Kiedy program, którego głównym tematem, zgodnie z napisem na dole ekranu, były matki niepozwalające córkom nosić kolczyków w sutkach, przerwano reklamami, Wu wstał. Czas załatwić problem ewentualnej interwencji policji.
Nie musiał dotykać Jacka Lawsona. Wystarczyło, że powiedział jedno zdanie:
– Wiem, że masz dwoje dzieci.
Lawson zrobił, co Wu mu kazał. Zadzwonił na komórkę żony i powiedział jej, że potrzebuje przestrzeni.
O dziesiątej czterdzieści pięć, kiedy Wu patrzył, jak matka i córka kłócą się na scenie, a tłum wykrzykuje „Jeny!”, zadzwonił znajomy z więzienia.
– Wszystko w porządku?
Wu powiedział, że tak.
Wyprowadził hondę z garażu. Gdy to robił, w oknie sąsiedniego domu zauważył kobietę. Miała na sobie tylko bieliznę. Wu może nie zwróciłby na to uwagi, na tę kobietę, która po dziesiątej rano kręciła się po domu w dezabilu, ale sposób, w jaki pospiesznie się schowała…
Mogła to być naturalna reakcja. Paradujesz w samej bieliźnie, zapomniawszy zaciągnąć zasłony, i nagle widzisz obcego faceta. Wiele osób, być może większość ludzi, w takiej sytuacji chowa się lub zasłania. Może to nic takiego.
Jednak kobieta skryła się bardzo szybko, w panice. Co więcej, nie schowała się od razu, gdy zobaczyła samochód, a dopiero, gdy dostrzegła Wu. Jeśli obawiała się, że ktoś ją zobaczy, to chyba powinna zaciągnąć zasłony albo schować się, kiedy usłyszała lub zauważyła samochód?
Wu zastanawiał się nad tym. Prawdę mówiąc, zastanawiał się nad tym cały dzień.
Podniósł telefon komórkowy i nacisnął przycisk, wybierając numer ostatniego rozmówcy.
Głos w słuchawce powiedział:
– Jakiś problem?
– Nie sądzę. – Wu zawrócił i skierował samochód z powrotem do domu Sykesa. – Jednak mogę się spóźnić.
Grace nie miała ochoty dzwonić.
Wciąż była w Nowym Jorku. Przepisy zakazują używania telefonów komórkowych w czasie jazdy, chyba że w zestawie głośno mówiącym, ale jej wahanie nie miało z tym nic wspólnego. Trzymając jedną ręką kierownicę, drugą macała podłogę. Znalazła słuchawki, zdołała rozplatać przewód i wepchnęła wtyk głęboko do gniazda.
I to miało być bezpieczniejsze niż trzymanie telefonu w ręku?
Włączyła komórkę. Chociaż od lat nie dzwoniła pod ten numer, wciąż miała go w książce telefonicznej aparatu. Pewnie na wypadek jakiejś kryzysowej sytuacji. Takiej jak ta.
Odebrał telefon po pierwszym dzwonku.
– Tak?
Żadnego nazwiska. Żadnego halo. Żadnych pozdrowień od firmy.
– Mówi Grace Lawson.
– Chwileczkę.
Nie czekała długo. Najpierw usłyszała w słuchawce trzaski, a potem:
– Grace?
– Halo, panie Yespa.
– Proszę, mów mi Carl.
– No tak, Carl.
– Otrzymałaś moją wiadomość? – zapytał.
– Tak. – Nie powiedziała Carlowi Yespie, że wcale nie dlatego do niego dzwoni. Na linii było jakieś sprzężenie zwrotne. – Gdzie jesteś? – zapytała.
.- W moim odrzutowcu. Mniej więcej godzinę temu wylecieliśmy ze Stewart.
Stewart to baza wojskowa sił powietrznych, z lotniskiem znajdującym się około półtorej godziny lotu od jej domu.
Milczała.
– Czy stało się coś złego, Grace?
– Mówiłeś, żebym zadzwoniła, gdybym kiedyś czegoś potrzebowała.
– I teraz, po piętnastu latach, potrzebujesz?
– Tak sądzę.
– Dobrze. Doskonale się składa. Jest coś, co chciałbym ci pokazać.
– Co takiego?
– Słuchaj, jesteś w domu?
– Wkrótce w nim będę.
– Wpadnę po ciebie za dwie godziny, może dwie i pół. Wtedy porozmawiamy, dobrze? Masz kogoś do pilnowania dzieci?
– Powinnam kogoś znaleźć.
– Jeśli nie, zostawię w twoim domu mojego asystenta. No to na razie.
