Jeffery Deaver
Konflikt Interesów
Przełożył: Michał Ronikier
Wyznaję dwie zasady, dotyczące pisania literatury sensacyjnej. Po pierwsze, jest to moim zdaniem rzemiosło, którego można się nauczyć, w którym można nabrać biegłości i które można podnieść do wyższej rangi. Po drugie, my, autorzy literatury sensacyjnej, mamy obowiązek bawienia naszych czytelników i przyprawiania ich o dreszcz emocji.
Czytając pierwszą wersję tej książki, którą napisałem przed trzynastu laty, zdałem sobie sprawę, że choć jest to poprawnie skonstruowane, dramatyczne i pełne żywych postaci studium, poświęcone życiu na Wall Street, nie budzi ono we mnie większych emocji i nie będzie ich zapewne budzić w czytelnikach.
Inaczej mówiąc, nie jest to prawdziwy dreszczowiec.
Brałem pod uwagę możliwość pozostawienia tej książki bez zmian. Stałaby się ona wtedy ciekawostką wśród innych napisanych przeze mnie powieści sensacyjnych. Ale potem uświadomiłem sobie ciężar gatunkowy drugiej z wymienionych powyżej zasad – poczucia obowiązku wobec czytelników. Wiedziałem, jak bardzo lubię czytać książki o burzliwej, zaskakującej akcji, i byłem przekonany, że zarówno fabuła, jak i bohaterowie mojej książki są tworzywem, z którego można zbudować atrakcyjniejszą opowieść. Rozebrałem więc książkę na czynniki pierwsze i napisałem ją niemal w całości na nowo.
Miałem niedawno okazję pisać wstęp do nowego wydania „Frankensteina” Mary Shelley. Badając jej twórczość, odkryłem, że zmieniła ona znacznie tę powieść w trzynaście lat po jej napisaniu (czyż nie jest to zbieg okoliczności?). Liczne przeróbki w tekście późniejszego wydania odzwierciedlały zmiany w poglądach autorki na świat. W przypadku „Konfliktu interesów” jest inaczej. Obecne wydanie ukazuje chaotyczną epokę lat 80., ale na Wall Street nie zaszły od tej pory większe zmiany. Nadal obserwujemy szaleństwo przejęć jednych firm przez drugie, niekontrolowane bogactwo, modne kluby na Manhattanie, bezwzględność w salach konferencyjnych i sypialniach. Nadal też spotykamy ciężko pracujących prawników, którzy pragną przede wszystkim pomagać swoim klientom i zarabiać na życie w wybranym przez siebie zawodzie.
Szczególne podziękowania składam mojej redaktorce, Kate Miciak, która stworzyła szansę, by ta książka nabrała obecnej postaci.
J.D. Pacific Grove, Kalifornia, 2001
KONFLIKT INTERESÓW
– Niechaj sędziowie rozważą swój wyrok – powiedział Król po raz mniej więcej dwudziesty w tym dniu.
– Nie, nie! – powiedziała Królowa. – Najpierw wyrok, a potem niech rozważają.
Lewis Carroll, „Alicja w krainie czarów”
(Wszystkie cytaty z Lewisa Carrolla w przekładzie Macieja Słomczyńskiego).
Czyściciel zasłon został uprzedzony, że nawet teraz, dobrze po północy z soboty na niedzielę, podczas długiego weekendu z okazji Święta Dziękczynienia, mogą przebywać w firmie prawnicy i aplikanci, nadal zajęci pracą.
Dlatego trzymał w dłoni broń skierowaną ostrzem w dół.
Był to dziwny przedmiot – właściwie nie nóż, lecz coś w rodzaju długiego szpikulca z ciemnego, hartowanego metalu.
Trzymał go w ręku tak pewnie, jak człowiek przyzwyczajony do posługiwania się tą bronią. Człowiek, który użył jej już wielokrotnie przedtem.
Potężnie zbudowany, jasnowłosy mężczyzna w baseballowej czapce i szarym roboczym kombinezonie, opatrzonym etykietą nieistniejącej firmy czyszczącej zasłony, usłyszał nagle czyjeś kroki i stanął w miejscu, a potem wślizgnął się szybko do jakiegoś pustego gabinetu. Zapadła cisza. Ruszył więc naprzód, przystając co chwila jak lis skradający się w kierunku gniazda czujnych ptaków.
