Odkaszlnęłam ze skrępowaniem i zawstydzeniem.
– O moc się nie martw. Mały trening mi nie zaszkodzi, te okolice są bogate energetycznie, więc łatwo jest się doładować, a i bransoletka pomoże. Którą, tak przy okazji, jeszcze muszę rozpracować.
– Nie chciałbym tego przyznawać, ale foczka ma rację – westchnął Wal. – Ktokolwiek by nie zatrudniał najemnika, pracuje się uczciwie. Jak już się zgodziłeś na zapłatę – to bądź tak miły i wykonaj zadanie. Skoro nas wynajęli do wykończenia potwora – to wykończymy. Z pożytkiem dla wszystkich, bo jemu za jedno, czy jesteś trollem, czy wampirem.
Czarna rozpacz Lena po gwałtownym wybuchu nabrała cech chronicznych. Nie powiedział ani słowa więcej, ale smętnie powlókł się za nami, o jakieś trzy kroki z tyłu.
Odważne staruszki na ławeczce właśnie uprzyjemniały sobie czas jabłkami z beczki i podziwiały malowniczy zachód słońca. Do świątyni im się nie spieszyło i chyba w ogóle się tam nie wybierały. Dwoisty stosunek miejscowych do „wampira" nie przestawał mnie zadziwiać.
– Te, babcie, mamy do was romans. – Wal usiadł na brzeżku ławki, bez ceregieli obejmując najbliższą staruszkę. – Wy to pewnie okolicę znacie jak swoje pięć zębów. Powiedzcie, czy nie ma tu jakiejś rudery – szopy, stodoły na uboczu czy innej spalonej chałupy?
Staruszki spojrzały po sobie.
– A co, Stasiu, tamta kupcowa stodoła to stoi jeszcze?
– No a jak by? Słoma już pewnie cała zgniła, ale szkielet to wcale niczego sobie, jeszcze cieśla Gacka go robił – skwapliwie odezwała się druga starowinka.
– Ten, co to napiwszy się, w studni mrakobiesy na wytłoczyny łapał? – sprecyzowała trzecia.
– Ano ten. Zdolny był chłopak, niech mu ziemia lekka będzie. Jak czasem szedł drogą – to się z każdym przywitał, każdemu ukłonił, rączki całował. No to dasz mu, nieborakowi, szklankę wódeczki albo rosołu – zależy, czego człowiekowi akurat potrzeba…
– Hej, babciu, do rzeczy – nie wytrzymał Wal. – Plotkować to będziesz na targu. Gdzie ta ghyrowa stodoła?
– Nie ghyrowa, kochany, kupcowa. Kupiec się tamoj powiesił. Żonkę swoją złapał z Gaćką, jak o świcie zamorskie wino spożywali. No to nie wytrzymał, oboje zaciukał, a sam, bidulek…
– Stara!!!
– Nie, czekaj – przerwałam trollowi. – Ja się chcę czegoś dowiedzieć o tak radykalnej kampanii antyalkoholowej! Kupiec sam chciał wypić i dla niego nie starczyło?
– Dyć oni winko konsumowali w łóżku kupcowym, nieboraki…
– Ja z waszymi „nieborakami” tu zaraz zakwitnę – ryknął troll. – Mówcie, gdzie mamy iść?
Stara zacisnęła suche wargi i machnęła ręką wzdłuż drogi.
– Za chałupami skręcicie w lewo, stamtąd to już stodołę dobrze widać – na środku łąki, duża.
– Len, idziesz z nami?
Wampir coś niewyraźnie mruknął.
– Możesz zostać i poczekać na nas w karczmie.
– Nie – uciął Len. – Ale żebyście wiedzieli, nadal jestem przeciwny tej wątpliwej awanturze.
– No to będziesz przynętą – pocieszyłam go. – Możesz wyrażać swój protest, stojąc w widocznym miejscu.
– A niby dlaczego?
– Bo ja będę siedziała w zasadzce, a Wal będzie pilnował moich pleców.
– I za co mnie spotkał ten honor?
– Najlepiej z nas widzisz w ciemności, jesteś najzwinniejszy i najsilniejszy. Jeżeli moje zaklęcie nie położy bestii trupem, będziesz miał największą szansę ją dobić.
– Jeśli zaklęcie jej nie położy trupem – pochmurnie burknął Len – to dobiję co poniektóre inne osobniki…
Wykład 10. Wiedza nadnaturalna
Znaleźliśmy stodołę i razem z nią ślady. Na wilgotnej ziemi wyraźnie widać było świeże odciski łap gigantycznego kota, a pociemniałe ze starości bale zdarto pazurami aż do żółtawych szczapek. Zadrapania robiły wrażenie. Oparta o schody drabina kończyła się przy wąskim okienku pod samym dachem.
