Taylor miała nadzieję, że chłodne powietrze trochę ją obudzi, ale tak się nie stało. Czerwone wino i ciężka potrawa otępiły jej umysł. Zeszła w ślad za swym towarzyszem po frontowych schodach, żałując, że nie ma przy sobie magicznego proszku pobudzającego, o którym mówił Thom Sebastian.
Podziękowała Dudleyowi za cenne informacje oraz posiłek, a potem powiedziała mu, że jego uczelnia zajmuje pierwsze miejsce na jej liście.
Wydawał się bardzo zadowolony.
– Czy dobrze się czujesz, Taylor?
– Doskonale. Jestem tylko trochę zmęczona.
– Zmęczona? – spytał Dudley takim tonem, jakby nigdy nie słyszał tego słowa. – Odprowadzę cię do metra.
Ruszył w stronę stacji, stawiając długie, starannie odmierzone kroki dżentelmena.
– Poczekaj.
Głos Seana Lillicka był tak natarczywy, że Wendall Clayton zatrzymał się jak wryty obok tylnego wejścia do Knickerbocker Club.
– O co chodzi? – spytał.
– Nie widziałeś ich? Ralph Dudley i Taylor Lockwood właśnie wyszli frontowymi drzwiami.
Clayton zmarszczył brwi. Od dawna irytowało go to, że Dudley, którego uważał za relikt przeszłości, należy do tego samego klubu co on.
– I co z tego? – spytał.
– Co oni mogli tu robić?
– Może ze sobą sypiają? – zasugerował Clayton, zerkając w stronę schodów, które prowadziły do pokoi gościnnych klubu.
– Nie, mam wrażenie, że wychodzili z sali jadalnej.
– Może zafundował jej kolację, a teraz zamierza ją przelecieć. Ciekaw jestem, czy nadal jest do tego zdolny.
– Nie chcę, żeby nas widzieli.
– Dlaczego?
– Po prostu nie chcę.
Clayton wzruszył ramionami i zerknął na zegarek.
– Randy się spóźnia. Co się mogło stać?
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałbym wyjść koło północy, Wendall – oznajmił Lillick. W swym źle skrojonym ubraniu wyglądał jak student idący na kolację z ojcem.
– O północy?
– To ważna sprawa.
– O co chodzi? – spytał z uśmiechem Clayton. – Czyżbyś miał randkę?
– Jestem umówiony z przyjaciółmi.
– To niemożliwe. Musisz przełożyć to spotkanie na inny termin.
Lillick milczał przez chwilę.
– To bardzo ważna sprawa – powiedział w końcu. – Naprawdę będę musiał wyjść.
Clayton obrzucił młodego człowieka taksującym spojrzeniem. Jak większość mieszkańców East Village wydawał się zaniedbany i brudnawy.
– Czyżby chodziło o jeden z twoich występów?
– Tak – przyznał Lillick wyzywającym tonem.
– Mamy tak wiele do zrobienia…
– Wspominałem o tym już tydzień temu.
– Ale w ciągu tego tygodnia wiele się wydarzyło.
– To potrwa tylko kilka godzin. Jeśli chcesz, będę w biurze już o szóstej rano.
Clayton uznał, że utrzymywał go w niepewności wystarczająco długo.
– No dobrze, tym razem nie mam nic przeciwko temu. – Miał na tę noc swoje własne plany i nic go nie obchodziło, co będzie robił Lillick po wyjściu z klubu.
– Dzięki…
Clayton zbył jego uwagę machnięciem ręki i uśmiechnął się do Randy’ego Simmsa, który wchodził właśnie do klubu przez drzwi obrotowe.
– Widziałem na zewnątrz Ralpha Dudleya – oznajmił Simms, jak zwykle ignorując Lillicka. – Była z nim jakaś kobieta.
– Czy nie masz mi do powiedzenia czegoś bardziej interesującego, Randy? – spytał Clayton, ponownie zirytowany wzmianką o starszym koledze.
Simms miał niemal metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Był szczupły, ale tak mocno zbudowany, że mógłby występować jako model w reklamach sportowej odzieży. W tym momencie do holu weszła jakaś kobieta z kilkunastoletnią córką. Obie spojrzały na niego z widocznym zainteresowaniem.
– Skąd oni wzięli te informacje o naszym świadku? – spytał Clayton, mając na myśli doktora Morse’a, który został skompromitowany podczas rozprawy przeciw Szpitalowi Świętej Agnieszki.
