– Wspólnie z Sowietami walczyłem jedynie przeciw Hitlerowi.
– Nie miał pan jednak skrupułów, grabiąc skarby dla Stalina.
– To był błąd, paranoja tamtych czasów. Dobry Boże, przez ponad pięćdziesiąt lat dochowałem tajemnicy. Nigdy nie powiedziałem nawet słowa. Czy to pani nie wystarczy? Nie może pani darować życia mojemu wnukowi?
Nie odezwała się.
– Pracuje pani dla Loringa, prawda? – zapytał. – Josef z pewnością już nie żyje. To musi być Ernst, jego syn.
– Jeszcze raz bardzo przenikliwie, towarzyszu.
– Wiedziałem, że pewnego dnia ktoś tu przyjdzie. Czekałem na to nawet. Ale chłopiec nie ma nic do tego. Niech go pani puści wolno.
– To niepotrzebny świadek. Tak jak ty. Czytałam korespondencję z Karolem Borią. Dlaczego nie zostawiłeś spraw własnemu biegowi? Nie pozwoliłeś, żeby umarły śmiercią naturalną? Z iloma jeszcze ludźmi korespondowałeś? Mój mocodawca nie zamierza ryzykować. Boria odszedł. Inni komisarze także nie żyją. Pozostałeś tylko ty.
– To pani zabiła Karola, czy tak?
– Nie lubię sobie przypisywać cudzych zasług. Herr Knoll mnie wyręczył.
– Czy Rachel o tym wie?
– Najwyraźniej nie.
– Biedne dziecko, jest w poważnym niebezpieczeństwie.
– To jej problem, towarzyszu, jak już mówiłam.
– Spodziewam się, że pani mnie zabije. W pewnym sensie nawet mnie to cieszy. Ale proszę wypuścić chłopca. On nie mówi po rosyjsku. Nie zrozumiał, o czym rozmawialiśmy Z pewnością naprawdę wygląda pani zupełnie inaczej. Chłopiec nie powie policji nic, co mogłoby naprowadzić na pani ślad.
– Wie pan, że nie mogę być nieostrożna.
Rzucił się w jej kierunku, ale mięśnie, które niegdyś zapewne pozwalały mu wspinać się na skały i kruszyć kamienie, z wiekiem i z powodu chorób zwiotczały. Bez trudu uniknęła nieporadnie wymierzonego ciosu.
– To nie było potrzebne, towarzyszu.
Upadł na kolana.
– Proszę. Błagam panią w imię Dziewicy Maryi, niech pani puści go wolno. On musi żyć.
Stary człowiek pochylił się i przycisnął twarz do podłogi.
Zaczął mamrotać przez łzy:
– Biedny Julius. Biedny, biedny Julius.
Wymierzyła lufę w tył głowy Czapajewa i rozważała jego prośbę.
– Do widzenia, towarzyszu.
– Czy nie byłeś wobec niego zbyt brutalny? – spytała Rachel.
Pędzili autostradą w kierunku północnym, Kehlheim i Danię Czapajewa pozostawili na południu godzinę temu.
Teraz ona prowadziła. Knoll oznajmił, że niebawem ją zmieni, a na razie robił za pilota po serpentynach w górach Harzu.
Spoglądał na szkic, który narysował Czapajew.
– Powinnaś zrozumieć, Rachel, że param się tym rzemiosłem od lat. Ludzie częściej kłamią niż mówią prawdę. Stary Białorusin utrzymuje, że Bursztynowa Komnata spoczywa w którejś z jaskiń w górach Harzu. Weryfikowano tę hipotezę już tysiąc razy Naciskałem, bo chciałem się upewnić, że starzec nas uczciwie informuje.
– Sprawiał wrażenie szczerego.
– Wydaje mi się co najmniej podejrzane, że po latach poszukiwań bursztynowy skarb czeka sobie, jak gdyby nigdy nic, na końcu ciemnego tunelu.
– Czy sam nie twierdziłeś, że są setki takich wyrobisk i że większość z nich nie została jeszcze spenetrowana? Ponieważ to zbyt duże ryzyko?
– Masz rację. Ale obszar wskazany przez Czapajewa znam dość dobrze. Osobiście prowadziłem eksplorację w kilku tunelach i jaskiniach.
Poinformowała go wtedy o Waylandzie McKoyu oraz jego teraz właśnie podjętej wyprawie.
– Stod jest oddalone zaledwie o czterdzieści kilometrów od miejsca, do którego jedziemy – skomentował Knoll. – Jest tam wiele pieczar; podobno pełno w nich zagrabionych łupów.
