– Jak doszło do tego samobójstwa? – spytała.
– Mieszkała wtedy w letnim domku swoich rodziców gdzieś w Connecticut. Tylny taras wisiał nad głębokim wąwozem. Pewnego dnia skoczyła z niego. Nie zginęła na miejscu, ale uderzyła się w głowę i straciła przytomność. Utonęła w strumieniu.
Taylor zamknęła oczy.
– Czy zostawiła jakiś list?
Danny kiwnął głową.
– W gruncie rzeczy nie był to list. Po prostu jeden z jej wierszy. Kiedy pani zadzwoniła i powiedziała, że chce się czegoś o niej dowiedzieć, pomyślałem sobie, że powinna go pani zobaczyć. Zrobiłem kopię. Powstał na dzień przed jej śmiercią; tak przynajmniej wynika z daty. Pisze w nim, że chce zostawić za sobą życie i wszystkie troski… Zamierzałem go opublikować w moim czasopiśmie, ale wie pani… nie miałem serca.
Podał jej kopię kserograficzną. Rzuciła okiem na tytuł. „Kiedy odejdę”. Potem spojrzała uważnie na Danny’ego.
– Mam nadzieję, że mogę panu zadać pewne poufne pytanie, licząc na pańską dyskrecję.
– Jasne.
– Czy myśli pan, że samobójstwo Landy mogło być skutkiem czegoś, co wydarzyło się w jej miejscu pracy?
– Nie.
– Wydaje się pan bardzo pewny swego zdania.
– Bo jestem. Ja dobrze wiem, dlaczego ona się zabiła.
– Myślałam, że nikt tego nie wie.
– Ja wiem. Była w ciąży.
– W ciąży?
– Chyba nikt oprócz mnie nie miał o tym pojęcia. Kupiła tester ciążowy. Zobaczyłem go w łazience i zapytałem ją o to. Wie pani, byliśmy jak dwie koleżanki. Zwierzyła mi się jak przyjaciółce.
– Ale dlaczego się zabiła?
– Chyba dlatego, że ojciec dziecka ją porzucił.
– Kto to był?
– Nie wiem. Widywała się tu z kimś, ale nigdy o nim nie mówiła i nie przyprowadzała go do naszego mieszkania. Zachowała jego tożsamość w tajemnicy.
– Zerwanie… czy to mogło załamać ją do tego stopnia, że popełniła samobójstwo?
Stuart się zamyślił, a ona, obserwując jego twarz, doszła do wniosku, że ma oczy artysty, poety. W odróżnieniu od Seana Lillicka był autentyczny.
– Chyba chodziło o coś więcej – powiedział w końcu. – Widzi pani, ona nie powinna pracować w firmie prawniczej. Była zbyt wrażliwa. Nie potrafiła odnaleźć swego miejsca w świecie biznesu. Zbyt łatwo rezygnowała. Potem jej życie osobiste też się rozpadło i moim zdaniem to właśnie było przyczyną załamania.
– Ale nie wie pan, czy była przygnębiona z powodu jakiegoś konkretnego wydarzenia, do którego doszło w firmie? Z powodu którego mogła mieć poczucie winy?
– Nie. Nigdy nie wspominała o tym ani słowem, a chybaby to zrobiła. Jak już powiedziałem, traktowaliśmy się jak… jak siostry.
A więc królicza nora Wall Street okazała się zbyt trudnym terenem dla biednej Lindy – pomyślała Taylor.
Nie mając odwagi czytać pożegnalnego wiersza dziewczyny, schowała go do torebki i wróciła do swej nieciekawej potrawy, słuchając opowieści Danny’ego o życiu w Village.
W pewnej chwili nie umiała powstrzymać ziewnięcia. Roześmiała się, a Danny poszedł w jej ślady.
– Czyżby brakowało pani ostatnio czasu na sen? – spytał.
– Problem polega na tym, że prowadzę nocne życie, do którego bynajmniej nie jestem stworzona. Nadaję się tylko do życia w dzień.
Alicja wyprawiła się po raz kolejny na drugą stronę lustra.
Tym razem limuzyną.
W piątek wieczorem oboje z Thomem Sebastianem pędzili po autostradzie w kierunku Long Island. Kierowca często odrywał wzrok od drogi, by zerknąć na strzałkę wykrywacza radaru.
– Cieszę się, że przyszłaś – powiedział Thom, jak się wydawało, zupełnie szczerze. – Podejrzewałem, że się wykręcisz.
– Czy to ci się tak często zdarza? – spytała złośliwie.