– Reece posłużył się prywatnym detektywem z San Diego.
– Cholera, to było sprytne – mruknął z uznaniem Clayton. Nie znał dobrze Reece’a, ale postanowił załatwić mu awans na wspólnika firmy już za rok lub dwa. – Kiedy przyjdzie nasz gość?
– Lada chwila.
– Podaj mi szczegóły.
– Nazywa się Harry Rothstein. Jest jednym z udziałowców spółki, do której należy budynek. Ma wszystkie pełnomocnictwa – może powiedzieć tak lub nie. Obaj z Burdickiem zamierzają podpisać nową umowę w poniedziałek. Rothstein nie ma chyba żadnych kochanek, ale znalazłem jakieś konta na Kajmanach. Jego syn został dwukrotnie skazany za narkotyki.
– A dokładnie?
– Kokaina.
– Pytałem, za co dokładnie został skazany.
– Raz za handel, raz za posiadanie.
– Czy ten Rothstein jest bliskim przyjacielem Burdicka?
Na twarzy Simmsa pojawił się lekki uśmiech.
– Co to znaczy? – warknął Clayton.
– Jak on może być przyjacielem Donalda? – spytał Simms. – Rothstein jest Żydem.
W drzwiach pojawił się jakiś wysoki, łysiejący mężczyzna. Wszedł do holu i zaczął się rozglądać.
– To on – mruknął Simms.
Clayton podszedł do nieznajomego z szerokim, czarującym uśmiechem.
– Witam, panie Rothstein! – zawołał serdecznym tonem. – Nazywam się Wendall Clayton… Proszę się do nas przyłączyć, drogi przyjacielu.
Taylor i Ralph Dudley zatrzymali się na rogu Madison Avenue przy Czterdziestej Szóstej Ulicy i uścisnęli sobie dłonie.
Stary prawnik skłonił się w sposób, który uznała za wiktoriański i dziwaczny.
– Jakim pociągiem jedziesz? – spytał.
– Chyba się przejdę.
– A ja wezmę taksówkę. Życzę ci powodzenia. Daj mi znać, jak ci się udało z Yale. – Odwrócił się i odszedł.
Taylor myślała, że będzie musiała zachować się jak prywatny detektyw i obiecać taksówkarzowi pięć dolarów za śledzenie wozu, do którego wsiądzie Dudley. Ale on wcale nie udał się na postój. Ruszył piechotą na spotkanie z tajemniczym W.S., którego odwiedził wieczorem w dniu kradzieży dokumentu.
Kiedy oddalił się kilkadziesiąt metrów, ruszyła za nim. Szli na zachód przez błyszczące światłami ulice, mijając rozjarzone wystawy sklepów. Nadal panował spory ruch; jedni wychodzili z teatrów, inni opuszczali restauracje, by udać się do klubów i barów. Taylor poczuła, że udziela jej się rozświetlona energia Nowego Jorku; bezwiednie przyspieszyła kroku i niemal wyprzedziła Dudleya. Zwolniła więc i pozwoliła mu się nieco oddalić.
Ujrzała przed sobą sztuczne światła Times Square. Przekraczając niewidzialną barierę, dzielącą ją dotychczas od dzielnicy rozpusty, poczuła pierwsze ukłucie lęku. Agencje reklamowe, wynajęte przez firmy budowlane, nazywały tę dzielnicę Clinton. Niemal wszyscy inni używali historycznej nazwy Hell’s Kitchen.
Dudley dotarł do Dwunastej Alei, a kiedy znalazł się blisko rzeki, skręcił na południe. Na skąpo oświetlonych ulicach nie było przechodniów ani prostytutek.
Dudley zatrzymał się tak gwałtownie, że musiała wskoczyć do najbliższej bramy, by przypadkiem jej nie zauważył.
W powietrzu unosił się odór moczu. Taylor poczuła zawrót głowy i opuściła wzrok. Gdy go podniosła, stwierdziła, że Dudley zniknął. Odczekała pięć minut, wdychając chłodne powietrze i wsłuchując się w odgłosy ruchu ulicznego, dochodzące od strony West Side Highway. Potem ruszyła w kierunku miejsca, w którym straciła go z oczu. Stanęła naprzeciw bramy jednopiętrowego budynku. Z jego okien nie padało światło, gdyż szyby były zamalowane. Na starym, wyblakłym szyldzie widniał napis: „West Side. Klub Sztuki i Fotografiki”.
Читать дальше