– To cholernie mocne picie.
– O tak, tak było. Tak, chłopie. Wiedziałem, że to mnie zabija. A więc skończyłem z tym. Z tobą też było źle?
Policjant wzruszył ramionami i zaczął jeść groszek i ziemniaki.
– To zaszkodziło mojemu małżeństwu – dopowiedział Matthews.
Błysk.
– Mam wrażenie, że moje małżeństwo zabiło – odparł niechętnie policjant.
– Przykro mi – odrzekł Matthews, wzdrygając się na widok smutku w oczach drugiego mężczyzny.
– I przypuszczalnie pewnego dnia mnie zabije.
– Co popijałeś?
– Szkocką. I piwo.
– Ja też. Dewara i buda.
Oczy Konniego zwilgotniały w obliczu tego niespodziewanego braterstwa.
– A więc… co? – Policjant wskazał głową wysoką butelkę. – Co się stało? Nawrót, hę?
Matthews przybrał świątobliwy wyraz twarzy.
– Powiem ci świętą prawdę. – Wypił z rozkoszą łyk piwa. – Wierzę w przeciwstawianie się słabościom. Nie uciekam przed nimi.
Policjant mruknął z uznaniem.
– Całkowicie rzucić picie to zbyt łatwe. Uznałem to za tchórzostwo. Wszystko albo nic – w obu wypadkach słabość.
– Ma to pewien sens – powiedział powoli policjant.
Matthews nalał sobie więcej piwa i zakręcił nim obojętnie. Zapach był wspaniały.
– Rzuciłem całkiem na dwa lata. Tak jak postanowiłem. Wszystko zostało zaplanowane. Czasem było ciężko, nie ma co czarować. Ale Bóg mi dopomógł. Gdy tylko wszystko znalazło się już pod kontrolą, dokładnie co do dnia po dwóch latach wypiłem pierwszego drinka. Szklaneczkę dewara. Potraktowałem ją jak lekarstwo. A potem nic przez następny tydzień. Potem znów szklaneczka i jedno piwo. I miesiąc przerwy. Nalałem szklankę szkockiej. Postawiłem przed sobą. Patrzyłem na nią, wąchałem, wypiłem. I znów przez miesiąc nic.
Policjant potrząsnął głową z podziwem.
– Brzmi to tak, jakbyś był jakimś masochistą czy jak ich tam zwą.
Ale w jego śmiechu pobrzmiewała rozpacz.
– Uważam, że czasem należy tak robić, nieprawdaż? Znajdować to, co dla nas najtrudniejsze, ustawiać przed sobą i przyglądać się temu. Schodzić w głąb. Tak głęboko, jak się da. Na tym polega odwaga.
– Masz mój pełny szacunek.
– Przez ostatnie sześć lat piłem tyle, ile chciałem. Ale nigdy się nie upiłem. Pamiętasz to uczucie, kiedy pierwszy raz się napiłeś? Byłeś rozluźniony, spokojny, szczęśliwy. Wydobyło to z ciebie twoją dobrą stronę. Teraz też tak jest. – Matthews nachylił się i położył rękę na ramieniu policjanta. – Jestem z siebie dumny. Czuję, że postąpiłem słusznie w obliczu Pana.
– Twoje zdrowie. – Policjant stuknął w jego kufel szklanką mleka i wypił. Jego wzrok prześlizgnął się po złotej powierzchni piwa.
O ty biedny, nieszczęsny głupcze, pomyślał Aaron Matthews. Nie masz do kogo ust otworzyć, co?
– Czasami – ciągnął z namysłem – gdy mam poważny problem, gdy coś mnie gryzie, jakieś poczucie winy pali mi duszę… wypijam szklaneczkę. To wszystko zagłusza. Pomaga mi przetrwać.
Widelec skubał już znacznie mniejszą górę ziemniaków.
Zejdźmy w głąb.
Dotknij tego, co najbardziej boli…
– Gdybym znalazł się w takiej sytuacji, że kobieta, którą kocham, oddalałaby się z powodu tego, jaki się stałem – cóż, potrafiłbym stanąć twarzą w twarz z tym, co by ją odrzucało. W ten sposób dowiedziałbym się może, jak ją odzyskać. Albo znalazłbym inną i umiałbym ją zatrzymać. Kontrola. Oto klucz.
Twarz policjanta poczerwieniała i wydawało się, że w gardle urosła mu gula, która przeszkadza oddychać. Matthews pociągnął jeszcze piwa.
