Dla mnie i moich zesztywniałych stawów nie mogło być nic lepszego. Obserwowałem trzech mężczyzn gawędzących w słońcu, przechodzących od samochodu do szopy i do furgonu, spędzając bez celu godziny poranka, przy czym nigdy nie ginęli mi z oczu wszyscy naraz. Zakląłem w duchu i opanowałem chęć podrapania się w nos.
Wreszcie zdecydowali się. Adams i Humber wpakowali się do jaguara i odjechali w kierunku Tellbridge. Ale Jud Wilson podszedł do szoferki furgonu, wyciągnął papierową torbę i usiadłszy na ogrodzeniu zabrał się do jedzenia. Kandersteg nie poruszał się w swojej zagrodzie, to samo robiłem ja w moim rowie.
Jud Wilson skończył jeść, zwinął w kulkę papierową torbę, ziewnął, zapalił papierosa. Kandersteg ciągle się pocił, a mnie wszystko bolało. Dokoła spokój. Czas mijał.
Jud Wilson kończył papierosa, wyrzucił niedopałek i znów ziewnął. Potem powoli, bardzo powoli zszedł ze sztachet furtki, wziął miotacz płomieni i zaniósł do szopy.
Zaledwie przeszedł przez drzwi, kiedy ześliznąłem się w płytki rów, wyciągnąłem się na boku, nie zwracając najmniejszej uwagi na wilgoć, powoli, boleśnie rozprostowywałem po kolei: zdrętwiałe ręce i nogi.
Spojrzałem na zegarek, dochodziła druga. Byłem głodny i żałowałem, że nie zabrałem choć jeszcze jednej tabliczki czekolady.
Przeleżałem w rowie całe popołudnie, nic nie słysząc, ale oczekując na odjazd furgonu. Po jakimś czasie, mimo zimna i obecności Juda Wilsona, z trudem opanowałem chęć snu, była to dość zabawna sytuacja, mógłbyjej zapobiec jedynie ruch. Wobec tego obróciłem się na brzuch i ostrożnie, centymetr po centymetrze podniosłem głowę na tyle wysoko, żeby spojrzeć na Kanderstega i szopę.
Jud Wilson znowu siedział na płocie. Kątem oka musiał dostrzec mój ruch, bo nie patrzył na konia stojącego tuż przed nim, ale zwrócił głowę w moją stronę. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że patrzy mi prosto w oczy, potem jego wzrok prześliznął się dalej i bez żadnej reakcji powrócił do Kanderstega.
Wypuściłem wolno wstrzymany oddech, walcząc z kaszlem.
Koń ciągle się pocił, ciemne plamy rysowały się wyraźnie, ale miał już mniej błędny wzrok, a w pewnej chwili podniósł ogon i pokręcił głową. Kryzys powoli mijał.
Jeszcze ostrożniej opuściłem głowę i czekałem. Wkrótce po czwartej Adams i Humber wrócili jaguarem i znów wychyliłem się jak królik z jamy, żeby rzucić okiem.
Zdecydowali się zabrać konia do domu. Jud Wilson podjechał tyłem furgonu pod furtkę i opuścił rampę, a Kandersteg potykając się przy każdym kroku, został wreszcie wciągnięty do wewnątrz i zamknięty. Przerażenie nieszczęsnego zwierzęcia było widoczne nawet z tak dużej odległości. Lubiłem konie. Byłem zadowolony, że dzięki mnie Adams, Humber i Wilson zakończą swoją działalność.
Spokojnie położyłem się z powrotem i po chwili usłyszałem oba silniki – najpierw jaguara, a potem furgonu. Samochody odjeżdżały w stronę Posset.
Kiedy nie dochodził już żaden odgłos, wstałem, przeciągnąłem się, otrzepałem z liści i przeszedłem przez pole, by zajrzeć do szopy.
Zamknięta była dość skomplikowaną kłódką, ale przez okno dostrzegłem, że wewnątrz znajdował się jedynie miotacz płomieni, jakieś puszki, najpewniej z paliwem, duży blaszany lejek i trzy ogrodowe krzesła, złożone i oparte o ścianę. Nie miało większego sensu włamywanie się do środka, chociaż byłoby to stosunkowo proste, jako że umocowania kłódki przyśrubowane były bezpośrednio do powierzchni drzwi i sąsiedniej ściany. Korkociągowa część mojego scyzoryka załatwiłaby całą sprawę, bez naruszania wyszukanej kłódki. Kanciarze, pomyślałem, bywają czasami równie naiwni w niektórych sprawach, jak są pomysłowi w innych.
