Rozpoznał młodą kobietę, która pracowała w firmie, ale nie mógł przypomnieć sobie jej nazwiska. Był nieco urażony tym, że ośmiela się mówić mu po imieniu, ale jako dżentelmen skwitował to uśmiechem i krótkim kiwnięciem głowy.
– Owszem, panno…
– Taylor Lockwood.
– Tak, oczywiście. To jest moja wnuczka. Junie, przywitaj się z panną Lockwood. Ona jest jednym z naszych prawników.
– Prawdę mówiąc, aplikantką – rzekła Taylor z uśmiechem i zwróciła się do dziewczynki. – Wyglądasz jak Alicja.
– Co?
– „Alicja w krainie czarów”. To jedna z moich ulubionych książek.
Dziewczynka wzruszyła ramionami i wróciła do swojej muzyki. Dudley zastanawiał się, czego chce od niego ta kobieta. Czyżby zlecił jej jakąś pracę? Jakieś zadanie?
– Chciałabym cię o coś spytać.
– A mianowicie?
– Kończyłeś studia prawnicze w Yale, prawda?
– Tak, zgadza się.
– Zamierzam starać się o przyjęcie na ten uniwersytet.
Dudley poczuł lekki niepokój. Wbrew informacjom, jakie przekazał firmie, nie zrobił dyplomu. Nie mógł więc napisać jej listu polecającego.
– Złożyłam już wszystkie papiery i rekomendacje – dodała Taylor. – Chciałabym tylko dowiedzieć się czegoś o tej uczelni. Mam do wyboru Yale, Harvard i uniwersytet nowojorski.
– Och, studiowałem tam przed twoim urodzeniem – oznajmił z ulgą Dudley. – Nie sądzę, bym mógł powiedzieć ci coś, co okaże się istotne.
– Koledzy mówili mi, że pomogłeś im podjąć decyzję w sprawie wyboru uczelni. Miałam nadzieję, że zechcesz mi poświęcić pół godziny.
Dudley, jak zwykle w takich wypadkach, poczuł zadowolenie z powodu tego dowodu szacunku.
– Dziś wieczorem? – spytał.
– Myślałam raczej o jutrze – odparła Taylor. – Po pracy? Czy mogę cię zaprosić na kolację?
Dudley poczuł się niemal urażony. Nie mieściło mu się w głowie, żeby kobieta zapraszała na kolację mężczyznę.
– Chyba że masz już jakieś plany… – dodała Taylor.
Miał oczywiście plany. Plany, z których nie zamierzał zrezygnować. Ale to było dopiero o dziesiątej wieczorem.
– Późny wieczór mam zajęty – odparł. – Ale może o siódmej? Zaproszę cię do mojego klubu – dodał z czarującym uśmiechem.
– Dziadziu, przecież mi mówiłeś, że nie wpuszczają tam kobiet – wtrąciła Junie, ponownie dowodząc, że ma selektywny słuch.
– Nie przyjmują ich jako członków, kochanie – wyjaśnił Dudley. Potem odwrócił się do Taylor. – Przyjdź do mnie jutro koło szóstej. Pojedziemy do centrum taksówką. – Potem, przypominając sobie o kosztach taksówki, dodał: – Nie, lepiej będzie pojechać metrem. O tej porze na ulicach panuje straszny ruch.
– Teraz usiłuje wpływać na klientów.
Donald Burdick zręcznie zawiązał smukłymi palcami jedwabny krawat. Lubił dotyk kosztownego materiału, który był elastyczny i nieustępliwy zarazem. Tego wieczora delikatna faktura nie sprawiła mu jednak większej przyjemności.
– Najpierw forsuje przyspieszenie głosowania, a teraz próbuje przeciągnąć na swoją stronę klientów.
– Klienci… – Vera Burdick powtórzyła, kiwając głową. – Powinniśmy byli o tym pomyśleć.
Siedziała przy swej toaletce w ich mieszkaniu na Park Avenue, wcierając w szyję sporządzony na specjalne zamówienie krem witaminowy. Miała na sobie czerwono-czarną jedwabną suknię, odsłaniającą spory fragment jej pokrytych piegami pleców. Pochylając się w stronę lustra, obserwowała proces wchłaniania kremu.
