W porządku, co chciał jej przekazać?
Może nie mógł swobodnie rozmawiać. Może ktoś go słuchał? Kto? Czy ktoś z nim był, czy też obawiał się dlatego, że ona była na policji? Miała nadzieję, że to drugie, że był sam i po prostu nie chciał mieszać do tego policji.
Kiedy jednak rozważyła wszystkie fakty, takie wyjaśnienie wydawało się mało prawdopodobne.
Jeśli Jack mógł swobodnie mówić, dlaczego nie zadzwonił ponownie. Przecież musiał wiedzieć, że do tej pory Grace już wróciła do domu. Jeśli jest zdrowy i cały, jeżeli jest sam. powinien znów zadzwonić, żeby dać jej znać, co się dzieje. Nie zrobił tego.
Wniosek: Jack jest z kimś i ma poważne kłopoty.
Czy chciał, żeby zaczęła działać, czy siedziała cicho? W taki sam sposób, w jaki ona znała Jacka i wiedziała, że przekazał je ostrzeżenie, on znał ją i wiedział, że Grace nie będzie czekała bezczynnie. To nie leży w jej charakterze. Jack to rozumiał. Będzie próbowała go znaleźć.
Zapewne na to liczył. – Oczywiście, wszystko to tylko domysły. Dobrze zna swojego męża – a może nie? – tak więc jej domysły są uzasadnione. W jakim stopniu? Może usiłuje tylko usprawiedliwić swoje działania?
Nieważne.
Tak czy inaczej, jest w to zamieszana.
Grace rozważyła wszystko, czego się dowiedziała. Jack jechał windstarem nowojorską Thruway. Kogo tam znał? Dlaczego wybrał się o tak późnej porze?
Nie miała pojęcia.
Chwileczkę.
Wróć: Jack przychodzi do domu. Jack widzi fotografię. Od tego się zaczęło. Od fotografii. Zauważa ją na kuchennej szafce. Grace pyta go o to zdjęcie. On odbiera telefon od Dana. A potem idzie do swojego gabinetu…
No tak, stój. Jego gabinet.
Grace przemknęła korytarzem. Gabinet to zbyt wyszukane słowo na określenie pomieszczenia powstałego przez zabudowanie tarasu. Popękany w niektórych miejscach tynk. W zimie zawsze szalały tam przeciągi, a w lecie nie było przewiewu i dokuczała duchota. Były tam zdjęcia dzieci w tanich ramkach oraz dwa jej obrazy w drogich ramach. Pokój wydawał się dziwnie bezosobowy. Nie było w nim niczego, co mówiłoby coś o jego właścicielu, żadnych pamiątek, piłek z autografami przyjaciół, żadnego zdjęcia z partyjki golfa. Poza kilkoma farmaceutycznymi drobiazgami – długopisami, notesikami, spinaczem do papieru – nic nie świadczyło o tym, kim naprawdę jest Jack, oprócz męża, ojca i naukowca.
Może właśnie tak miało być?
Grace dziwnie się czuła, węsząc. Myślała, że szanując swoją prywatność, okazywali siłę charakteru. Oboje mieli swoje pokoje. Grace nigdy to nie przeszkadzało. Nawet wmówiła sobie, że tak powinno być. Teraz zastanawiała się, czy nie wyjść. Nie wiedziała, czy w ten sposób chciała uszanować prywatność Jacka, który potrzebował przestrzeni, czy też obawiała się natrafić na gniazdo os.
Jego komputer był włączony i podłączony do sieci. Przeglądarka domyślnie ustawiona na „oficjalną” stronę internetową Grace Lawson. Grace przez chwilę spoglądała na pusty fotel, ergonomiczny i szary, kupiony w lokalnym sklepie z artykułami biurowymi, wyobrażając sobie siedzącego tu Jacka, włączającego każdego ranka komputer, a także jej własną twarz, witającą go uśmiechem. Na stronie internetowej znajdowało się podretuszowane zdjęcie Grace oraz kilka jej prac. Farley, jej agent, nalegał ostatnio, żeby umieszczała zdjęcia we wszystkich ulotkach, ponieważ, jak to ujął, „masz anielską buzię”. Niechętnie się zgodziła. Artyści zawsze wykorzystywali swój wygląd do promowania swoich prac. Na scenie i w filmach, cóż, znaczenie wyglądu jest oczywiste. Nawet pisarze z ich retuszowanymi zdjęciami portretowymi na błyszczącym papierze, z płonącymi ciemnymi oczami następnego literackiego geniusza, wykorzystywali swój wygląd. Jednak malarski świat Grace był na to stosunkowo odporny, ignorując fizyczne piękno twórców, być może ze względu na formę ich twórczości.
