– Co takiego?
– Wybieram się do pewnej knajpy na Czternastej Ulicy. Podają tam najlepszą baraninę w mieście. To zwariowana spelunka, w której wszystko może się zdarzyć.
Sama myśl o kolejnej nocy na mieście przyprawiła ją o zawrót głowy. Poza tym musiała wracać do firmy, bo czekało tam na nią jeszcze jedno zadanie.
– Może innym razem.
– Hej, to naprawdę modna knajpa. Bywa w niej często Bowie. Panuje tam taki tłok, że trudno się wcisnąć. Z jednego zestawu głośników leci heavy metal, a z drugiego Sex Pistols. W tej samej sali! Chyba z tysiąc decybeli!
– Bardzo mi przykro, Sean, ale muszę odmówić.
Wendall Clayton lubił przebywać w firmie późnym wieczorem.
Lubił panującą tu ciszę, lubił podziwiać światła łodzi, zacumowanych w nowojorskiej zatoce, lubił dym cygara, które mógł spokojnie palić, nie narażając się na krytyczne spojrzenia sekretarki i co odważniejszych młodych prawników.
Panująca tu atmosfera przypominała mu lata młodości. Jako świeżo upieczony absolwent wydziału prawa spędził tu wiele nocy, czytając setki dokumentów, stanowiących istotę typowych transakcji handlowych: umów kredytowych, gwarancji, kontraktów ubezpieczeniowych, listów zastawnych, porozumień z władzami administracyjnymi, audytów wielkich korporacji i postanowień rady nadzorczej.
Czytał te dokumenty i uważnie obserwował kolegów, z którymi współpracował.
Już wtedy znał prawo, bo chcąc zostać dobrym prawnikiem, musiał znać je na wylot. Ale on chciał zostać wielkim prawnikiem, a to stawiało przed nim o wiele większe wymagania. Musiał opanować taktykę, sztukę przewodzenia, wpływania na innych, wymuszania obietnic, a nawet pochlebstwa. A także sabotażu.
Przeglądał teraz zeznania świadka występującego w sprawie cennego klienta Donalda Burdicka – Szpitala Świętej Agnieszki. Jego asystenci – Sean Lillick i Randy Simms – ustalili tożsamość lekarza, który jakoby znał z pierwszej ręki przypadki naruszenia przez szpital zasad etyki zawodowej.
Clayton przekazał powodowi dane tego świadka, czyli wystąpił przeciwko interesom klienta firmy.
Odczuwał z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia. Ale czytając zeznania świadka, zdał sobie sprawę, że lekarze Szpitala Świętej Agnieszki istotnie dopuścili się poważnego naruszenia etyki zawodowej. Popełniając ten sabotaż wykazał lojalność w stosunku do autorytetu znacznie ważniejszego niż klient firmy – abstrakcyjnego pojęcia sprawiedliwości.
Rozważał tę sprawę przez kilka minut i doszedł do wniosku, że może pogodzić się z bardzo kosztownym dla szpitala wyrokiem skazującym.
Schował dokumenty i otworzył zalakowaną kopertę. Sean Lillick zostawił ją na jego biurku tuż przed wyjściem z firmy. Clayton przeczytał notatkę sporządzoną przez młodego aplikanta i doszedł do wniosku, że wydał pieniądze na właściwego człowieka. Lillick najwyraźniej zarystokratyzował odpowiednich ludzi. Bez względu na to, jak tego dokonał, informacje były cenne i niepokojące.
Burdick sięgnął po ostateczne środki. Umowa najmu zajmowanego przez firmę ogromnego lokalu na Wall Street wygasała w przyszłym roku. Było to korzystne z punktu widzenia popieranej przez Claytona fuzji, oznaczało bowiem, że firma nie będzie musiała zabiegać o jej przedłużanie, lecz przeniesie swą siedzibę do położonych w centrum miasta biur Perellego, które były o wiele tańsze.
Lillick dowiedział się, że Burdick i Stanley prowadzą z Harrym Rothsteinem, szefem spółki, do której należał budynek, potajemne negocjacje zmierzające do zawarcia niezwykle kosztownej, długoterminowej umowy najmu obecnego lokalu.
Zerwanie tego kontraktu naraziłoby firmę Hubbard, White and Willis na ogromne koszty. To z kolei mogło utrudnić negocjacje w sprawie fuzji. Przedłużenie umowy nie wymagało zgody całej rady wspólników, tylko komisji wykonawczej, kontrolowanej przez zwolenników Burdicka.