– Nienawidziłem samotności. Budzenia się w niedzielne ranki. Marcowe niedziele, kiedy niebo jest szare… Samotne święta… Boże, jak ja tego nienawidziłem. Żona odeszła… Jedyna osoba na świecie, której potrzebowałem. Jedyna osoba, dla której zrobiłbym wszystko…
Detektyw siedział sparaliżowany.
Matthews ciągnął swe smętne rozmyślania.
– Coś ci pokażę. Popatrz. – Zawołał kelnerkę. – Szklaneczkę dewara.
– Jedną? – spytała dziewczyna.
– Jedną.
Policjant w milczeniu patrzył, jak przyniosła szklankę.
Matthews teatralnym ruchem sięgnął po nią i podniósł do ust. Nachylił się, powąchał trunek, po czym wychylił maleńki łyczek. Postawił szklankę na stole i podniósł ręce.
– To będzie wszystko. Jedyny mocniejszy trunek od dwóch czy trzech tygodni.
– Potrafisz tak? – W głosie policjanta brzmiało zdumienie.
– To łatwe, bezproblemowe. – Powrócił do swojego piwa i zawołał ponownie kelnerkę. – Wybacz, złotko. Zapłacę za to, ale zmieniłem zdanie. Lepiej zachowam świeżość umysłu na dzisiejsze popołudnie.
– Oczywiście, proszę pana.
Ręka policjanta była szybsza niż kelnerki. Dziewczyna zamrugała zdziwiona gwałtownością gestu wielkiego mężczyzny.
– Mam to jednak zostawić?
Policjant zerknął na Matthewsa, po czym zwrócił błagalny wzrok na kelnerkę.
– Tak. I proszę przynieść jeszcze jedno piwo mojemu przyjacielowi.
– Dwa piwa.
– Oczywiście, panowie. Dopisać do pańskiego rachunku?
– Och, nie – uparł się Matthews. – Ja zapłacę.
Matthews w chirurgicznych rękawiczkach wyprowadził samochód Konniego za miasto. Policjant siedział na miejscu pasażera, ściskając butelkę szkockiej między nogami niczym drążek szybowca. Głowa obijała mu się o szybę taurusa.
Matthews zaparkował na bocznej drodze, zabrał Konniemu butelkę i wypił niewielki łyczek.
– Jak się czujesz?
Wielki mężczyzna spojrzał ponuro na otwartą butelkę. Po drodze dramatycznym gestem otworzył okno, wyrzucił zakrętkę i zamknął okno. Deklaracja dobrych chęci, uznał Aaron Matthews.
W sklepie, gdzie kupili piątą butelkę, Matthews wyrzucił do kontenera na śmieci czarny notes policjanta, wydruk z bazy danych z listą furgonetek zarejestrowanych w hrabstwie Shenandoah i Front Royal, a także teczkę podpisaną McCall, Megan .
Pozostała już tylko jedna rzecz do wyrzucenia.
– No więc jak będzie, panie władzo? Ja wyznałem ci mój drobny grzech. Założę się, że i ty chciałbyś coś wyznać, nieprawdaż? Widzę to po twojej minie. „Wybacz mi, Ojcze…”.
– Nie chcę… nie chcę już więcej.
– Jasne, Konnie. O co chodzi? Coś nie daje ci spokoju. Widzę to. – Jego głos opływał miodem. – Możesz mi opowiedzieć.
– Nic. – Zamknięte oczy, głowa wsparta o okno.
Matthews się uśmiechnął.
– Nie jest łatwo mówić, co? Opowiadać ludziom o samym sobie. Nawet o dobrych rzeczach. Przyszło ci to kiedyś do głowy? Jak niełatwo jest powiedzieć komuś komplement? Podziękować? A gdy mamy powiedzieć ludziom coś złego o sobie, no, to chyba już nie ma nic trudniejszego.
Konnie przytaknął.
Matthews spojrzał policjantowi w oczy i upewnił się, że Konnie nie widzi nic poza miłością i współczuciem. Uniósł szyjkę piątej butelki, a policjant wypił trunek niczym jagnię pijące z dziecięcej butelki w zoo.
– Trzecia śmierć… – wymamrotał.
– Śmierć?
– Umarłem trzy razy – szepnął policjant. – Moja trzykrotna śmierć… Em, trzecia śmierć. – W ciemnych oczach pojawiły się łzy. – Ludzie nie rozumieją.
– Czego nie rozumieją?
– Jakie szambo trzeba oglądać, gdy się jest policjantem. Tyle gówna… Rodzice krzywdzący dzieci, duzi mężczyźni bijący kobiety. Em, dzieci zabijające inne dzieci… za parę pieprzonych tenisówek. To może… złamać serce.
Читать дальше