Jeśli dać wiarę temu, co rozgłaszają poszukiwacze skarbów.
– Ty w to nie wierzysz?
– Z mojego doświadczenia wynika, że wszystko, co jest warte posiadania, jest już czyjąś własnością. Teraz łowcy koncentrują się na tych, którzy są posiadaczami. Zdziwiłabyś się, jak wiele utraconych skarbów leży sobie po prostu na stole w czyjejś sypialni albo wisi na ścianie niczym ozdóbka kupiona w domu towarowym czy na targu. Ludzie z upływem czasu stają się mniej ostrożni. Ale to błąd. W latach sześćdziesiątych na jakiejś zapadłej wsi turysta odnalazł obraz Moneta.
– Właściciel dał za niego podczas wojny funt masła. Historii takich jak ta, Rachel, jest bez liku.
– Tym właśnie się zajmujesz? Poszukiwaniem tego rodzaju okazji?
– Oraz poważniejszymi przedsięwzięciami.
Jechali dalej. Teren, początkowo płaski, stopniowo się wznosił; autostrada przecinała środkowe Niemcy i później biegła w kierunku północno-zachodnim między górami. Zrobili sobie postój na poboczu. Rachel przesiadła się na miejsce obok kierowcy, a Knoll zasiadł za kierownicą i wjechał na autostradę.
– Jesteśmy już w masywie Harzu. To najdalej na północ wysunięte góry w Niemczech.
Szczyty, w odróżnieniu od alpejskich urwisk i grani, nie były pokryte wiecznym śniegiem. Górskie zbocza opadały łagodnie, wierzchołki były zaokrąglone i porośnięte świerkami oraz bukami. Miasteczka i wioski leżały w niewielkich kotlinach oraz szerokich wąwozach. W oddali rysowały się wyższe szczyty.
– Ten widok przypomina mi Appalachy – podjęła rozmowę.
– To kraina z baśni braci Grimm – powiedział Knoll. Królestwo magii. Tu właśnie znajdowały się ostatnie bastiony pogaństwa w średniowieczu. Chochliki, czarownice i skrzaty rozchodziły się stąd na wszystkie strony świata. Wedle historycznych źródeł, w tych okolicach zabito ostatniego w Niemczech niedźwiedzia oraz rysia.
– To niesamowite.
– Kiedyś wydobywano tu srebro, ale tylko do dziesiątego wieku. Potem przyszła kolej na złoto, ołów, cynk i wreszcie baryt. Ostatnią kopalnię zamknięto w latach trzydziestych minionego stulecia. Większość tuneli i pieczar to pozostałości po pokładach górniczych. Naziści spożytkowali stare kopalnie z korzyścią dla siebie. Idealnie chroniły przed bombami, trudne były do zdobycia także przez oddziały lądowe.
Spoglądała na drogę wijącą się przed nimi i myślała przez chwilę o wspominanych przez Knolla baśniach braci Grimm.
Niemal czekała, że ujrzy znienacka gęś znoszącą złote jaja albo dwa głazy, w które zamieniono złych braci, czy Szczurołapa z Hameln, uwodzącego muzyką dzieci i szczury.
Godzinę później wjechali do Wartburga. Ciemne kontury wałów obronnych otaczały miasteczko o zwartej zabudowie, z łagodnymi łukami oraz stożkowymi dachami warownych baszt. Tutejsza architektura różniła się wyraźnie od tego, co widziała na południu. Czerwone dachy i nadwerężone zębem czasu szańce z Kehlheim ustąpiły miejsca fasadom z pruskiego muru i dachom pokrytym matowymi łupkami. Dużo mniej kwiatów w oknach i przed domami. Sceneria niemal średniowieczna, ale wstydliwie ukrywana. Pomyślała, że ten kontrast przypominał różnicę między Nową Anglią a głębokim południem Stanów Zjednoczonych.
Knoll zaparkował przed frontem zajazdu o nazwie „Goldene Krone”.
– „Złota Korona” – wyjaśnił jej, po czym zniknął w gospodzie. Czekała na zewnątrz i obserwowała z ciekawością ruchliwe uliczki. Sklepy usytuowane po obu stronach brukowanej kocimi łbami uliczki świadczyły o zapobiegliwości właścicieli. Po kilku minutach Knoll pojawił się ponownie.
– Zarezerwowałem na noc dwa pokoje. Dochodzi piąta, mamy więc jeszcze dobre pięć albo sześć godzin. Ale w góry wyruszymy dopiero rano. Nie ma pośpiechu. Skarb czekał sześćdziesiąt lat, niech poczeka do jutra.
Читать дальше