Zerknął na plan przedstawiający rozkład biur firmy, skręcił w boczny korytarz i szedł dalej, ściskając uchwyt szpikulca w dłoni, która była równie muskularna jak całe jego ciało.
Zbliżywszy się do gabinetu, którego szukał, przystanął na chwilę i nasunął na twarz papierową maskę. Bał się nie tyle tego, że zostanie rozpoznany, ile że może uronić kropelkę śliny, która pozwoli go zidentyfikować przez badania kodu genetycznego.
Gabinet Mitchella Reece’a znajdował się na końcu korytarza, niedaleko drzwi frontowych firmy. Podobnie jak we wszystkich innych pokojach paliło się w nim światło, toteż czyściciel zasłon nie był pewien, czy jest pusty. Zajrzał szybko przez uchylone drzwi, przekonał się, że nikogo w nim nie ma, i wszedł do środka.
Panował tu wielki bałagan. Wszędzie leżały książki, teczki z aktami, wykresy, tysiące kartek papieru. Ale bez trudu znalazł szafę na dokumenty, zabezpieczoną dwoma zamkami. Przyklęknął, włożył lateksowe rękawiczki i wyjął z kieszeni kombinezonu pakunek z narzędziami.
Odłożył broń i zabrał się do otwierania zamków.
Szalik – pomyślał mecenas Mitchell Reece, wycierając ręce w toalecie firmy wyłożonej marmurami i dębową boazerią. – Zostawiłem w gabinecie swój wełniany szalik.
W gruncie rzeczy był zdziwiony, że pamiętał o teczce i płaszczu. Przybył do firmy w sobotę o ósmej rano, mając za sobą zaledwie cztery godziny snu, i pracował od tej pory bez chwili przerwy. Dopiero przed godziną poczuł się mimo swych trzydziestu trzech lat tak zmęczony, że zasnął przy biurku.
Przed kilkoma minutami coś zakłóciło jego sen. Ocknął się i postanowił pojechać do domu, żeby odpocząć przez kilka godzin w tradycyjnej pozycji horyzontalnej. Zabrał płaszcz i teczkę, ale zatrzymał się na chwilę w toalecie.
Nie zamierzał jednak wychodzić na dwór bez szalika – usłyszał przed chwilą przez radio, że temperatura wynosi minus sześć stopni i nadal spada.
Wyszedł na opustoszały korytarz.
Oto jak wygląda w nocy firma prawnicza – pomyślał.
W panującym tu półmroku unosił się biały szmer wspomnień i władzy. Firma prawnicza nie przypominała takich miejsc jak banki, biura korporacji, muzea czy sale koncertowe; zdawała się zachowywać czujność nawet wtedy, kiedy nie było w niej pracowników.
Na szerokim, wyłożonym tapetą korytarzu wisiał portret człowieka, którego twarz zdobiły groźnie wyglądające bokobrody; człowieka, który zrezygnował z pozycji wspólnika firmy, by zostać gubernatorem stanu Nowy Jork.
W małym przedpokoju, udekorowanym świeżymi kwiatami, wisiał niezwykły obraz olejny Fragonarda, niechroniony przez żadne urządzenia alarmowe. Nieco dalej, w holu, znajdowały się dwa obrazy Keitha Haringsa i jeden Chagalla.
W sali konferencyjnej zdeponowane były dokumenty, zawierające magiczne, wymagane przez prawo słowa, umożliwiające wszczęcie postępowania o zerwanie umowy, opiewającej na trzysta milionów dolarów. W innym, podobnym pokoju stały rzędem w ciemnoniebieskich teczkach obszerne akta dotyczące stworzenia funduszu charytatywnego, mającego sfinansować prywatne badania nad AIDS.
W wielkim zamkniętym sejfie, przeznaczonym na najważniejsze dokumenty, znajdował się testament trzeciego z najbogatszych ludzi na świecie – człowieka, którego nazwiska nie znała większość mieszkańców świata.
Mitchell Reece doszedł do wniosku, że te filozoficzne rozważania są skutkiem niedostatku snu. Zmusił się do przerwania ich toku, a potem skręcił w korytarz prowadzący do jego gabinetu.
Читать дальше