Len na moment zamknął oczy i ledwie zauważalnie pochylił głowę.
– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Wybacz mi. Teraz wiem.
– To będziesz czarować, czy mamy łapać za łopaty? – nie wytrzymał Wal. Nie mając o tym bladego pojęcia, troll któryś już raz rozładował napięcie.
– Zaraz. Są dwie możliwości. Mogę jednym ciosem przebić wejście w rodzaju wałdaczego korytarza, ale obawiam się, że przy takim wstrząsie ono się natychmiast zawali. Albo mogę spróbować teleportować nas wprost na powierzchnię.
– Spróbować?!
– Uczciwie mówiąc, nigdy niczego podobnego nie robiłam – wzruszyłam ramionami.
– To w takim razie najpierw korytarz, a potem się zobaczy!
– Nie dam rady. Siły wystarczy mi tylko na jedno. Oba są bardzo potężne. I tak będę musiała użyć krwi.
Uznałam głośne przekleństwa trolla i ciężkie milczenie wampira za zgodę. Zdjęłam z szyi rzemyk z awenturynem i ostrym końcem zęba zaczęłam wydrapywać na ziemi linie i runy. Jednoczesne przeniesienie trzech osób wymagało znacznie większej koncentracji niż można było uzyskać we wnętrzu własnej głowy. Pomoc Lena się nie przydała. Formuły same pojawiały się w pamięci w miarę potrzeby.
– Jesteś pewna, że to ghyrstwo zadziała? – Troll pierwszy nie wytrzymał męczącego oczekiwania.
– Na pięćdziesiąt procent!
– Czyli drugie pięćdziesiąt na drugą wersję?
– Te pięćdziesiąt jest jakieś takie pewniejsze.
– No to działaj, a nie gadaj!
– Dobrze, dobrze… Nie poganiaj mnie!
Nakreśliłam ostatnią linię, mając szczerą nadzieję, że otrzymałam równoboczny trójkąt. Świec nie miałam, więc zamiast nich użyliśmy drzazg ściętych z pochodni. Wątły i nierówny płomień ledwo co trzymał się na zwęglonych koniuszkach, najmniejsze poruszenie powietrza mogło zniweczyć wszystkie moje wysiłki. Samą pochodnię musieliśmy zgasić, by nie ściągała na siebie magii. Szczapy ledwie się żarzyły i nawet najostrożniejsze machnięcie ręką wywoływało drżenie płomienia. To, co właśnie robiłam, nie mieściło się w żadnych kanonach – poczynając od tego, że z powodu słabego światła prawie nie widziałam ziemi, w związku z czym mogłam pomylić się przy kreśleniu, niedokładnie łącząc linie. Nawet najbardziej doświadczeni magowie korzystają z wypolerowanej do białości deski z zawczasu nakreślonymi liniami i gniazdami dla świec. Moja natchniona improwizacja przypominała szamańską ceremonię w zabitej dechami wiosce. Brakowało tylko zachwyconych wrzasków podekscytowanego tłumu i kwiczenia czarnego prosiaka na ołtarzu.
– Wolho, nie rozpraszaj się.
Zatopiony w mroku Len był moją niewidzialną opoką. Póki stał obok – słyszałam jego równy oddech, czułam lekkie dotknięcie jego ręki, wdychałam znajomy zapach silnego, pewnego siebie i mnie mężczyzny – byłam niezniszczalna i wszechmocna.
– Stańcie naprzeciwko rogów trójkąta, ale ich nie dotykajcie – rozkazałam gwałtownie. No więc, głęboki wdech…
Zaklinam was, żywioły nieba, swoim oddechem,
Zaklinam was, żywioły ognia, płomieniem, co płonie w mym sercu,
Zaklinam was, żywioły wody, moją krwią,
Zaklinam was, żywioły ziemi, śmiertelnym ciałem człowieka,
Przyjmijcie cząstkę siebie, poznajcie córę swoją,
Bądźcie mi posłuszne!
Krótko i gwałtownie przeciągnęłam w poprzek dłoni odłamkiem granitu. Przeklęte szczapy znowu niebezpiecznie zamigotały, zakłócając koncentrację. Zagryzłam wargi, odrzuciłam kamień i złożyłam ręce w łódeczkę, wypełniając je krwią. Znajomy ból ściągnął dolną część brzucha stalową obręczą, zmieniając się w gorącą pulsację siły.
