– Nie rozumiem.
– Sformułował kwerendę w ten sposób – powiedziała Nolan – żeby bot wyszukiwał wszystkie wzmianki o Phacie, Hollowayu albo Trapdoorze, ale tylko takie, w których nie pojawia się „Gillette” albo „Yalleyman”. Te będzie ignorował.- To on ostrzegał Phate’a – ciągnął Shelton. – Dlatego Phate zdążył uciec ze szkoły św. Franciszka. Gillette powiedział mu, że wiemy, jakim jeździ samochodem, więc spalił jaguara.
– I jak się upierał, że chce zostać i pomagać nam, pamiętacie? – dodał Miller.
– Jasne, że się upierał – odrzekł Shelton, kiwając głową. – Inaczej straciłby okazję…
Detektywi spojrzeli po sobie.
– …okazję do ucieczki – dokończył szeptem Bishop. Rzucili się w stronę korytarza, gdzie znajdowało się laboratorium. Bishop zauważył, że Shelton wyciągnął broń.
Pracownia była zamknięta na klucz. Bishop zaczął łomotać do drzwi, lecz nie usłyszeli żadnej odpowiedzi. – Klucz! – krzyknął do Millera.
– Pieprzyć klucz – warknął Shelton i kopnął drzwi, unosząc broń.
Pomieszczenie było puste.
Bishop pobiegł na koniec korytarza i pchnął drzwi do magazynu w głębi budynku.
Zobaczył wyjście pożarowe wychodzące na parking. Drzwi były szeroko otwarte. Mechanizm alarmu pożarowego został zdemontowany – to samo zrobił Jamie Turner, próbując wymknąć się ze szkoły.
Bishop zamknął oczy, opierając się o wilgotną ścianę. Myśl o zdradzie przeszyła go zimnem jak stalowe ostrze noża, który Phate wbijał w serca ofiar.
– Im lepiej cię znam, tym częściej wydaje mi się, że nie jesteś typowym hakerem.
– Kto wie? Może nie jestem.
Detektyw odwrócił się i popędził z powrotem do głównego biura. Zadzwonił do Biura Koordynacji Departamentu Więziennictwa w okręgu Santa Clara. Przedstawił się i powiedział:
– Zgłaszam ucieczkę więźnia z bransoletą identyfikacyjną. Potrzebujemy namiaru. Podaję numer identyfikatora. – Zajrzał do notatnika. – Numer…
– Mógłby pan zadzwonić później, poruczniku? – odezwał się znużony głos.
– Później? Przepraszam, ale chyba pan nie zrozumiał. Właśnie uciekł nam więzień. Nie dawniej niż pół godziny temu. Musimy go zlokalizować.
– W ogóle nie możemy nikogo zlokalizować. Zawiesił się cały system. Rozwalił się jak Hindenburg. Nasi technicy nie mają pojęcia, co się stało.
Bishop poczuł lodowaty dreszcz przebiegający całe ciało.
– Proszę im powiedzieć, że mieliście włamanie do systemu – powiedział. – To się stało.
Głos po drugie stronie zaśmiał się z pobłażaniem.
– Naoglądał się pan filmów, detektywie. Nikt nie może się włamać się do naszych komputerów. Proszę zadzwonić za trzy, cztery godziny. Nasi ludzie mówią, że do tego czasu wszystko powinno zacząć działać.
Jedną z rzeczy, jakie zlikwiduje następna fala komputeryzacji, będzie anonimowość.
„Newsweek”
Rozdział 0010010/osiemnasty
R ozbiera wszystkie rzeczy na części.
Zdyszany Wyatt Gillette biegi chodnikiem w Santa Clara w chłodnym wieczornym deszczu, czując ostry ból w piersi. Minęło już wpół do dziesiątej, a jego dzieliły od biura CCU prawie dwie mile.
Znał tę dzielnicę – niedaleko stał dom, w którym mieszkał jako chłopiec – i przypomniał sobie, jak kiedyś matka powiedziała przyjaciółce, która spytała ją, czy dziesięcioletni Wyatt woli baseball czy piłkę nożną: „Och, on w ogóle nie lubi sportu. Ma chyba tylko jedno zainteresowanie. Rozbiera wszystkie rzeczy na części”.
Zbliżył się do niego radiowóz, więc Gillette zwolnił do szybkiego marszu, chowając głowę pod parasolem, który znalazł w laboratorium.
Samochód zniknął, mijając go z pełną prędkością. Haker znów przyspieszył. System lokalizujący jego bransoletę nie będzie działał przez kilka godzin, ale nie mógł sobie pozwolić na marudzenie.
