– Czy Jillian przychodziła tu z nim?
– Nie.
Znów odpowiedział za szybko. I skrył się za murem.
– Czy ona kiedykolwiek tu przychodziła?
– Czasami.
– Jednak nie ostatnio?
– Zgadza się.
– Czy to pana dziwiło?
– To? Nie, to – rzekł z naciskiem – wcale mnie nie dziwiło.
– A co?
Odwrócił głowę i przygryzł dolną wargę.
– Nie była na pogrzebie.
Grace myślała, że się przesłyszała. Bobby Dodd pokiwał głową, jakby czytał w jej myślach.
– Właśnie. Jego kochana żona.
– Czy mieli jakieś kłopoty małżeńskie?
– Jeśli nawet, Bob nic mi o nich nie mówił.
– Mieli dzieci?
– Nie. – Poprawił apaszkę i na moment odwrócił wzrok. – Dlaczego pyta pani o to wszystko, pani Lawson?
– Proszę mówić mi Grace.
Nic nie powiedział. Spoglądał na nią mądrymi i smutnymi oczami. Może chłodny spokój starych ludzi można wytłumaczyć znacznie prościej: ich oczy widziały wiele zła. Nie chciały widzieć więcej.
– Mój mąż zaginął – powiedziała Grace. – Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że jego zaginięcie ma jakiś związek ze śmiercią pańskiego syna.
– Jak nazywa się pani mąż?
– Jack Lawson.
Pokręcił głową. To nazwisko nic mu nie mówiło. Spytała, czy ma numer telefonu Jillian Dodd albo czy wie, jak się z nią skontaktować. Znów pokręcił głową. Podeszli do windy. Bobby nie znał kodu, więc na dół pojechali pod eskortą pielęgniarza. Kiedy dotarli do drzwi jego pokoju, Grace podziękowała za poświęcony jej czas.
– Twój mąż… Kochasz go, prawda?
– Bardzo.
– Mam nadzieję, że jesteś silniejsza ode mnie, I z tymi słowami Bobby Dodd odszedł. Grace pomyślała o oprawionej w srebrną ramkę fotografii w jego pokoju, tej przedstawiającej jego Maudie, po czym opuściła budynek.
Perlmutter zdawał sobie sprawę z tego, że nie mają podstaw prawnych, żeby otworzyć samochód Rocky'ego Conwella. Zawołał Daleya.
– Czy DiBartola jest na służbie?
– Nie.
– Zadzwoń do żony Rocky'ego Conwella. Zapytaj ją, czy ma zapasowe klucze do tego samochodu. Powiedz jej, że znaleźliśmy wóz i chcemy uzyskać jej zgodę na przeszukanie.
– To jego była żona. Czy ma do tego prawo?
– Dla nas wystarczające – rzekł Perlmutter.
– W porządku.
Daleyowi nie zajęło to wiele czasu. Żona okazała się chętna do współpracy. Podjechali pod apartamenty Mapie Garden przy Mapie Street. Daley pobiegł na górę i dostał klucze. Pięć minut później wjechali na parking.
Nie mieli żadnych powodów do podejrzeń. Jeśli już, to widok stojącego w kącie parkingu samochodu mógł wywoływać wprost przeciwne wrażenie. Jacyś ludzie zaparkowali go tutaj i gdzieś pojechali. Jeden z autobusów dowozi zmęczonych kierowców do centrum Manhattanu. Inny na północny kraniec tej sławnej wyspy, w pobliże mostu Jerzego Waszyngtona. Jeszcze inne autobusy wożą ludzi na trzy pobliskie lotniska Międzynarodowe – JFK, LaGuardia, Newark Liberty – z których można dostać się do dowolnego miejsca na świecie. Dlatego nie, widok samochodu Rocky'ego Conwella nie budził niczyich podejrzeń.
Przynajmniej nie od razu.
Pepe i Pashaian, dwaj policjanci pilnujący samochodu, nie zauważyli tego. Perlmutter zerknął na Daleya. Młody funkcjonariusz również miał obojętną minę. Wszyscy trzej byli lekko znudzeni, sądząc, że ten ślad prowadzi donikąd.
Pepe i Pashaian podciągnęli pasy i podeszli do Perlmuttera.
– Cześć, kapitanie.
Perlmutter nie odrywał oczu od samochodu.
– Mamy zacząć przesłuchiwać parkingowych? – zapytał Pepe. – Może któryś z nich pamięta, jak sprzedał Conwellowi bilet.
– Nie sądzę – mruknął Perlmutter.