– Owszem. – Skrzywił się z niesmakiem. – A teraz opowiem ci o Bosku.
– Skąd on wziął to dziwne imię?
– Nazywa się w gruncie rzeczy Brad Ottington Smith. BOS. Dlatego nazywamy go Bosk. Rozumiesz? Ojciec i matka żyją w separacji praktycznie od jego narodzin. Ona ma dom w Bostonie, a on – apartament w górnej części East Side. Zatrzymali letni dom w Hampton i korzystają z niego na zmianę co drugi tydzień. Nie potrafią ze sobą spokojnie rozmawiać, toteż terminy wizyt w domu uzgadniają ich prawnicy.
– A my korzystamy z terminu matki.
– Zgadza się.
– To się zapowiada bardzo zabawnie. Czy ona jest wstrętną jędzą?
– Mogę powiedzieć tylko tyle, że ma silniejszą osobowość niż jego ojciec.
– Co on robi?
– Jego ojciec? Zajmuje się pomnażaniem swoich wielkich pieniędzy. Jest starszym wspólnikiem banku inwestycyjnego Ludlum Morgan.
– Bosk. – Zaśmiała się. – Kiedy tak o nim mówię, mam ochotę dać mu kość. Gdzie on pracuje?
Podobnie jak poprzednim razem Sebastian nie chciał najwyraźniej ujawnić zawodu swego przyjaciela. Udał, że jest zajęty otwieraniem puszki piwa. Potem podał ją Taylor i zaczął otwierać następną.
– W małej firmie, która ma siedzibę w centrum miasta – wykrztusił w końcu.
– A matka?
– Podróżuje, przyjmuje gości i robi to, co każda pięćdziesięcioletnia kobieta z dobrego domu: zarządza swoimi papierami wartościowymi. Mają wartość około stu milionów. – Sebastian wypił łyk piwa i przypadkiem, ale świadomie położył dłoń na jej kolanie. – Ciesz się, Taylor. Tam będzie wspaniale. Dobre jedzenie, dobre alkohole, dobrzy ludzie.
– I dobre maniery – powiedziała, unosząc jego rękę ze swej spódnicy.
Sebastian jęknął, a potem zaczął w milczeniu wyglądać przez zaciemnioną szybę. Przez dłuższy czas oboje wpatrywali się w mrok, spowijający z wolna płaską, piaszczystą równinę.
Rodzinna rezydencja państwa Ottington Smith okazała się dwupiętrową, gotycko-wiktoriańską budowlą, położoną na południowym wybrzeżu Long Island. Jej front zdobiły dwie wieże, górujące nad dużym dziedzińcem i trzema przybudówkami. Cały dom obrośnięty był dzikim winem i pędami glicynii. Rozległą posiadłość otaczało ogrodzenie z kutego żelaza. Głównym akcentem ozdobnym były splątane kępy forsycji, pokrytej żółtymi i brązowymi liśćmi.
– Tu chyba mieszka rodzina Addamsów – mruknęła Taylor.
Na okrągłym podjeździe stało wiele samochodów.
– Mój Boże – powiedział Sebastian. – Mają tu więcej niemieckich wozów niż w całej Brazylii.
Zadzwonił do drzwi. Otworzyła je jakaś szczupła pięćdziesięciokilkuletnia kobieta. Jej jasne włosy rozczesane były na boki w stylu Jackie Kennedy i tworzyły nienaganną fryzurę dzięki sporej ilości lakieru. Zieloną jedwabną suknię zdobiły różowe i czarne trójkąty. Taylor domyśliła się, że jej strój pochodzi z firmy Chanel.
Kobieta miała rzucającą się w oczy biżuterię. Błękitny topaz, który nosiła na opalonym, pomarszczonym palcu, musiał mieć z pięćdziesiąt karatów.
– Thomas – powitała Sebastiana, całując go w policzek. On z kolei przedstawił jej Taylor, która dowiedziała się dzięki temu, że ma do czynienia z Adą Smith. Pani domu obrzuciła ją taksującym spojrzeniem, dokładnie przyglądając się jej oczom, cerze i ustom. Najwyraźniej była nieco zawiedziona, a Taylor domyślała się dlaczego. Przyjaciółki Boska miały dwadzieścia trzy lub cztery lata i można im było wybaczyć ich młody wygląd. Natomiast ona przekroczyła już trzydziestkę, a mimo to nie miała zmarszczek ani innych śladów starości.
Ona mnie nienawidzi – pomyślała w duchu.
Ada była jednak najwyraźniej dobrze wychowana, bo uśmiechnęła się do niej czarująco.
Читать дальше