Przypominał sobie godziny spędzone w szkolnej stołówce pachnącej mokrym surowym ciastem albo we wspólnej sali, albo w zielonych korytarzach, na długich rozmowach o jednostkach centralnych, kartach graficznych, BBS-ach, wirusach, dyskach wirtualnych, hasłach, rozszerzalnej pamięci RAM i o biblii – czyli powieści Williama Gibsona „Neuromancer”, która spopularyzowała termin „cyberprzestrzeń”.
Przypominał sobie, jak pierwszy raz włamał się do komputera rządowego i jak pierwszy raz został zatrzymany i aresztowany za hakerstwo – miał siedemnaście lat, więc nie był jeszcze pełnoletni. (Mimo to musiał odsiedzieć wyrok; sędzia był surowy dla chłopców, którzy przejmują root mainframe’u spółki Ford Motor Company, zamiast grać w baseball – a jeszcze większą surowość okazywał chłopcom, którzy mieli czelność pouczać go, że świat byłby dziś w zupełnie innym miejscu rozwoju, gdyby Thomas Alva Edison zamiast wynalazkami zajmował się sportem).Jednak najbardziej wyraziste wspomnienie, jakie stanęło mu przed oczami, wiązało się z wydarzeniem, do którego doszło kilka lat po ukończeniu przez niego Berkeley: pierwsze spotkanie na kanale IRC-u #hack z młodym hakerem używającym pseudonimu CertainDeath, czyli Jonem Patrickiem Hollowayem.
Gillette w ciągu dnia pracował jako programista. Lecz jak wielu stukaczy nudziło go to zajęcie i liczył godziny do chwili, gdy mógł wrócić do domu i wyruszać w Błękitną Pustkę, gdzie spotykał bratnie dusze, z których jedną na pewno był Holloway; ich pierwsza rozmowa online trwała cztery i pół godziny.
Z początku wymieniali się informacjami na temat phreakingu. Potem wypróbowali teorię w praktyce, dokonując według ich określenia „totalnych gigahaków” do central Pac Bell, AT &T i British Telecom.
Po tak skromnym starcie zaczęli grasować w komputerach różnych firm i agend rządowych. Było o nich coraz głośniej i wkrótce zaczęli ich szukać inni hakerzy, przeczesując Sieć uniksowym programem „finger”, aby potem siąść u wirtualnych stóp swoich guru i słuchać ich nauk. Mniej więcej po roku spotkań online w dość stałym gronie Gillette i Holloway zorientowali się, że zostali cybergangiem – i to nawet legendarnym. CertainDeath, przywódca i autentyczny czarodziej. Valleyman, zastępca głównodowodzącego, filozof grupy, prawie tak dobry kodolog jak CertainDeath. Sauron i Klepto, trochę mniej zdolni, ale szaleni i gotowi na wszystko. Byli też inni: Mosk, Replicant, Grok, NeRO, BYTEr…
Potrzebowali nazwy, którą wymyślił Gillette: „Rycerze Dostępu” przyszli mu do głowy po szesnastu godzinach spędzonych w średniowiecznej grze MUD.
Ich sława obiegła cały świat – głównie dlatego, że pisali programy, dzięki którym komputery dokonywały zdumiewających rzeczy. Bardzo wielu hakerów i cyberpunków w ogóle nie znało się na programowaniu – mówiło się o nich z pogardą „klikacze”. A przywódcy Rycerzy byli zdolnymi programistami obdarzonymi takim talentem, że nie zawracali sobie nawet głowy kompilowaniem swoich dzieł – robiąc działający program z surowego kodu źródłowego – bo świetnie wiedzieli, jak program będzie pracował. (Elana – była żona Gillette’a, którą poznał mniej więcej w tym czasie – była nauczycielką gry na fortepianie i mówiła, że Gillette i Holloway przypominają jej Beethovena, który tak doskonale wyobrażał sobie swoją muzykę, że jej wykonanie mogło się okazać wielkim rozczarowaniem).
Pomyślał o swojej byłej żonie. Niedaleko stąd było mieszkanie o beżowych ścianach, gdzie spędzili z Elaną kilka lat. Miał w pamięci tysiące niezwykle wyraźnych obrazów z tamtych czasów. Ale w przeciwieństwie do systemu operacyjnego Unix czy koprocesora matematycznego jego związek z Elaną był czymś, czego nie potrafił zrozumieć. Nie wiedział, jak go rozebrać na części i zbadać wszystkie elementy.
Nie miał pojęcia, jak go naprawić.
Wciąż zaprzątał sobie myśli tą kobietą, tęsknił za nią, chciał mieć z nią dziecko… lecz w dziedzinie miłości Wyatt Gillette nie był czarodziejem.
