Lecz zakładając, że ktoś znalazłby sposób na przechylenie metody radiowęgla? Eisenhardt nakreślił strzałkę, owalną obwódkę, znak zapytania, po czym napisał: Fałszerstwo? C-14? Jak można by dokonać takiego fałszerstwa? Eisenhardt próbował przypomnieć sobie, co wie o metodzie radiowęgla. Zbierał kiedyś o niej informacje, przygotowując się do pisania powieści, lecz było to dawno temu. Więc, jak to jest żywy organizm — na przykład roślina, której celulozy użył do wyprodukowania papieru na instrukcję obsługi — podczas całego życia dokonuje ciągłej wymiany z otoczeniem Między innymi stale pobiera atomy węgla i oddaje je w zmienionej postaci. Zasadnicze znaczenie ma fakt, że część atomów węgla stanowią nie normalne cząsteczki o liczbie atomowej 12, lecz atomy izotopu węgla C-14, lekko radioaktywne. Dlatego metodę radiowęgla nazywa się czasem metodą C-14.
Ale co dalej? W domu mógłby sięgnąć do starych notatek. Teraz zdawało mu się, że pamięta istotę metody. Organizm umiera. Od tego momentu nie odkłada się już w nim więcej atomów węgla. Atomy C-14, obecne w martwych tkankach, ulegają powolnemu, lecz równomiernemu rozpadowi. Ich udział w całkowitej ilości węgla maleje z upływem czasu — i to niezależnie od tego, czy martwy organizm skamieniał, czy go zakopano, zmumifikowano, czy poddano innej obróbce. Żadna z tych okoliczności nie ma wpływu na rozpad radioaktywny — dlatego na podstawie stosunku ilości obu rodzajów węgla można niezawodnie określić wiek każdego martwego organizmu.
Eisenhardt potarł skronie. Musi to jeszcze sprawdzić, lecz jeśli jest prawdą, że udział radioaktywnego węgla C-14 maleje z biegiem czasu, bombardowanie znaleziska promieniami radioaktywnymi byłoby pozbawione sensu. Co najwyżej udałoby się doprowadzić do tego, że obiekt uznano by za młodszy niż jest w istocie. W tym przypadku to nieprzydatne. Odwrotnie — przydałby się tu sposób na przyspieszenie radioaktywnego rozpadu. Lecz coś takiego przecież nie istnieje. A jeśli ktoś znalazłby taką metodę, użyłby jej do likwidowania odpadów nuklearnych i teraz spał na forsie, zamiast trudzić się fałszowaniem wątpliwych dowodów.
A jednak. Eisenhardt stał dalej w tym samym miejscu, wciąż żując oprawkę czarnego pisaka, jakby stracił już nadzieję na prawdziwe śniadanie, i patrząc nadal na duży biały arkusz papieru i narysowane na nim znaki zapytania. A jednak. Czy to nie byłaby dobra odpowiedź? Ukryta prawda? Czy ktoś tutaj nie stara się dokonać wielkiego fałszerstwa, zaś on Peter Eisenhardt, nie jest z jakichś nieznanych przyczyn elementem tego planu?
Ta myśl sprawiła, że serce zabiło mu szybciej. Zwykle było to przyjemne uczucie, znaczyło, że znalazł zapierający dech w piersiach wątek, coś, co sprawiało, że krew zaczynają żwawiej krążyć w żyłach a słowa spływały na papier wartkim strumieniem. Lecz nie tym razem — znienacka znów wróciła świadomość sytuacji, w jakiej się znalazł, przypomniała o sobie odsunięta w tło rzeczywistość, wóz mieszkalny, obozowisko, dobiegający z zewnątrz odgłos kroków po kamieniach, pierwsze pobrzękiwanie naczyń w namiocie kuchennym — nie, tym razem to nie powieść. Tutaj jest sam, nikt go nie chroni, poczuł się rzucony na pastwę. A jest tylko słabym, niezdarnym pisarzem, żaden z niego James Bond.
Jeśli to fałszerstwo, kto się za nim kryje? Kaun? Ten młodzieniec, który jakoby znalazł lniany worek?
Jeśli to on, co będzie z tego miał?
Jego myśli znów wskoczyły na tory rozważań kryminalnych, znanych mu z opowiadań detektywistycznych. Jak brzmią trzy warunki, które muszą być spełnione, żeby uprawdopodobnić historię? Możliwość, sposobność i motyw.
Motyw. Hm.
Eisenhardt wbił niewidzące spojrzenie w przestrzeń. Potem odłożył czarny pisak z powrotem do rynienki, oderwał z bloku pierwszy arkusz i zaczął go drzeć na coraz mniejsze kawałki, aż zostały mu tylko skrawki wielkości dłoni, które wyrzucił potem do kuchennego śmietnika.
Musi sprawdzić, jaką reputacją cieszy się profesor Wilford-Smith — czy może stracić opinię poważnego naukowca, czy ją zyskać? Wiedział już, kogo zapyta.
Od strony północnej w wykopie (512) widoczna jest szara warstwa (513) i mur (n), zaś po stronie południowej nagromadzenie czterech warstw (514)-(517) wzajemnie przenikających się, z których druga od góry jest grubą na około 0,07 m warstwą białej murarskiej zaprawy (515), zaś najniższa (517) częściowo stanowi wypełnienie kolejnego wykopu (518).