Trzej młodzi policjanci usłyszeli coś w jego głosie. Popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami. Perlmutter niczego im nie wyjaśniał.
Samochodem Conwella była toyota celica. Mały wóz, stary model. Jednak wielkość i wiek nie miały znaczenia. Tak samo jak fakt, że felgi były lekko zardzewiałe, brakowało dwóch kołpaków, a pozostałe dwa były tak brudne, że nie można było dostrzec, gdzie kończy się metal, a zaczyna guma. Nie, to wszystko Perlmuttera nie obchodziło.
Spoglądał na bagażnik samochodu i myślał o tych małomiasteczkowych szeryfach z horrorów, no wiecie, z tych, w których coś jest po prostu nie tak, mieszkańcy zaczynają się dziwnie zachowywać, trup pada coraz gęściej i ten szeryf, ten zacny, sprytny, lojalny, zapracowany funkcjonariusz organów ścigania, nic nie może na to poradzić. Właśnie tak czuł się teraz Perlmutter, ponieważ tył wozu, a szczególnie bagażnik, był obciążony.
Mocno obciążony.
Nie było cienia wątpliwości. W bagażniku znajdowało się coś ciężkiego.
Oczywiście, mogło to być cokolwiek. Rocky Conwell grał kiedyś w rugby. Zapewne podnosił ciężary. Może przewoził zestaw sztang. To mogłoby być to – stary Rocky przewoził swoje ciężarki. Może zamierzał zawieźć je z powrotem do apartamentu przy Mapie Street, w którym mieszkała jego była żona. Martwiła się o niego. Mieli znów się zejść. Może Rocky załadował swój samochód… w porządku, nie cały samochód, tylko bagażnik, ponieważ Perlmutter już zauważył, że na tylnym siedzeniu niczego nie ma. W każdym razie może właśnie zaczął się do niej przeprowadzać.
Podzwaniając kluczykami, Perlmutter podszedł do wozu.
Daley, Pepe i Pashaian trzymali się z tyłu. Perlmutter zerknął na kluczyki. Żona Rocky'ego Conwella, chyba miała na imię Lorraine, ale nie był tego pewien, nosiła je na kółku z breloczkiem w kształcie kasku z emblematem drużyny Penn State.
Breloczek był stary i porysowany. Lew był ledwie widoczny.
Perlmutter zadawał sobie pytanie, o czym myślała, patrząc na ten breloczek, i dlaczego wciąż go nosiła.
Przystanął przy bagażniku i zaczął węszyć. Niczego nie wyczuł. Włożył klucz do zamka i przekręcił. Pokrywa bagażnika otworzyła się z trzaskiem, który odbił się głuchym echem.
Powietrze buchnęło ze środka z niemal słyszalnym świstem.
Teraz poczuł ten charakterystyczny zapach.
Coś dużego upchnięto w bagażniku jak ogromną poduchę.
Nagle to coś wyskoczyło jak diabeł z pudełka. Perlmutter odskoczył, gdy ciało wypadło, mocno uderzając głową o beton.
Co oczywiście nie miało żadnego znaczenia. Rocky Conwell już nie żył.
I co teraz?
Przede wszystkim Grace była głodna jak wilk. Dotarła do mostu Waszyngtona, zjechała na Jones Road i zatrzymała się. żeby zjeść coś w chińskiej restauracji nazywającej się, co dość interesujące, Baumgarfs. Zjadła w milczeniu, czując się tak samotna, jak jeszcze nigdy w życiu i próbując wziąć się w garść. Co się właściwie stało? Przedwczoraj, czy to naprawdę było zaledwie przedwczoraj?, odebrała zdjęcia z Photomatu. To wszystko. Życie było piękne. Miała męża, którego kochała, i dwójkę cudownych dzieci. Mogła malować. Wszyscy byli zdrowi i mieli dość pieniędzy w banku. A potem zobaczyła tę fotografię, jedno stare zdjęcie i…
Grace prawie zapomniała o Joshu Koziej Bródce.
To on wywołał tę rolkę filmu. To on tajemniczo opuścił laboratorium wkrótce po tym, jak Grace odebrała zdjęcia. Była przekonana, że to on wepchnął to przeklęte zdjęcie między inne odbitki.
Wyjęła komórkę, zapytała w informacji o numer Photomatu w Kasselton, a nawet zapłaciła dodatkowo za bezpośrednie połączenie. Po trzecim sygnale ktoś odebrał.
– Photomat.
Читать дальше