– Jest tam, jak myślisz? – Troll w napięciu wpatrywał się w ciemną dziurę okna.
– Nie, wątpię – natychmiast odparł Len. – Przynajmniej ja nic nie czuję.
– No to wchodzimy – zadecydował Wal, otwierając zasuwę.
W stodole panował duszny półmrok. Wzdłuż ścian ciągnęły się nierówne sterty starej słomy, pachnącej zgnilizną i pleśnią. Na balach chwiały się wiązanki na wpół ogołoconych brzozowych mioteł. Częściowo zniszczone belkowanie dachu odsłaniało strych zawalony jasnym sianem z łąkowej trawy.
– Oż ty, niezłe stosy. Pewnie szczurów pełno – zjeżyłam się, szeleszcząc po słomie czubkiem buta.
– Tu nie ma szczurów – zaprzeczył Len, przechodząc nad idealnie obgryzionym szkieletem kozy. – Ani jednego. Aż dziwne.
– Duży kotek – duże myszki. – Troll zatrzymał się pod nierówną krawędzią stropu, wspiął się na palce i zajrzał na strych – O, stamtąd wyłazi. Znaczy się tak. Ja i foczka chowamy się pod ścianą za słomą, a ty stajesz pośrodku, żebyśmy i my cię widzieli, i kicia się zaśliniła. Jak tylko ona wyskoczy i zacznie cię żreć, foczka przyłoży jej piorunem, a my weźmiemy w dwa ognie i przerobimy na mielone.
– Wal, to zbyt toporna metoda – zmarszczyłam nos. – Rzucanie piorunami wewnątrz stodoły może mieć niemiłe skutki, a poza tym mogę przypadkiem trafić Lena. Mam bardziej finezyjne zaklęcie, akurat na takie przypadki. Mantykora stopnieje jak śnieg na wiosnę, nawet nie zdążysz do pięciu policzyć. Ty mnie tylko osłaniaj – a nuż widelec wydam jej się bardziej apetyczna niż wampir?
– Mam nadzieję – chmurnie odpowiedział Len.
Kogut pianiem obwieścił północ i prawie natychmiast Wal dał mi kuksańca w bok. Zakrztusiłam się na wdechu i podążyłam za jego spojrzeniem, które skierowane było ku stertom słomy na strychu. Coś się tam ruszało. Wymruczałam zaklęcie nocnego widzenia i w stodole natychmiast zrobiło się jaśniej, a przy okazji wnętrze budynku zabarwiło się na radosne odcienie purpury. Teraz dokładnie widziałam spory koci łeb, rozglądający się na boki. Mantykora urządziła sobie coś w rodzaju nory w stosie siana i z ciekawością wyglądała przez wąskie wejście. Len przestąpił z nogi na nogę i zwierzę natychmiast postawiło ostre uszy, zakończone zabawnymi pędzelkami. Na wąsatym pysku zastygł wyraz naiwnego zdziwienia, jak u kotka, który po raz pierwszy zobaczył żywą mysz. Po chwili wahania mantykora wygrzebała się ze słomy i po kolei otrzepała łapy, jak wychodzący z wody kot. Sprężyła się, opuściła pysk, postała chwilę na krawędzi strychu, strzelając ogonem po deskach, a potem podjęła decyzję i skoczyła.
Zwinnie przeleciawszy przez stodołę na skórzanych skrzydłach mantykora wylądowała jakieś dziesięć łokci od Lena. Oboje byli sobą żywo zainteresowani. Ręka Lena namacała głownię miecza, a mantykora przypadła do ziemi, poruszając długim ogonem.
– Samica – szepnęłam. – To niedobrze. Jest mniejsza, ale też znacznie bardziej zwinna.
Kicia przeciągnęła się, wysuwając pazury i wyginając grzbiet.
– Mrrrrr? – spytała czule.
– Wykończ ją – gorąco szepnął troll wprost do mojego ucha.
– Chwila. Niech Len ją jakoś odciągnie.
Wampir z oburzeniem spojrzał w naszym kierunku. Wprawdzie nie miał jak usłyszeć moich słów, ale z łatwością potrafił czytać myśli w promieniu trzystu łokci.
– Ale od czego ma ją odciągać?
– A chociażby od siebie – gwałtownie grzebałam w torbie. – Nie to… To jest szósty rok, a ja potrzebuję pierwszy semestr siódmego…
– Czego ty tam szukasz? – Wal ze zdumieniem gapił się na stos zeszytów, które wyleciały z odwróconej torby.
Читать дальше