Przeszedłem przez furtkę do niewielkiej zagrody Kanderstega. Tam gdzie on stał, trawa była spalona. Wewnętrzne powierzchnie płotu pomalowane były na biało, tak żeby przypominały bariery na torze wyścigowym. Przyglądając się im przez chwilę odczuwałem na nowo nieszczęście, jakie w tym niewinnym na pozór otoczeniu dotknęło konia, otworzyłem furtkę i wyszedłem na zewnątrz. Minąłem kryjówkę w rowie, podniosłem motocykl, powiesiłem kask na kierownicy i zapaliłem silnik.
Moja praca była skończona. Bezpiecznie, spokojnie, zadowalająco. Tak jak powinno być. Pozostawało tylko uzupełnienie wczorajszego raportu i udostępnienie ostatecznych faktów członkom Komitetu.
Podjechałem na miejsce, z którego wczoraj prowadziłem obserwacje stajni Humbera, ale nie było tam nikogo. Albo Beckett nie dostał mojego listu, albo nie mógł zorganizować pomocy, albo też pomoc, jeśli przybyła, zmęczyła się czekaniem i odjechała. Koc, walizka i resztki jedzenia leżały tam, gdzie je zostawiłem.
Pod wpływem impulsu, przed spakowaniem się i opuszczeniem tego miejsca, odpiąłem zamek błyskawiczny kurtki, wyjąłem lornetkę, by po raz ostatni spojrzeć w dół na stajnię.
To, co zobaczyłem, zburzyło w ciągu sekundy moje błogie poczucie bezpieczeństwa i zadowolenia.
Na podwórze wjeżdżał szkarłatny sportowy samochód. Zatrzymał się obok szarego jaguara Adamsa, otworzyły się drzwi i wysiadła dziewczyna. Byłem zbyt daleko, by rozpoznać jej rysy, ale trudno było pomylić ten znajomy wóz i olśniewające srebrnoblond włosy. Zatrzasnęła drzwiczki samochodu i z pewnym wahaniem skierowała się w stronę kantoru, poza zasięg mojego wzroku.
Zakląłem głośno. Ze wszystkich cholernych, niemożliwych do przewidzenia niebezpiecznych sytuacji właśnie to! Nie powiedziałem Elinor nic. Myślała, że jestem zwykłym stajennym. Pożyczyłem od niej gwizdek na psy. Była córką Octobra. Zastanawiałem się tępo, czy istniały szanse, że nie poruszy akurat tych dwu spraw, które mogłyby podsunąć Adamsowi myśl, że dziewczyna stanowi dla niego zagrożenie.
Powinna być bezpieczna, pomyślałem. Powinna być bezpieczna tak długo, jak długo jasne będzie, że to ja rozumiem znaczenie gwizdka dla psów, nie ona. Ale jeśli nie wyniknie to jasno z rozmowy? Przede wszystkim Adams nigdy nie postępował rozsądnie. Jego kryteria nie były normalne. Był psychopatą. Mógł pod wpływem impulsu zabić dziennikarza, który wydawał się zbyt wścibski. Co może powstrzymać go przed dalszym zabijaniem, jeśli wbije sobie do głowy, że jest to konieczne?
Dam jej trzy minuty, postanowiłem. Jeżeli zapyta o mnie, dowie się, że odszedłem i zaraz wyjdzie, wszystko będzie w porządku.
Marzyłem o tym, żeby wyszła z kantoru i odjechała. Powątpiewałem w to, czy będę mógł ją ocalić, jeśli Adams postanowi zrobić jej krzywdę, bo na zdrowy rozum moje szanse przeciwko Adamsowi, Humberowi, Wilsonowi i Cassowi były niezbyt wielkie. Nie miałem zbytniej ochoty przekonywać się o tym. Jednak minęły trzy minuty, a czerwony samochód stał pusty na podwórzu.
Zatrzymała się, by porozmawiać, i nie zdawała sobie sprawy, że są rzeczy, o których nie należy mówić. Gdybym zrobił tak, jak chciałem, i powiedział jej, co robię u Humbera w ogóle by nie przyjechała. Była to moja wina, że Elinor tutaj się znalazła. Muszę zrobić wszystko, żeby opuściła to miejsce w dobrej kondycji. Nie miałem wyboru.
Schowałem lornetkę do walizki i razem z kocem zostawiłem ją w tym samym miejscu. Potem, zapiawszy kurtkę i nałożywszy kask, zapaliłem silnik i zjechałem w dół.
Zostawiłem motor blisko bramy i przeszedłem przez podwórze, mijając po drodze szopę, w której stał furgon. Drzwi były zamknięte, Juda Wilsona nie było w pobliżu. Może pojechał już do domu, taką przynajmniej miałem nadzieję. Wszedłem do stajni; obok ściany kantoru, w przeciwległym krańcu widziałem Cassa zaglądającego przez drzwi do czwartego boksu od lewej, Kandersteg był z powrotem w domu.
Читать дальше