Jako rozsądna kobieta po sześćdziesiątce walczyła z wiekiem, czyniąc konieczne ustępstwa. Przed piętnastu laty zrezygnowała z opalania i świadomie przybrała nieco na wadze, odcinając się od swych przyjaciółek, które w wyniku obsesyjnego stosowania diety wyglądały teraz jak wychudzone strachy na wróble. Nie farbowała siwych włosów, lecz nadawała im połysk za pomocą włoskich odżywek i zaczesywała je do tyłu tak samo jak jej wnuczka. Pozwoliła sobie na jedną operację plastyczną i poleciała w tym celu do Los Angeles, by oddać się w ręce pewnego starannie wybranego specjalisty.
Była teraz taką samą kobietą jak dawniej: atrakcyjną, opanowaną, upartą, spokojną. I w praktyce równie potężną jak dwaj mężczyźni, którzy wpłynęli na jej życie – ojciec i Donald Burdick, z którym od trzydziestu lat pozostawała w związku małżeńskim. W pewien sposób była może potężniejsza niż obaj wspomniani mężczyźni, gdyż ludzie, którzy zawsze mieli się na baczności w rozmowach z rekinami Wall Street, takimi jak Donald, w towarzystwie kobiet stawali się często nieostrożni i zbyt gadatliwi, i niekiedy wyjawiali sekrety i obnażali swoje słabości. Burdick usiadł na łóżku. Jego żona odwróciła się do niego plecami, a on starannie zapiął jej suknię na zamek błyskawiczny.
– Muszę przyznać, że Clayton postępuje bardzo sprytnie. Podczas gdy Bill Stanley, Lamar i ja zaciągamy długi mogące utrudnić fuzję, on spędza wiele czasu z klientami, usiłując ich do niej przekonać i nakłonić do wpłynięcia na wspólników.
Vera również była pełna podziwu dla postępowania Wendalla. Choć klienci nie mieli oficjalnie prawa zabierania głosu w sprawach dotyczących polityki firmy, to oni płacili rachunki i mieli zadziwiający wpływ na postawę wspólników. Sama często mówiła, że gdyby klienci założyli stowarzyszenie i wystąpili wspólnie przeciwko kancelariom prawniczym, jej mąż musiałby poszukać sobie nowego pola dla swej aktywności.
– W jaki sposób to robi? – spytała z autentyczną ciekawością.
– Zapewne obiecuje im wielkie obniżki w opłatach za usługi prawne, jeśli tylko poprą fuzję. Obawiamy się też, że może sabotować interesy tych klientów, których nie zdoła przeciągnąć na swoją stronę – to znaczy moich i Billa, czyli tych, którzy i tak nie poparliby fuzji.
– Sabotaż. Mój Boże. Jak wygląda układ sił?
– Są bardziej wyrównane, niż można by sobie życzyć.
– Zawarłeś długoterminową umowę dzierżawną z Rothsteinem, prawda? – spytała Vera. – To powinno mu trochę utrudnić życie. Kiedy ją podpisujecie?
– W piątek lub podczas weekendu.
Vera skrzywiła się z niechęcią.
– Nie można tego zrobić wcześniej?
– Wiem, co masz na myśli, ale to najbliższy możliwy termin przygotowania niezbędnych papierów. Wszystko jest okay – Clayton nic o tym nie wie. Rozmawiałem też ze Stevem Nordstromem.
– Z holdingu MacMillan – przypomniała sobie Vera. – To twój największy klient. Steve jest naczelnym dyrektorem finansowym, prawda?
– Jestem z nim w lepszych stosunkach niż z Edem Gliddickiem, ich dyrektorem generalnym – oznajmił Donald, kiwając głową. – Chcę, żeby nakłonili niektórych wspólników do głosowania przeciwko tej fuzji.
– Czy Steve się na to zgodzi?
– Jestem pewien, że tak. Firmą rządzi Gliddick. Ale on słucha Steve’a. Wendall nic o tym nie wie. Starałem się zachować dyskrecję. Byłem…
Zdał sobie sprawę, że przemawia tonem człowieka zdesperowanego i poczuł niesmak. Zerknął na żonę, która przyglądała mu się z zachęcającym uśmiechem.
– Poradzimy sobie, – oznajmiła. – Clayton nie jest człowiekiem naszej rangi.
– Podobnie jak ten wąż, którego widzieliśmy na ostatnich wakacjach. To nie znaczy, że nie może być niebezpieczny.
– Ale przypomnij sobie, jak ten wąż skończył.
Podczas ubiegłorocznej podróży po Afryce Burdick nadepnął przypadkiem na ukrytą w krzakach kobrę, która rozłożyła kaptur, szykując się do ataku. Vera odcięła jej głowę maczetą.
Читать дальше