Porzucając te niewesołe refleksje, schronił się pod markizą odrapanego budynku, w którym mieścił się sklep z używaną odzieżą, niedaleko granicy Sunnyvale. Rozejrzawszy się, stwierdził, że jest sam, po czym sięgnął do kieszeni i wydobył małą płytkę z obwodem elektronicznym, którą nosił przy sobie cały dzień. Kiedy rano wrócił do celi w San Ho po czasopisma i wycinki, żeby je zabrać do biura CCU, przykleił płytkę taśmą do uda, tuż obok pachwiny.
Właśnie tę płytkę, nad którą pracował przez ostatnie pół roku, od początku zamierzał przemycić z więzienia – nie czerwoną skrzynkę, którą wsunął do kieszeni na przynętę, żeby znaleźli ją strażnicy i wypuścili go, nie każąc mu jeszcze raz przechodzić przez bramkę wykrywacza metali.
Czterdzieści minut temu w laboratorium CCU odkleił płytkę od skóry i sprawdził, działała bez zarzutu. Teraz w bladym świetle jarzeniówek padającym z wnętrza sklepu jeszcze raz obejrzał płytkę i uznał, że przetrwała jego bieg z CCU.
Wsunął ją z powrotem do kieszeni i wszedł do sklepu. Skinął głową sprzedawcy, który powiedział:
– Zamykamy o dziesiątej.
Gillette wiedział o tym – już wcześniej sprawdził godziny otwarcia sklepu.
– Nie zabawię długo – zapewnił sprzedawcę i ruszył między półki, by zgodnie z najlepszymi tradycjami socjotechniki wybrać takie rzeczy, których zwykle nie nosił.
Zapłacił pieniędzmi, które buchnął z czyjejś marynarki w biurze, a potem ruszył do drzwi. Zatrzymał się na progu i odwrócił do sprzedawcy.
– Przepraszam, tu niedaleko jest chyba przystanek autobusowy, prawda?
Starszy mężczyzna pokazał na zachód.
– Pięćdziesiąt stóp stąd. To punkt przesiadkowy. Może pan stąd pojechać, dokąd pan chce.
– Dokąd chcę? – spytał wesoło Wyatt Gillette. – Więcej nie można sobie chyba życzyć.
Wyszedł w deszcz, otwierając pożyczony parasol.
Po ujawnionej zdradzie w wydziale przestępstw komputerowych wszyscy milczeli.
Frank Bishop czuł wokół siebie palący dotyk ciszy. Bob Shelton koordynował akcję z miejscową policją. Tony Mott i Linda Sanchez też rozmawiali przez telefon, sprawdzając różne tropy. Cichy, niemal pokorny ton ich głosów wymownie świadczył, że nie pragną niczego innego, jak tylko schwytać zdrajcę.
Im lepiej cię znam, tym częściej wydaje mi się, że nie jesteś typowym hakerem…
Oprócz Bishopa na najbardziej zdenerwowaną wyglądała Patricia Nolan, która bardzo przejęła się ucieczką Gillette’a. Bishop wyczuł pewnego rodzaju więź między nimi – w każdym razie przynajmniej Patricia odczuwała pewnego rodzaju pociąg do hakera. Detektyw zastanawiał się, czy sprawa nie będzie przebiegać według znanego schematu: inteligentna, lecz niezbyt atrakcyjna kobieta zadurzy się bez pamięci w błyskotliwym renegacie, który zauroczy ją na chwilę, a potem zniknie z jej życia. Piętnasty raz w ciągu dnia Bishop pomyślał o swojej żonie Jennie, ciesząc się w duchu, że tak szczęśliwie się ożenił.
Napływały coraz to nowe raporty, lecz nie było żadnych tropów. Nikt w budynkach położonych w pobliżu CCU nie widział uciekającego Gillette’a. Z parkingu nie zniknął żaden samochód, ale biuro znajdowało się tuż obok głównej trasy autobusowej w okręgu, więc haker mógł uciec właśnie tamtędy. Żaden patrol policji okręgowej ani miejskiej nie zauważył przechodnia odpowiadającego rysopisowi.
Nie mając pewnych informacji na temat obecnego miejsca pobytu Gillette’a, Bishop postanowił przyjrzeć się historii hakera – spróbować odnaleźć jego ojca lub brata. A także przyjaciół i byłych współpracowników. Detektyw przejrzał papiery na biurku Andy’ego Andersona, szukając kopii dokumentów sądowych i kartoteki więziennej Gillette’a, ale nie mógł niczego znaleźć. Kiedy zgłosił błyskawiczną prośbę o kopie z centralnej ewidencji, dowiedział się, że zniknęły.
Читать дальше