– Sandro?
– Tak.
– Hester chce cię zobaczyć w swoim gabinecie.
– Już idę. Muszę już iść.
– Po co Jack mógł do ciebie dzwonić?
– Nie wiem.
– Ma kłopoty.
– To ty tak twierdzisz.
– Zniknął.
– Nie po raz pierwszy, Grace. Pokój wydawał się teraz mniejszy.
– Co zaszło między tobą a Jackiem?
– Nie ja powinnam ci to wyjaśniać.
– Akurat.
Sandra wierciła się na krześle.
– Mówisz, że Jack znikł?
– Tak.
– I nie dzwonił do ciebie?
– Prawdę mówiąc, dzwonił. Ta odpowiedź zaskoczyła Sandrę.
– A kiedy zadzwonił, co powiedział?
– Że potrzebuje przestrzeni. Jednak nie to miał na myśli. To było ostrzeżenie.
Sandra skrzywiła się. Grace stała nieruchomo. Potem wyjęła zdjęcie i położyła je na stole. Jakby z pokoju nagle uszło powietrze. Sandra Koval spojrzała na zdjęcie i Grace zauważyła, że drgnęła.
– Co to jest, do diabła?
– Zabawne – zauważyła Grace.
– Co?
– Dokładnie takich słów użył Jack, kiedy je zobaczył. Sandra nadal spoglądała na zdjęcie.
– To on, prawda? Ten w środku i z brodą?
– Nie wiem.
– Ależ wiesz. Kim jest ta blondynka obok niego? Grace rzuciła na stół powiększenie twarzy dziewczyny. Sandra Koval podniosła głowę.
– Skąd to masz?
– Z Photomatu. Grace wyjaśniła wszystko. Sandra Koval spochmurniała Nie kupowała tej historii.
– To Jack, tak czy nie?
– Naprawdę: nie potrafię powiedzieć. Nigdy nie widziałam go L brodą.
– Dlaczego miałby dzwonić do ciebie zaraz po tym, jak zobaczył to zdjęcie?.- Nie wiem. Grace.
– Kłamiesz.
Sandra Koval podniosła się z krzesła.
– Mam spotkanie.
– Co się stało z Jackiem?
– Dlaczego jesteś taka pewna, że po prostu nie uciekł?
– Jesteśmy małżeństwem. Mamy dwoje dzieci. Masz bratanicę i bratanka, Sandro.
– Kiedyś miałam brata – odparowała. – Może żadna z nas nie zna go zbyt dobrze.
– Kochasz go?
Sandra stała przez chwilę z opuszczonymi rękami.
– Zostaw to, Grace.
– Nie mogę.
Pokręciwszy głową, Sandra ruszyła do drzwi.
– Znajdę go – powiedziała Grace.
– Nie licz na to – rzuciła Koval. I wyszła.
W porządku, pomyślała Charlaine, pilnuj swojego nosa.
Zaciągnęła zasłony i włożyła dżinsy i sweter. Schowała gorsecik na dno szuflady, nie spiesząc się i z jakiegoś powodu składając go bardzo starannie. Jakby Freddy mógł zauważyć, gdyby materiał był pomięty. Pewnie.
Wzięła butelkę wody mineralnej i zmieszała z odrobiną napoju owocowego, który lubił jej syn. Potem usiadła na stołku przy marmurowym kuchennym stole. Spoglądała na szklankę. Palcami rysowała wzorki na oszronionym szkle. Zerknęła na lodówkę SubZero, nowy model 690 z przodem z nierdzewnej stali. Nie było na nim nic, żadnych zdjęć dzieci, rodziny, śladów palców, a nawet magnesów. Kiedy mieli starą żółtą Westinghouse, jej przednia ścianka była gęsto oblepiona takimi rzeczami. Dodawały życia i kolorów. Po remoncie, którego tak bardzo chciała, kuchnia była sterylna, pusta.
Kim był ten Azjata, który odjechał samochodem Freddy'ego?
Wprawdzie nie szpiegowała sąsiada, ale Freddy miał niewielu gości. Prawdę mówiąc, nie przypominała sobie żadnego. Oczywiście, to wcale nie oznaczało, że nigdy ich nie miewał. Nie obserwowała jego domu przez cały dzień. Mimo wszystko, każdy sąsiad ma swój plan dnia. Można powiedzieć, harmonogram. Sąsiad to konkretna osoba i osobowość, więc można wyczuć, kiedy coś jest nie tak.
Lód w szklance zaczął się topić. Charlaine jeszcze nie upiła ani łyka. Powinna zrobić zakupy. Koszule Mike'a pewnie już wyschły w suszarce. Umówiła się z Myrną na lunch u Baumgartsa przy Franklin Avenue. Clay po szkole ma trening karate z mistrzem Kimem.
