— Nikt nie wie, że tu jestem — powiedział nieufnie Kaun.
— Nikt poza moimi ludźmi. Jak pan mnie znalazł?
— Nie było łatwo — odparł Scarfaro, wymownie zbywając milczeniem właściwe pytanie. — Przyjechałem, żeby pana poinformować, że pieniądze są przygotowane. Starczy jedno moje słowo i popłyną na pana konta. — Scarfaro znów pochylił głowę. — Nie będzie z tym żadnego problemu, gdy tylko zobaczę towar i orzeknę, że to właśnie to, co pan zapowiadał.
Kaun nie wyglądał na zadowolonego.
— Musimy o tym jeszcze pomówić — oznajmił w końcu.
— Sytuacja uległa zmianie. Oferta dotyczyła tamtej chwili i przekazania ówczesnego etapu wykopalisk. Scarfaro wyciągnął rękę.
— Jak pan sobie życzy. Pozwoli mi pan mimo to rzucić okiem?
Kaun ociągał się. Spoglądał to na porysowaną kamerę wideo w swojej dłoni, to na wysłanników Watykanu. Stephen Wstrzymał oddech. W tej scenie był jakiś dysonans.
— Proszę — powtórzył Scarfaro dziwnie miękkim, niemal hipnotyzującym głosem.
Kaun podał mu kamerę. Widać było, że nie ma na to ochoty, lecz ją podał. Ten widok emanował takim fałszem, że we wnętrzu Stephena aż coś krzyknęło.
Scarfaro wziął mały aparat, niewiele większy od paczki papierosów i ważył go w dłoni z namysłem.
— Kościół — powiedział — jest, by wyrazić to w pańskim języku, panie Kaun, multinarodowym koncernem, produkującym sens życia dla miliarda ludzi. To ważny produkt, może nawet najważniejszy. I pożądany, gdyż inaczej dawno byśmy już nie istnieli. Pan rozumie — dodał, uśmiechając się martwo — że nie możemy tolerować nic, co zagraża naszemu produktowi?
To, co nastąpiło w następnym momencie, w pamięci Stephena Foxxa na resztę życia utkwiło tak, jakby cała scena rozegrała się w zwolnionym tempie. W niezliczonych snach ciągle na nowo przeżywał tę sekundę, wciąż widział, jak człowiek z Rzymu unosi rękę z kamerą, potem odwodzi ją w bok, bierze zamach, wychylając staw barkowy kolistym ruchem przenosi kamerę w tył i do góry, by w końcu z potężną siłą rzucić nią o podłogę, gdzie roztrzaskała się na setki części.
Ktoś krzyknął. Kaun. W następnym ułamku sekundy dwaj księża po prawej i lewej stronie Scarfaro trzymali w dłoniach pistolety i wcale już nie wyglądali jak duchowni, lecz jak gotowi na wszystko gangsterzy przebrani w sutanny. We wnętrzu ciężarówki zagrzmiał strzał, głośno, aż boleśnie, i Kaun poleciał w tył trzymając się za ramię, a spomiędzy palców ciekła mu krew.
— Co pan wyprawia?! — wrzeszczał. — Scarfaro, co pan robi?!
Ksiądz z haczykowatym nosem nie wydawał się jeszcze usatysfakcjonowany widokiem rozbitej kamery, podniósł nogę i miażdżył butem szczątki. Trzeszczały jak łamiące się kości, rozpadały w drzazgi, skrzypiały, metal z jękiem tarł o metal, odłamki strzelały na boki i uderzały o ściany. Potem pochyli się i podniósł to, co było zapewne sercem kasety wideo, okrągła cienką płytkę z przejrzystego, połyskującego materiału — czy to krzem? — dźwignął ją wysoko i przełamał, z bezlitosnym wyrazem twarzy, przełamał na pół.
— Pismo święte jest doskonałe — powiedział. — Od stuleci jego słowami nauczamy ludzi, tak długo, aż uwierzyli, dla swego własnego dobra i pokoju duszy. Czy mogliśmy dopuścić, by teraz coś do niego dodawano? Nie mogliśmy. Czy wolno nam pozwolić na sprawdzenie, że Jezus może powiedział coś innego, niż zapisano? Nie wolno. Gdybyśmy to zrobili, wszystko pomieszałoby się, otwarłyby się wrota wątpliwości, wiara uległaby zniszczeniu. A bez wiary nie ma spokoju duszy. To nasz obowiązek, umożliwić ludziom zachowanie ich wiary — nawet za cenę utraty jej przez nas samych. Kaun powoli, ze skrzywioną od bólu twarzą, osuwał się po ściance działowej. Rękaw koszuli zabarwił się na czerwono. W niczym już nie przypominał postaci potężnego, bogatego władcy, panującego nad imperium ogromnej firmy.
