Podał mu kartkę z informacją. Potem dalej stał wyczekując, a papież zesztywniałymi palcami mozolnie rozpieczętowywał list i rozwijał papier. Patrzył na niego, jak czyta zapisaną w liście wiadomość. Miał wrażenie, że obserwuje zapaść człowieka będącego głową kościoła. Cokolwiek stanowiło zawartość listu, zdawało się wysysać wszystkie życiowe siły z ciała papieża. Twarz Ojca Świętego poszarzała i obwisła, jakby w tej właśnie chwili przyszła po niego śmierć. Dłoń zacisnęła się na papierze, zgniotła go, opadła zwiotczała na łono, spojrzenie skierowane ku oknu błądziło po niebie.
— Nie tego chciałem — młody, przerażony mnich usłyszał szept starego, przerażonego papieża. — Nie o to mi chodziło, Battisto, nie o to…
Przez całe życie młody mnich będzie zadawał sobie pytanie, co miały znaczyć te słowa. Ojciec Łukasz stał w swoim biurze, które w końcu znów było jego i przez otwarte okno obserwował odjazd Scarfaro i jego gładkolicych towarzyszy. Za nic w świecie nie zdobyłby się na to, by zejść na dziedziniec i jeszcze się z nimi pożegnać. Gdy wrócili wczoraj późnym wieczorem, wszyscy wydawali się niespokojni, wzburzeni, otaczała ich aura zła, chłodu, mroku. Tak, jakby przed chwilą dokonali potwornej zbrodni.
W każdym razie, cokolwiek zrobili, dopełnili swej misji. I nagle zaczęło im się spieszyć. Scarfaro oznajmił mu, że zamierzają wyruszyć następnego ranka, gdzie właściwie jest ich samochód? Wygłosił to wszystko szorstkim, pogardliwym tonem, jakby rozmawiał z nierozgarniętym parobkiem. A ojciec Łukasz przełknął to, co właściwie miał ochotę powiedzieć, jak przełykał wszystko, odkąd spadło na nich nieszczęście w postaci tego człowieka z Rzymu i odparł tylko, że warsztat poinformował ich, że wóz jest naprawiony i stoi gotowy do odbioru.
— I? — szczeknął gniewnie Scarfaro.
— Proszę wybaczyć, nie rozumiem…
— Jeśli wóz jest gotowy — skarcił go Scarfaro — to proszę go odebrać!
Wstał więc dziś wcześnie rano, pojechał przez całe miasto pierwszym autobusem aż do warsztatu, by stanąć przed jego bramą, gdy tylko go otworzą. Zapłacił rachunek i to z podatków zbieranych od małych sklepikarzy i staruszek! Doprowadził potem samochód przez budzący się ruch aż pod bramę klasztoru. A teraz przyglądał się, jak mężczyźni z Rzymu pakują do bagażnika swój niewielki bagaż, dzielą się miejscami i losują kierowcę, mając nadzieję, że żadnego z nich nie zobaczy już nigdy w życiu. Podobnie jak miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał się dowiedzieć, co było w torbie, którą ze sobą przynieśli. Co mieli do roboty w kuchni późną nocą? Dziwne, złowieszcze odgłosy rozbrzmiewały echem w całym domu. Brat Geoffrey zaniepokojony przyszedł do niego, nie mając odwagi sprawdzić. Więc poszedł sam. Gdy wetknął głowę przez drzwi kuchenne, zobaczył, jak mężczyźni wyjmują z torby fragmenty, wyglądające jak odłamki rozbitego radia i zabierają się do nich nożami do siekania i tłuczkami do mięsa, szczypcami do sałaty trzymają je nad płonącym gazowym palnikiem pieca, gdzie topiły się ze smrodem i doszczętnie spalały. Wyglądało to tak, jakby byli zajęci systematycznym usuwaniem śladów przestępstwa. W następnej chwili jeden z nich wstał, stanął przed nim na szeroko rozstawionych nogach i dał mu wyraźnie do zrozumienia; że nie ma tu czego szukać.
Telefon zadzwonił. Chciał pozwolić mu dzwonić i dalej podążać tropem swoich myśli, lecz aparat nie milkł. Wreszcie podniósł słuchawkę.
— Halo!
Rozpoznał głos. To właściciel warsztatu. Zasapany, niewyraźny głos.
— Tak? — spytał tak krótko i opryskliwie jak potrafił. Dziś rano musiał już widzieć się z tym typem. To, uważał, aż nadto wystarczy na jeden dzień.
— Samochód, który odebrał pan dziś rano — wysapał głos. — Ma usterkę.
To spasiony głupek, pomyślał ojciec Łukasz. Ale jest katolikiem, tak? To przecież najważniejsze.
— Myślałem, że pan go naprawił? — zapytał i zauważył z zadowoleniem, że jego głos zabarwił się ostrym tonem. Takich jak ten dureń powinno się ekskomunikować. — Za co właściwie zapłaciłem panu dziś rano rachunek?
— Nie… Tak… Jest naprawiony, ale ktoś zapomniał założyć z powrotem opaski zaciskowe na przewody hamulcowe! Zszedłem przed chwilą na dół do warsztatu, patrzę, a one tam leżą…
— Opaski zaciskowe.
