywali sie w rozpostarta gazete wiszaca nieruchomo mniej wiecej metr nad ziemia.
— Czy to sa… poszkodowani na oddechu? — spytal niesmialo Wobbler.
— Przestan glupiec — parsknal Yo-less. — Trzeba nazywac rzeczy po imieniu… ludzi tez! To sie nazywa odwaga cywilna, Wobbler! Czy to sa… obywatele w wieku posmiertnym?
— Czy oni sie snuja? — zebral sie na odwage Wobbler.
Cala trojka stala tak blisko siebie, ze wygladala na pekatego osobnika o szesciu nogach.
— Nic nam o tym nie powiedziales — odezwal sie Alderman.
— O czym? — spytal slabo Johnny. — Tam pisza mnostwo roznych rzeczy…
— To sie nazywa gazeta. Przynajmniej tak tu pisze. A przeciez tu sa zdjecia kobiet! Moga je zobaczyc godne szacunku, zamezne niewiasty albo male dzieci!
William Stickers ze sporym wysilkiem trzymal gazete otwarta na stronie ze zdjeciem grupy dziewczat na plywalni miejskiej. Zdjecie zreszta bylo podlej jakosci, co Johnny stwierdzil na wlasne oczy, zagladajac mu przez ramie.
— O co chodzi? — zdumial sie szczerze. — Przeciez maja kostiumy kapielowe?!
— Kostiumy kapielowe? — teraz zdziwil sie Alderman. — Przeciez widac im cale nogi!
— I co w tym zlego? — parsknela starsza jejmosc w owocowym kapeluszu. — Zdrowe ciala gimnastykujace sie na bozym sloncu. I w dodatku w bardzo praktycznych ubiorach.
— Praktycznych, szanowna pani? Wole nie myslec do czego!
— Dama w kapeluszu to pani Sylvia Liberty — szepnal pan Vicenti, pochylajac sie ku Johnny’emu. — Zmarla w tysiac dziewiecset czternastym jako niestrudzona sufrazystka.
— Statystka?
— Sufrazystka! Czego was teraz w szkolach ucza?! Sufrazystki walczyly o prawo kobiet do glosowania. Mialy zwyczaj przykuwac sie do balustrad i obrzucac policjantow jajami. No i naturalnie rzucac sie pod konia ksiecia Walii podczas wyscigow.
— I co, ten kon ja zalatwil?
— Niezupelnie. Pani Liberty pomylily sie instrukcje i rzucila sie pod ksiecia Walii.
— I co z tego?
— Smierc na miejscu: to byl naprawde masywny jegomosc — wyjasnil z dezaprobata pan Vicenti.
— Moze byscie zaprzestali tych burzuazyjnych dyskusji? — zdenerwowal sie Stickers. — Mamy wazniejsze sprawy! — I potrzasnal gazeta.
Wobbler nerwowo przelknal sline.
— Tu pisze, ze maja zamknac cmentarz! Gorzej: ze maja zabudowac cmentarz! Wiesz o tym?
— No… wiem… hmm… a wy nie wiecie?
— Myslisz, ze ktos nam powiedzial?
— Co oni mowia? — zainteresowal sie Bigmac.
— Zdenerwowali sie sprzedaza cmentarza. Jest o tym artykul w gazecie.
— Pospiesz sie, bo nie moge jej dluzej utrzymac… — jeknal Stickers.
Rzeczywiscie — gazeta wpierw opadla, a potem wypadla mu przez rece i wyladowala na sciezce.
— Co to sie z czlowiekiem porobilo… — mruknal Stickers ze smutkiem.
— Na pewno bledny wiatr — ocenil Yo-less. — Nic nadnatural…
— To nasz dom! — zagrzmial Alderman. — Co sie z nami stanie, mlody czlowieku?
— Momencik — odparl Johnny. — Yo-less?
— Tak?
— Oni chca wiedziec, co sie z nimi stanie, jak zabuduja cmentarz.
— Zmarli chca to wiedziec?
— Tak. — Alderman i Johnny wystapili chorem.
— Zaloze sie, ze Michael Jackson nie mial takich problemow — mruknal Bigmac.
— Widzialem film, w ktorym zbudowano osiedle na cmentarzu — odezwal sie Wobbler. — Ktos wykopal sobie basen i wszystkie szkielety wyszly, i probowaly udusic ludzi…
— Dlaczego? — zaciekawil sie Alderman.
— On chce wiedziec, dlaczego — powtorzyl Johnny. — A skad ja mam wiedziec? Nigdy nie bylem szkieletem.
— To widac — przyznal Bigmac, spogladajac wymownie na jego obfite ksztalty.
— Mysle, ze trumny… i reszte wykopuje sie i umieszcza gdzie indziej. — Yo-less nie byl zbyt pewien tego, co mowi. — Sa takie specjalne miejsca…
— No nie! — zirytowala sie pani Liberty. — Zaplacilam za miejsce piec funtow, siedem szylingow i szesc pensow, i dokladnie pamietam, co podpisywalam! Dokument nazywal sie „Miejsce ostatniego spoczynku” i nic tam nie pisano, ze po osiemdziesieciu latach beda mnie wykopywac i przenosic, zeby ci, co zyja, mogli sobie zbudowac… co wlasciwie maja zbudowac?
— Nowoczesne wielofunkcyjne biura — odparl William Stickers. — Cokolwiek to znaczy.
— I na dodatek sprzedali ten teren za piec pensow — dodala pani Liberty. — Wstydu nie maja, ot co!
— Wlasnie! — zawtorowal jej Stickers. — Nikt nie zwraca uwagi na uciskane masy…
— Widzicie, rada twierdzi, ze utrzymanie cmentarza za drogo kosztuje — dodal Johnny. — A wartosc ziemi…
— A co na to wladze municypalne Blackbury? — przerwal mu Alderman.
— Pojecia nie mam, nigdy o nich nie slyszalem — przyznal uczciwie Johnny. — Sluchajcie, rozumiem, ze jestescie zdenerwowani, ale to naprawde nie moja wina. Mnie tez sie tutaj podoba i nie podoba mi sie to, co chca zrobic z cmentarzem.
— W takim razie co zamierzasz zrobic? — spytal Alderman.
Johnny cofnal sie odruchowo, ale trafil plecami na grobowiec Vicentiego.
— No nie! — jeknal. — Dlaczego ja?!
Читать дальше