Niejeden raz miałam okazję oglądać obrzędy na krew, a nawet brałam w nich udział – pod opieką mistrza. „Krew to życie – zwykł mawiać śpiewnie i bez najmniejszego wysiłku kreślił podniesionymi rękoma magiczne znaki. – Życie to moc. Życie ma początek i koniec. Tak samo jak i moc. Wznosi się po łuku i tak samo po łuku ubywa. By uzyskać maksymalny efekt musicie zaczerpnąć jej w chwili największego rozkwitu. Skupcie swoje zaklęcie w punkcie pomiędzy końcami łuku, nie śpieszcie się, ale też i nie zwlekajcie. Waszym celem nie jest wymamrotanie zaklęcia z właściwą intonacją, a rozpoznanie w tysiącleciu oczekiwania jednej chwili działania”.
Tak więc znaleźć maksimum. Poczekać do zenitu. Upleść zaklęcie. Wszystko bardzo proste.
Ostatnio mi się nie udało. Spóźniłam się o ułamek sekundy i łuk stromo zanurkował w dół, jałowo rozpraszając moc – przy wtórze wrednego chichotu kolegów z klasy.
Moc narastała. Koniuszki palców zaczęły świecić, czas zwolnił, dźwięki rozciągnęły się w niezrozumiały monotonny jęk, całe ciało zmieniło się w wibrujący kondensator. Może już czas? Nie, jeszcze się wznosi. Poczekać… poczekać jeszcze chwilę, przegonić precz głodną paszczę niecierpliwości, która lodowatymi kłami rozrywa serce… Tylko się nie śpieszyć… Tylko się nie spóźnić… Nie było już ani dźwięków, ani światła drzazg, ani szarych ścian jaskini – tylko oślepiająco biały potok światła, który zalewał świadomość… Nieskończony łuk szedł do góry… Nieskończona linia.
I w tym momencie naprawdę się przeraziłam. Moc nie kończyła się, narastając jak narasta lawina, wywołana upadkiem jednego jedynego kamyczka. Coraz to nowsze i nowsze jej warstwy unosiły się z mojej garści wraz z krwią, skręcając się dookoła mnie świecącym, na wpół przezroczystym kokonem.
Było zbyt późno, by się wycofać. Leszy z tym całym maksimum! Rozchyliłam ręce, krew płonącą kulą poleciała w środek trójkąta i nie rozpryskując się, bez dźwięku wnikła w podłogę. Trójkąt w jednej chwili rozjarzył się do białości, zarysował się nad nim ślepy, podobny do czaszki pysk, który z rykiem kłapnął paszczą, akceptując moją ofiarę, całkiem chętny, by otrzymać coś bardziej solidnego. Uwolniona moc ruszyła do macierzy zaklęcia, gwałtownie zawrzała w zbyt ciasnej powłoce, próbując rozerwać ją na kawałki. Instynktownie uniosłam ręce w geście obronnym, krzywe linie mignęły, drzazgi zapaliły się na całej długości i rozsypały w popiół.
I… nic. Trójkąt zgasł. Pysk z widocznym niezadowoleniem znikł.
– Foczka, ciebie to się żarty trzymają! – nie wytrzymał troll.
– Sam czaruj! – odgryzłam się. – Zrobiłam, co mogłam!
Moje ręce drżały jak w febrze. Troll nawet nie miał pojęcia, że gdybym poczekała jeszcze ułamek sekundy, fala mocy po prostu zmiotłaby nas z powierzchni ziemi razem z jaskinią, podziemiami wałdaków i solidnym kawałkiem Belorii. Mówiąc obrazowo, pogasiłam świece przy użyciu beczki wody. Na opanowanie nadmiernej siły zaklęcia straciłam całą rezerwę i część aury, przez co mocno mnie mdliło. Dobrze by jeszcze było wiedzieć, na co poszła beczka wody. Widoczna zmiana w naszym smętnym położeniu nie nastąpiła. Nadal staliśmy w ciasnym zakątku, sufit trzeszczał, ziemia drżała, a potem do wszystkich tych atrakcji doszło paskudne uczucie spadania. Nie trwało długo i zakończyło się silnym pchnięciem. Nie utrzymałam się na nogach i upadłam na kolana. Len machnął skrzydłami, a troll zaklął, przy czym do druku w jego komentarzu nadawały się wyłącznie przecinki. Nastała cisza. Niedobra, wyraźnie planująca jakieś świństwo.
– Chyba kawał tunelu wraz z nami zapadł się do dolnej galerii – zasugerował wampir.
– To pięknie – burknął Wal. – I z górnej ghyr by nas odkopali.
Читать дальше