Lillick dowiedział się, że kontrakt ma zostać podpisany podczas najbliższego weekendu.
Co za sukinsyn! – pomyślał ze złością Clayton, zdając sobie sprawę, że musi w jakiś sposób uniemożliwić zawarcie tej umowy.
Odłożył notatkę Lillicka i zaczął się zastanawiać nad metodą obrony. Gdyby Burdick dowiedział się o jego sabotażu w sprawie dotyczącej Szpitala Świętej Agnieszki lub o tym, że interesuje się kwestią wynajmu lokalu, z pewnością wykorzystałby to przeciwko niemu. Clayton poczuł się lekko zaniepokojony.
Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Lillicka.
Młody prawnik przemówił do telefonu nonszalanckim tonem, ale wyraźnie zmienił barwę głosu, kiedy przekonał się, kto jest jego rozmówcą.
– Te informacje okazały się… pomocne – oznajmił Clayton. To był w jego ustach jeden z największych komplementów. Pomocne…
– Brawo… To znaczy, bardzo mi miło.
– Ale trochę się niepokoję, Sean… Mam nadzieję, że jesteś bardzo ostrożny.
Mody człowiek nie odpowiadał przez chwilę, a Clayton zaczął się zastanawiać, czy powodem jego onieśmielenia jest tylko telefon od szefa.
– Oczywiście.
– Zdaję sobie sprawę, że różni pracownicy naszej firmy zadają różne pytania. Czy ktoś cię o coś wypytywał?
– Och… nie.
– Czy dokładnie zacierasz wszystkie ślady? Mam nadzieję, że nie bawisz się w harcerza ani prywatnego detektywa?
– Wendall, przecież nie jestem głupi.
– Oczywiście, oczywiście. Ale staraj się, żeby nikt nie odkrył, że ze mną współpracujesz. Wiesz, jak kosztowne są pozwy sądowe. Mogą szybko pochłonąć wszystkie nasze oszczędności.
Z milczenia młodego człowieka wywnioskował, że jego groźba trafiła w cel. Uniósł wzrok i ujrzał stojącą w drzwiach młodą kobietę.
– Muszę już kończyć, Sean – powiedział do słuchawki. – Przyjdź jutro trochę wcześniej, żebyśmy mogli omówić wszystkie szczegóły.
– Oczywiście.
Clayton odłożył słuchawkę i ponownie spojrzał na młodą kobietę. Była jedną ze stenotypistek pracujących na nocnej zmianie. Miała na imię Carmen. Była szczupła i opalona. Zawsze nosiła trochę zbyt obcisłe bluzki i spódnice, ale na nocnym dyżurze przepisy dotyczące stroju nie były przestrzegane zbyt rygorystycznie.
– Odebrałam pańską wiadomość, panie Clayton. Czy chce pan coś podyktować?
– Owszem – odparł Clayton, nie odrywając wzroku od jej nóg i piersi.
Carmen miała pięcioletniego syna, którego ojciec siedział aktualnie w więzieniu. Mieszkała z matką w Bronksie. Na lewym pośladku miała wytatuowaną różę.
– Zamknij drzwi – polecił Clayton. – Nie chcę, żeby przeszkadzały nam sprzątaczki.
Kiedy wyciągnął z kieszeni marynarki portfel i go otworzył, Carmen zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz.
Była już niemal ósma wieczorem, ale negocjacje w sprawie fuzji, rozpoczęte o drugiej, natrafiły na pewne trudności formalne i nadal nie zostały zakończone.
Pracujący nad tą sprawą prawnicy i aplikanci firmy Hubbard, White and Willis biegali tam i z powrotem między salami konferencyjnymi, dźwigając stosy dokumentów. Przypominali mrówki, taszczące okruszyny chleba, ukradzione z pikniku, ale wydawali się znacznie bardziej zadowoleni. Może dlatego, że mrówki nie zarabiają jako zespół czterech tysięcy dolarów na godzinę. Natomiast klienci, pokrywający koszty transakcji, wydawali się wyraźnie sfrustrowani.
Taylor Lockwood, która wróciła już z wyprawy do mieszkania Lillicka, poznała liczne szczegóły trwających negocjacji, ponieważ opowiadali jej o tym koledzy. Była jednak równie sfrustrowana jak klienci firmy.
Читать дальше