Rozbiera wszystkie rzeczy na części…
Natura pokarała Wyatta Edwarda Gillette’a chorobliwą ciekawością, która zdawała się gwałtownie rosnąć z każdym kolejnym rokiem. Na szczęście obdarowała go równocześnie zręcznymi dłońmi i wyjątkową bystrością, które w większości wypadków pozwalały mu zaspokoić obsesję.
Celem jego życia stało się zrozumienie, jak wszystko działa, a istniał tylko jeden sposób, aby to osiągnąć: rozebrać wszystko na części.
Nic w domu Gillette’ów nie mogło się obronić przed chłopcem i jego zestawem narzędzi.
Po powrocie z pracy matka zastawała małego Wyatta siedzącego przed robotem kuchennym i wnikliwie badającego elementy urządzenia.
– Wiesz, ile to kosztowało? – pytała go ze złością. Nie wiedział i nic go to nie obchodziło.
Lecz dziesięć minut później maszyna była cała i sprawna, jak gdyby w ogóle jej nie demontowano.
Operacja na robocie „Cuisinart” odbyła się, gdy chłopiec miał zaledwie pięć lat.
Później rozebrał i złożył z powrotem wszystkie urządzenia mechaniczne, jakie były w domu. Zrozumiał działanie wielokrążków, kół, przekładni i silników, które zaczęły go nudzić, więc zabrał się do elektroniki. W ciągu następnego roku polował na radia, gramofony i magnetofony.
Rozbierał je na części, składał z powrotem…
W niedługim czasie zgłębił tajniki lamp elektronowych i płytek drukowanych i jego ciekawość znów ruszyła na poszukiwania jak tygrys, w którym obudził się głód.
Wtedy odkrył komputery.
Pomyślał o swoim ojcu, wysokim mężczyźnie, który po służbie w lotnictwie zachował nienaganną postawę i zawsze miał starannie przystrzyżone włosy. Kiedy Wyatt miał osiem lat, ojciec wziął go sklepu sieci Radio Shack i powiedział, że może sobie coś wybrać.
– Możesz wziąć, co tylko zechcesz.
– Co zechcę? – spytał chłopiec, oglądając setki rzeczy na półkach.
Co tylko zechcesz…
Wybrał komputer.
Doskonały wybór dla chłopca, który wszystko rozbiera na części – ponieważ niewielki komputer TRS-80 był bramą do Błękitnej Pustki, świata nieskończenie głębokiego i wielowarstwowego, złożonego z elementów wielkości cząsteczek i ogromnego jak wybuchający Wszechświat. Tam ciekawość mogła wędrować wiecznie.
Ale szkoły wolały, aby uczniowie byli przede wszystkim posłuszni, a dopiero potem ciekawi, jeżeli w ogóle stawiały taki wymóg. Przechodząc z klasy do klasy, młody Wyatt Gillette zaczął tonąć.
Zanim jednak sięgnął dna, mądry pedagog wyłuskał go z tłumu uczniów szkoły średniej, ocenił i wysłał do specjalistycznej szkoły nr 3 w Santa Clara.
Szkołę nazywano „azylem dla utalentowanych, ale trudnych uczniów z Doliny Krzemowej” – co oczywiście można było tłumaczyć tylko w jeden sposób: raj dla hakerów. W ciągu typowego dnia w „Trójce” typowy uczeń zwykle opuszczał lekcje wychowania fizycznego i angielskiego, znosił historię i zbierał piątki na matematyce i fizyce, koncentrując się przede wszystkim na swoim głównym szkolnym zajęciu: niekończących się rozmowach z kumplami o Świecie Maszyn.
Maszerując teraz mokrym chodnikiem niedaleko tej właśnie szkoły, wspominał swoje pierwsze doświadczenia z Błękitnej Pustki.
Gillette doskonale pamiętał, jak siedział na podwórku szkoły, godzina za godziną ćwicząc gwizdanie. Jeżeli udało się wydobyć z gwizdka dźwięk o właściwej wysokości do zabezpieczonego automatu telefonicznego, można było oszukać centralę, która brała dzwoniącego za inną centralę i nagradzała złotym pierścieniem DOSTĘPU. (Wszyscy słyszeli o Kapitanie Crunchu – młodym hakerze, który przybrał pseudonim po nazwie płatków śniadaniowych. Dołączano do nich gwizdki, które, jak odkrył haker, wydają tony o częstotliwości 2600 herców, akurat takie, aby można uzyskiwać dostęp do zamiejscowych linii i dzwonić za darmo).
Читать дальше