— Tak. Opaski zaciskowe.
— A co to znaczy?
Głos nabrał lamentującego tonu.
— Jak by to powiedzieć… Opaski zaciskowe są potrzebne, by zapobiegać obluzowywaniu się przewodów na złączach, rozumie pan? W razie wystąpienia wibracji, powiedzmy, że samochód jedzie po wybojach… Nawet za każdym razem, gdy kierowca hamuje, wężyki rozciągają się nieco, obluzowują stopniowo na złączach. Ten samochód nie może jechać dalej ani jednego metra, nim go nie naprawimy, słyszy pan? Wyślę kogoś, natychmiast wyślę panu kogoś z opaskami.
Ojciec Łukasz wyjrzał przez okno biura. Jeden z młodych mężczyzn o martwych oczach akurat otwierał bramę podwórza. Pozostali siedzieli w wozie. Silnik pracował.
— Chwileczkę — powiedział powoli ojciec Łukasz. Przykrył dłonią muszlę mikrofonu i czekał z zimnym sercem. Samochód Scarfaro ruszył, za bramą powoli skręcił na ulicę i znikł z pola widzenia.
— Halo? Słyszy mnie pan? — powiedział potem do mężczyzny na drugim końcu kabla. — Przykro mi, ale ten samochód już odjechał.
— O Boże! Wie pan, dokąd jedzie?
— Do Hajfy.
— Do Hajfy! I nie ma pan możliwości zawiadomienia kierowcy?
— Nie.
Gdy odłożył słuchawkę, na dłuższą chwilę zamarł z dłonią na telefonie i ze wzrokiem wbitym przed siebie. Przypominał sobie drogę do Hajfy, wijącą się między wzgórzami Galilei — Drogę pełną zakrętów i stromych zboczy. Taka jest wola Boga, z całą pewnością tak właśnie jest. Do mnie należy pomsta, ja wymierzę zapłatę — mówi Pan.
Jednak hamulce samochodu nie zawiodły. Jeszcze nim opuścili Jerozolimę, Luigi Battista Scarfaro i jego ludzie zostali potrąceni przez ścinającą zakręt ciężarówkę; wypadek, w którym co prawda nikt nie został ranny, lecz samochód nadawał się tylko do kasacji. Wylądował w prasie na złomowisku, nim ktokolwiek miał okazję zauważyć brak zacisków na przewodach hamulcowych, zaś wierni słudzy jedynego prawdziwego kościoła odjechali na koszt ubezpieczalni innym wynajętym wozem, bezpiecznie docierając do Hajfy, skąd ruszyli w drogę powrotną do Rzymu — statkiem, gdyż pewne rzeczy, które mieli w bagażu, łatwiej było niepostrzeżenie wnieść na statek, niż na samolot.
Tego ojciec Łukasz nigdy się nie dowiedział. W tydzień po odjeździe Scarfaro poszedł do lekarza spytać go o swoje coraz większe trudności przy przełykaniu, ten zaś zdiagnozował nowotwór przełyku w zaawansowanym stadium. Pozostałe mu pół roku życia ojciec Łukasz spędził w szpitalu prowadzonym przez katolickie zakonnice, gdzie poddawano go rozmaitym operacjom i zabiegom, choć w zasadzie od początku było wiadomo, że nie ma dla niego ratunku. Siostra, czuwająca przy jego łożu śmierci, wstrząśnięta patrzyła, jak kapłan niemal do swego ostatniego tchnienia płacze niczym zagubione dziecko.
Również George Martinez nigdy się o tym wszystkim nic nie dowiedział. Po powrocie do Bozeman w Montanie, sprawił matce tak wiele radości barwnymi opowieściami o przeżyciach w Jerozolimie, że pobłogosławiła go starym meksykańskim magicznym zaklęciem. Przy okazji następnego zadania, które zawiodło go na wykopaliska w Ameryce Środkowej, poznał niejaką Beatriz Aznar, dobrze zapowiadającą się historyczkę a przy tym urodziwą córkę wenezuelskiego milionera naftowego, która zakochała się w nim równie gwałtownie, jak on w niej. Pobrali się krótko potem i zamieszkali w imponującej posiadłości w pobliżu Caracas, której powierzchnia była pięciokrotnie większa od terenu Uniwersytetu Bozeman, następnie powołali na świat liczną gromadkę ślicznych dzieci, prócz tego poświęcając się studiom historii lnków, Majów i Azteków. Jego dawny szef, doktor Bob Richards, podczas pierwszego zadania, które musiał realizować bez George’a uległ ciężkiej i przewlekłej kontuzji stawu biodrowego, w następstwie czego otrzymał na Uniwersytecie Bozeman we wdzięcznym uznaniu swych zasług stałą, dożywotnią posadę. Nastąpiło to w bardzo dogodnym momencie, gdyż już rok później pewna malezyjska firma weszła na rynek z tomografem sonarowym, który był nie tylko o wiele dokładniejszy i łatwiejszy w użyciu niż ten skonstruowany na Uniwersytecie, ale przy tym miał na tyle niską cenę, że jego zakup stał się możliwy nawet dla dysponujących skąpym budżetem instytutów historycznych, co sprawiło, że skończył się popyt na badania sonarotomogrąficzne.
Читать дальше