— Pan nie wie, co zrobił — jęczał. — Zniszczył pan dokument, który mógł skierować historię ludzkości na nowe tory. Pan uśmiercił prawdę. Pański kościół zawsze to robił, prawda? Polowanie na prawdę i zabijanie jej.
Scarfaro dalej kruszył odłamki, aż w końcu wysypał z dłoni na podłogę same drobne, skrzące się okruchy.
— Prawda? — powiedział, patrząc wyzywająco na krwawiącego multimilionera. — Prawdą jest to, że prawda jest nieistotna. Chrześcijaństwo funkcjonuje już dwa tysiące lat, a co funkcjonuje tak długo, będzie funkcjonować wiecznie. Prawda jest taka, że historyczna osoba założyciela nie ma znaczenia. Przeciwnie, to dobrze, że ten, od którego to wszystko pochodzi, jest tak nieznany, tak nienamacalny, jakże inaczej mógłby stać się owym nadludzkim idolem? Nawet gdybyście pokazali wideo z prawdziwym, rzeczywistym, historycznym Jezusem z Nazaretu: jakaż ludzka istota mogłaby równać się z postacią, którą stworzyliśmy? Nie potrzebujemy tego dokumentu. Mógłby tylko zaszkodzić.
Kaun osunął się na bok. Podbiegła do niego pielęgniarka, nikt do niej nie strzelił, lecz Stephen zauważył, jak palec jednego z mężczyzn drgnął na spuście.
Scarfaro odebrał mu rewolwer. Sposób, w jaki chwycił broń, zdradzał, że nie pierwszy raz trzyma ją w dłoni. Dał swemu towarzyszowi znak oczyma. Kapłan przyklęknął i wyjął małą szufelkę, na którą pośpiesznie zgarnął resztki kamery i wsypał wszystko do plastykowego worka, wyjętego spomiędzy fałd ciemnej szaty.
— Pan się go boi! — wysapał oszołomiony Kaun. — Czuje pan strach przed tym, którego jakoby czci! Scarfaro spojrzał ku niemu iskrzącymi się oczyma.
— Nie łudźmy się — odezwał się w końcu. — Prawdziwy Jezus byłby dziś także wichrzycielem, zagrożeniem porządku publicznego, wrogiem państwowym numer jeden. — Zmrużył oczy w wąskie szparki. — Tylko że dziś to my bylibyśmy tymi, którzy wytoczyli mu proces.
Przedstawione hipotezy i wnioski mogą wydać się niewiarygodne; lecz stanowią wszystko, co możemy zaoferować. Nie ważymy się oceniać, czy dostarczony materiał ma wartość naukową. Być może końcowy osąd nie byłby tak rozczarowujący, gdyby najważniejsze znaleziska — szkielet i instrukcja — nie zostały skradzione z laboratorium konserwatorskiego w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach. Tak więc wydrukowane poniżej ilustracje i załączony zapis wideo pierwszego badania są wszystkim, co pozostało po tym odkryciu stulecia.
Profesor Charles Wilford-Smith Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh
Nigdy nie zapomni tego poranka, tej kartki, tego niepozornego kawałka papieru, który złożony i zapieczętowany wziął z rąk naczelnika papieskiej centrali informacyjnej, by pobiec z nim szybko i gorliwie przez wysokie hole, długie korytarze i szerokie schody, nie trwoniąc ani minuty, dokładnie tak, jak mu polecono, by przekazać wiadomość Ojcu Świętemu. Nigdy nie zapomni czci, jaka go przepełniła, gdy on, prosty, młody mnich, przekroczył próg prywatnych komnat papieża. Ojciec Święty siedział w fotelu, blisko okna i modlił się. Albo spał, tak dokładnie nie można powiedzieć. Przystanął w należytej odległości nie wiedząc, jak powinien się zachować. Nie trać ani minuty, tak mu powiedziano, niemal nie mógł złapać oddechu. Lecz przecież nie może przeszkadzać papieżowi w medytacji! Odetchnął, gdy Ojciec Święty wyzwolił go z zakłopotania otwierając oczy i zauważając jego obecność. Ciepłym uśmiechem dał mu znak, by się zbliżył.
— Co mi przynosisz, synu? — wyszeptał.
— Pilna wiadomość z Izraela, Wasza Świątobliwość.
Читать дальше