Już nie.
Artysta, oczywiście, docenia znaczenie estetyki. Estetyka nie tylko zmienia percepcję. Zmienia również rzeczywistość.
Najlepszy przykład: gdyby Grace była gruba lub brzydka, ekipy telewizyjne nie filmowałyby jej, kiedy półżywą wynoszono ją z bostońskiej masakry. Gdyby nie była atrakcyjną dziewczyną, nie zrobiliby z niej symbolu niewinnej ofiary, „cudownie ocalonej” i „zdeptanego anioła”, jak nazwano ją w nagłówkach pewnej bulwarowej gazety. Środki przekazu zawsze pokazywały jej zdjęcie, donosząc o jej stanie zdrowia. Prasa, nie, cały naród domagał się nieustannych informacji o tym, jak się czuje. Rodziny ofiar odwiedzały ją w szpitalu, przesiadywały w jej pokoju, szukały w jej twarzy widmowych rysów swoich utraconych dzieci.
Czy robiliby to, gdyby była brzydka?
Grace wolała się nad tym nie zastanawiać. Jednak, jak powiedział jej pewien nazbyt szczery krytyk: „Nie interesuje nas malarstwo nieatrakcyjne estetycznie, dlaczego z ludźmi miałoby być inaczej?”.
Grace chciała być artystką jeszcze przed bostońską masakrą. Jednak brakowało jej czegoś ulotnego i nieokreślonego. To okropne doświadczenie pomogło jej rozwinąć artystyczną wrażliwość. Owszem, wiedziała, że brzmi to pretensjonalnie. Gardziła akademickimi teoriami, mówiącymi, że twórczość wymaga cierpienia. Potrzebujesz tragedii, która nada barwę twojej pracy. Takie twierdzenia zawsze wydawały jej się pustą gadaniną, ale potem zrozumiała, że jednak coś w nich jest.
Choć nie zmieniła świadomie dotychczasowego punktu widzenia, teraz jej obrazy miały to nieokreślone coś. Było w nich więcej uczucia, więcej życia, więcej… żaru. Jej dzieła były mroczniejsze, posępniejsze, bardziej intensywne. Ludzie często zastanawiali się, czy kiedykolwiek malowała jakieś sceny z tamtego strasznego dnia. Najprościej rzecz ujmując, namalowała tylko jeden portret – młodą twarz tak pełną nadziei, że łatwo było zgadnąć, iż wkrótce zostanie zdeptana – lecz w rzeczywistości bostońską masakra rzucała cień i wywierała wpływ na wszystko, czego Grace się dotknęła.
Usiadła przy biurku Jacka. Po prawej miała telefon. Sięgnęła po aparat. Postanowiła zacząć od najprostszej rzeczy: nacisnąć przycisk ponownego wybierania.
Telefon Jacka – nowy model Panasonica, który kupiła w sklepie Radio Shack – miał ciekłokrystaliczny ekran, na którym pojawił się wybierany numer. Kierunkowy 212. Nowy Jork. Czekała. Po trzecim dzwonku zgłosiła się kobieta, która powiedziała:
– Burton i Crimstein, biuro prawnicze. Grace nie wiedziała, jak zacząć.
– Halo?
– Mówi Grace Lawson.
– Z kim mam panią połączyć? Dobre pytanie.
– Ilu prawników zatrudnia firma?
– Naprawdę nie mogę powiedzieć. Czy mam panią połączyć z którymś z nich?
– Tak, proszę.
– Tak?
– Nazywam się Grace Lawson.
– Czego pani sobie życzy?
– Mój mąż Jack dzwonił wczoraj do pani biura. Kobieta nie odpowiedziała.
– Zaginął.
– Słucham?
– Mój mąż zaginął.
– Przykro mi to słyszeć, ale nie rozumiem…
– Czy pani wie, gdzie on jest, pani Koval?
– Skąd, u licha, miałabym to wiedzieć?
– Zeszłej nocy wykonał jeden telefon. Zanim zniknął.
– Tak?
– Nacisnęłam przycisk ponownego wybierania. Pojawił się ten numer.
– Pani Lawson, to biuro zatrudnia ponad dwustu prawników. Mógł dzwonić do każdego z nich.
– Nie. Na wyświetlaczu jest pani wewnętrzny numer. Dzwonił do pani. Cisza.
– Pani Koval?
– Jestem.
– Po co mój mąż do pani dzwonił?
– Nie mam pani nic więcej do powiedzenia.
Читать дальше