Przejrzała w myślach resztę listy i próbowała ją uporządkować. Ogłupiające zajęcie. Czy zdążyłaby przed lunchem zrobić zakupy i zawieźć je do domu? Pewnie nie. A mrożonki rozmrożą się w samochodzie. Tak więc zakupy będą musiały poczekać.
Przerwała te rozważania. Do diabła z tym.
Freddy powinien być teraz w pracy.
Zawsze tak było. Ich perwersyjny seansik trwał od dziesiątej do dziesiątej trzydzieści. O dziesiątej czterdzieści pięć Charlaine zawsze słyszała otwierające się drzwi garażu. Potem widziała, jak odjeżdża swoją hondą accord. Wiedziała, że Freddy pracuje w H amp;R Błock. Firma mieściła się w tym samym centrum handlowym, co filia Blockbuster, w której wypożyczała filmy na DVD. Jego biurko stało pod oknem. Charlaine starała się tamtędy nie chodzić, ale czasem, parkując, widziała Freddy'ego patrzącego przez okno, z długopisem przyciśniętym do warg, zatopionego w myślach.
Charlaine znalazła książkę telefoniczną i odszukała numer. Jakiś człowiek, który przedstawił się jako kierownik, powiedział jej, że pana Sykesa nie ma, ale spodziewają się go lada chwila. Udała zdziwienie.
– Powiedział mi, że o tej porze już go zastanę. Czy zwykle nie przychodzi o jedenastej? Kierownik przy znal, że tak.
– No to gdzie jest? Naprawdę potrzebne mi te wyliczenia. Kierownik przeprosił i zapewnił ją, że pan Sykes zadzwoni niej, jak tylko się zjawi. Rozłączyła się. I co teraz?
Wciąż coś jej się tu nie podobało. No i co z tego? Kim jest dla niej Freddy Sykes? Nikim. W pewien sposób nawet mniej niż nikim. Przypomnieniem klęski. Symbolem upadku. Niczego mu nie zawdzięcza. Co więcej, wyobraźmy sobie, tylko sobie wyobraźmy, że ktoś by zauważył, jak kręci się koło jego domu. Co by było, gdyby prawda wyszła na jaw?
Charlaine spojrzała na dom Freddy'ego. Gdyby prawda wyszła na jaw…
Jakoś przestała się tym przejmować.
Złapała płaszcz i poszła w kierunku domu Freddy'ego.
Eric Wu zauważył stojącą w oknie kobietę w bieliźnie. Miniona noc była dla niego bardzo długa. Nie spodziewał się, że ktoś spróbuje mu przeszkodzić, i chociaż ten potężny mężczyzna – według dokumentów w portfelu, niejaki Rocky Conwell – nie stanowił dla niego zagrożenia, Wu musiał teraz pozbyć się jego ciała i samochodu. A to oznaczało dodatkową podróż do nowojorskiej Central Yalley.
Po kolei. Wpakował Rocky'ego Conwella do bagażnika jego toyoty. Przeniósł Jacka Lawsona, którego wcześniej wepchnął do bagażnika hondy accord, do forda windstara. Ukrywszy ofiary, Wu zmienił tablice rejestracyjne, pozbył się karty EZ i wrócił fordem windstarem do Ho-Ho-Kus. Zaparkował minivana w garażu Freddy'ego Sykesa. Miał jeszcze dość czasu, żeby zdążyć na autobus do Central Yalley. Przeszukał samochód Conwella. Upewniwszy się, że nie zostawił żadnych śladów, pojechał nim na parking przy drodze numer Siedemnaście. Znalazł miejsce pod płotem. Widok samochodu stojącego tam przez kilka dni, a nawet tygodni, nikogo nie zdziwi. W końcu trupi odór zwróci czyjąś uwagę, ale nieprędko.
Parking znajdował się zaledwie niecałe sześć kilometrów od Ho-Ho-Kus i domu Sykesa. Wu poszedł pieszo. Następnego dnia wstał wcześnie rano i znów złapał autobus do Central
Yalley. Wsiadł do hondy accord Sykesa. Wracając, trochę nadłożył drogi i przejechał obok domu Lawsonów.
Na podjeździe stał radiowóz.
Wu rozważył to. Niespecjalnie się tym przejął, ale może powinien zdusić w zarodku zainteresowanie policji. Wiedział, jak to zrobić.
Wrócił do domu Freddy'ego i włączył telewizor. Wu lubił oglądać telewizję przed południem. Z przyjemnością oglądał takie programy jak Springer czy Ricki Lakę. Większość ludzi kręciła na me nosem. Wu nie. Tylko naprawdę wielki i wolny naród mógł nadawać takie głupstwa. Ponadto przejawy głupoty cieszyły Wu. Ludzie to stado baranów. Im są słabsi, tym ty jesteś silniejszy. Co mogło być przyjemniejsze lub zabawniejsze?
Читать дальше