Rozłączył się. Grace jechała dalej. Zastanawiała się, czego od niej chciał. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, dzwoniąc do niego. Ponownie wybrała pierwszy numer zapisany w pamięci telefonu, numer komórki Jacka, ale wciąż nie odpowiadał.
Grace wpadła na nowy pomysł. Zadzwoniła do swojej przyjaciółki prowadzącej bogate życie towarzyskie, Córy.
Zdaje się, że chodziłaś na randki ze specjalistą od internetowego spaniu? – zapytała.
– Taa – potwierdziła Córa. – Porąbany świr. Miał na mnie… wyobraź to sobie, GUS. Trudno było się go pozbyć.
Musiałam użyć mojej najcięższej artylerii.
– Co zrobiłaś?
– Powiedziałam Gusowi. że ma małego małego.
– Och.
– Jak mówiłam, ciężka artyleria. Zawsze skutkuje, często powoduje… hm… rozległe zniszczenia.
– Przydałaby mi się jego pomoc.
– W czym?
Grace nie wiedziała, jak to ująć. Postanowiła skupić się na blondynce z przekreśloną na krzyż twarzą, tej, która wydawała jej się znajoma.
– Znalazłam to zdjęcie… – zaczęła.
– Ach tak.
– I jest na nim jakaś kobieta. Zapewne po dwudziestce, ale niewiele.
– Uhm.
– To stare zdjęcie. Powiedziałabym, że sprzed piętnastu lub dwudziestu lat. W każdym razie muszę się dowiedzieć, kim jest ta dziewczyna. Pomyślałam, że może mogłabym rozesłać je po sieci. Mogłabym zapytać, czy ktoś może ją zidentyfikować, ponieważ jest mi to potrzebne do pracy naukowej albo czegoś takiego. Wiem, że większość ludzi kasuje taki spam, ale jeśli choć niektórzy zobaczą zdjęcie, to może ktoś odpowie na ogłoszenie.
– Szukanie wiatru w polu.
– Taak, wiem.
– No i pomyśl o tych wszystkich świrach, którzy zlecą się jak sępy. Wyobraź sobie ich odpowiedzi.
– Masz lepszy pomysł?
– Nie, skądże. Sądzę, że to może się udać. Nawiasem mówiąc, zauważyłaś, że nie pytam cię, dlaczego chcesz zidentyfikować kobietę na zdjęciu sprzed piętnastu lub dwudziestu lat?
– Zauważyłam.
– Tak tylko chciałam, żebyś zanotowała to w pamięci.
– Zanotowałam. To długa historia.
– Chcesz ją komuś opowiedzieć?
– Może. Być może przydałby mi się też ktoś, kto przez kilka godzin popilnowałby mi dzieci.
– Jestem wolna i osiągalna. – Zamilkła. – Do licha, muszę przestać tak mówić.
– Gdzie Yickie? Yickie to córka Córy.
– Spędza wieczór w MacMansion z moim byłym i jego końskogębą żoną. Albo, jak wolę to ujmować, spędza wieczór w bunkrze z Adolfem i Ewą.
Grace zdołała się uśmiechnąć.
– Mój samochód stoi w warsztacie – powiedziała Córa. – Możesz zabrać mnie po drodze?
– Zaraz przyjadę, tylko odbiorę Maxa.
Grace podjechała do świetlicy i odebrała syna z zajęć pozalekcyjnych. Max był bliski płaczu, bo w jakiejś głupiej grze przegrał kilka kart z postaciami z kreskówek Yu-gi-oh. Grace usiłowała go rozweselić, ale był niepocieszony. Zrezygnowała. Pomogła mu włożyć kurtkę. Zgubił gdzieś czapkę. I jedną rękawiczkę. Inna matka uśmiechała się i pogwizdywała, pakując swoją pociechę w kolorystycznie dobrany (z pewnością ręcznie robiony) włóczkowy zestaw: czapkę, szalik i oczywiście takie same rękawiczki. Spojrzała na Grace i uśmiechnęła się z udawanym współczuciem. Grace nie znała tej kobiety, ale poczuła do niej głęboką niechęć.
Bycie matką, myślała Grace, to pod wieloma względami jak tycie artystką – wieczna obawa, wieczna niepewność i przeświadczenie, że wszyscy są lepsi od ciebie. Te kobiety obsesyjnie zajmujące się swoimi pociechami, spełniające swoje nudne obowiązki z uśmiechami żon ze Stepfordu i nieludzką cierpliwością… No wiecie, te matki, które zawsze, ale to zawsze mają wszystko, co jest potrzebne na zajęcia pozalekcyjne. Grace podejrzewała, że mają poważne problemy z psychiką.
Читать дальше