Profesor Charles Wilford-Smith Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh
Kaun zbudził się, czuł się ciężki, nieskończenie ciężki, podobny bardziej do worka napełnionego gęstym, cuchnącym torfem, niż do człowieka. Czuł się tak każdego ranka. Poranki stały się dla niego najgorszą porą dnia, której obawiał się zawsze już poprzedniego wieczora. Każdego ranka czuł się jeszcze cięższy, jeszcze bardziej bezwładny, bardziej zmęczony niż poprzedniego. Pewnego dnia obudzi się i nie zdoła w ogóle wprawić się w ruch.
Winne temu są oczywiście te wszystkie tabletki, które łyka. Jak zażartował o tym w rozmowie ze swoim lekarzem? „To jednak dobrze, mieć tak wielką masę, taką bezwładność. Jeśli wtedy człowiek się ruszy, nic go już nie może powstrzymać. W tym tkwi tajemnica mojego sukcesu”. Oczywiście, dobry doktor Leuven tylko lekko skrzywił się w uśmiechu. Być może był zbyt dobrym lekarzem, by móc widzieć jedynie finansowe aspekty takich wycieczek swoich pacjentów. Kaun nie był w stanie tego ocenić. Dla niego liczyło się to, że Leuven przepisuje mu wszystko, czego mu trzeba, i że trzyma język za zębami. Przede wszystkim, że trzyma język za zębami.
O Boże. Cóż, zaczynajmy. Zdołał poruszyć dłonią, zawsze to jakiś początek, sięgnął do nocnej szafki, na niej leżało pudełeczko. Mała srebrna skrzyneczka, oprawiona macicą perłową. Musiała taka być, u kogoś z jego pozycją. Choćby pigułki w środku były irytująco tanie.
Pokonał pokusę, by wziąć więcej niż trzy przepisane mu przez doktora Leuvena, połknął je bez wody i czekał, aż dozna ich błogosławionego działania. Aż wprawią go w ruch. Tamte słowa o bezwładnej masie były tylko po części żartem. Energia kinetyczna, naprawdę w nią wierzył. W niej kryła się tajemnica efektywnego dowodzenia: trzeba być szybszym od pozostałych, szybszym i przede wszystkim bardziej nieomylnym. Trzeba mieć energię kinetyczną. W razie potrzeby trzeba wyprzedzić każdego i wszystko, i trzeba sprawiać wrażenie, że jest się w stanie w każdej chwili każdego i wszystko wyprzedzić. Tylko w ten sposób można zyskać respekt. Jednym słowem, efektywne dowodzenie ludźmi jest kwestią impetu…
Czuł, że tabletki zaczynają działać. Ciepło przeniknęło całe jego ciało, odpędziło ociężałość, sprawiło, że wszystko stało się lekkie i ruchliwe, zdjęło zasłonę z oczu i zmieniło ucisk w głowie w poczucie przyjemności. Fantastyczne tabletki. Dlaczego doktor Leuven wciąż się im sprzeciwia? Gdy wreszcie usiadł na krawędzi łóżka, zauważył, jak zawsze, jak bardzo przelotne i zdradliwe jest to przyjemne uczucie. Potrwa jeszcze trochę, nim poczuje się naprawdę dobrze. Całe szczęście, że jest sam. Jego żona obrzuciłaby go teraz zrzędliwym potokiem słów, długą listą wiecznie tych samych zarzutów i pogardliwych wymówek, aż do punktu wrzenia, gdy ogarniało go uczucie, że jego głowa może w każdej chwili pęknąć i że za chwilę ją uderzy. Przeważnie odchodził, a ostatnio odkrył, jak przyjemnie jest podróżować po świecie bez niej. Złościło go jedynie to, że mógł winić tylko samego siebie — gdy się z nią żenił, zwracał uwagę właściwie tylko na to, jak wygląda obok niego na fotografiach, myślał wyłącznie w kategoriach „stosownie do pozycji” i „kobieta u boku zwycięzcy”. Co za stereotyp! Bullshit! Za każdym razem, gdy wracał do ogromnej willi, którą kupili na Coney Island, ze stajniami i mnóstwem garaży, niezliczonych pokojów i sal, czuł się w niej obcy, jak aktor odgrywający rolę męża. Tak długo upychała tam niezliczone, bezwstydnie drogie świecidełka, aż w końcu spełniło się jedyne prawdziwe, szczere marzenie jej płaskiego życia: czasopismo o urządzaniu mieszkań, podobno najbardziej liczące się w Ameryce, poświęciło ich domowi dwunastostronicowy reportaż. Dwanaście stron! Wszystkie w kolorze! Miesiącami potem mówiło się o tym na tych wszystkich głupawych przyjęciach, które wydawała, z tymi wszystkimi głupawymi ludźmi, których ściągała nie wiadomo skąd. Powlókł się do łazienki, odkręcił kurek i podstawił głowę pod strumień zimnej wody. Przelotnie pomyślał o wysokości kwot, jakie musiało kosztować zużywanie pośrodku pustyni takich ilości lodowato zimnej wody, lecz był to jedyny sposób na pozbycie się z czaszki nieznośnego kołatania, i tylko to się liczyło. Takie było jego życie. Nienawidził każdego jego szczegółu, z wyjątkiem swego biura i swej firmy. W ostatnich miesiącach często zadawał sobie pytanie, czy czasem prawdziwa tajemnica mężczyzn odnoszących sukcesy nie tkwi w tym, że wspomnienie czekającej na nich w domu nieznośnej kobiety pozwala im z czystym sumieniem zostawać dłużej w biurze i bez końca pracować, co wydaje im się lepsze od czegokolwiek innego w ich życiu.
Читать дальше