– Skłamał – szepnął. – Była u niego.
– O dziesiątej trzydzieści?
Bez szczegółów, upomniał samego siebie Matthews. Nie wiesz wszystkiego.
– Nie wiem. O tej, o której byli umówieni.
– I co dalej?
– No, wczoraj w nocy Jim zadzwonił do mnie. Niepokoił się. Słyszał, że Megan uciekła, i podejrzewał dlaczego. Powiedział, że podczas sesji Megan zaczęła zachowywać się, no, prowokacyjnie. Powiedziała, że właśnie z kimś zerwała, z jakimś starszym facetem, i że źle się z tym czuła. Był w tym wyraźny komunikat. Jim zrobił to, co należało – zakończył sesję. Megan rozgniewała się i oznajmiła, że wyjeżdża z miasta, a jeśli zamierzają ją wpakować do więzienia za wieżę ciśnień, to będą ją musieli najpierw złapać. Jim bał się, że rozejdzie się plotka, że w jakiś sposób odpowiada za jej zniknięcie. No i wymyślił, że powie wszystkim, że nie przyszła do niego.
– A ty usłyszałeś, że dopytuję się o Megan, i pomyślałeś, że może szukam twojego kumpla, doktora Jima. I postanowiłeś nieco powęszyć. Hej, niezła lojalność. Nie spotyka się tego w dzisiejszych czasach.
Cynicznemu uśmiechowi na twarzy policjanta trudno było się oprzeć. Co za umysł!
Matthews westchnął. Obrócił kufel niespokojnie w rękach i odpowiedział z rezygnacją:
– W porządku, panie władzo…
– Dlaczego nie wyznasz, co naprawdę powiedział twój kumpel? I tak go o to spytam. No, dalej. Nie wpakowałeś się w nic poważnego. Jeszcze nie.
– No więc mieli tę sesję, wszystko przebiegało jak należy, Jim mówił mi, że doszli do mnóstwa szczegółów dotyczących Megan i jej uczuć do rodziców. Powiedziała, że nabrała ochoty na wyjazd. Zamierzała zostawić im listy i wyjechać samotnie. Dlatego Jim zadzwonił do mnie i poprosił, żebym każdemu, kto będzie pytał, mówił, że nie była u niego.
– Dlaczego?
– Jim czuł się nieswojo w związku z tym, jak potoczyła się sesja.
– Dlaczego? – powtórzył Konnie.
– Terapeuci tak nie postępują. Nie gada się z pacjentem przez godzinę po to, żeby namówić go do pojechania na National i lot do Kalifornii.
Dobrze rzucić trochę szczegółów. Ale policjant, zgodnie z przewidywaniem Matthewsa, zignorował obiecujące szczegóły, zajmie się nimi później. Teraz miał przed oczami jeden cel.
– Zbliżamy się, ale ciągle nie dotarliśmy do sedna. Mów dalej – powiedział Konnie.
Toteż Matthews mówił dalej.
– Celem terapii nie jest ucieczka. Celem jest rozpracowanie problemu.
– Popraw mnie, jeśli się mylę, ale celem terapii nie jest również sypianie z pacjentami w porze lunchu, prawda?
Matthews otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, zamknął je i wzdrygnął się.
– Nie zrobił tego.
– Jesteś pewny?
– Ja…
– Zastanów się dobrze, Blakesly.
– Powiedział, że nie.
– Nie pytam, co ci powiedział. Pytam, czy to zrobił.
Matthews zamówił kolejne piwo.
– Myślę, że to niewykluczone. Tak.
– I dlatego powiedział, że do niego nie przyszła?
Matthews przytaknął.
Konnie skinął głową.
– Mów dalej. Ciągle nie powiedziałeś, dlaczego wpadłeś tu, żeby przyglądać się, jak wsuwam obiad.
– Martwiłem się o Megan. To oczywiste. Posłałem ją do terapeuty, który – być może – ją uwiódł.
Niech się tym zajmie. Jest do tego zdolny.
– Ale dlaczego to stanowi dla ciebie problem? To mnie zastanawia.
– Po prostu dręczy mnie sumienie.
– Sumienie? – spytał policjant, jakby takie słowo nie istniało. – Powiedz mi coś. Nie wiesz przypadkiem, czy twój kumpel zrobił coś podobnego w przeszłości?
O tak, on jest dobry.
Pojawiło się piwo i Matthews nalał sobie ćwierć kufla.
– Słyszałem o paru wypadkach, gdy praktykował w Nowym Jorku.
– I wysyłasz dziewczyny do takiego gościa? Nie świadczy to o tobie zbyt dobrze.
– Przysięgał, że to już historia.
– Zwłaszcza jeśli odpalał ci działkę za podesłanych pacjentów.
– Nie! – warknął Matthews, po czym rozejrzał się i zniżył głos. – Nigdy tak nie było. Nigdy nie zapłacił mi ani centa.
– Powiedz mi, Blakesly, ty też masz prywatną praktykę, co?
Więcej piwa. Matthews przesunął palcem po krawędzi kufla.
– No dobra. On też podesłał mi kilku pacjentów.
– Kilku znaczy ilu?
– Może…
– Podaj liczbę.
– Nie wiem. Raz na miesiąc.
– Zatem przyjrzyjmy się temu. W zamian za to, że doktor Jim przysyłał ci pacjentów, ty posyłałeś do niego dziewczyny, choć wiedziałeś, że miał w przeszłości romanse z pacjentkami.
– W twoich ustach brzmi to tak, jakbym był alfonsem. Wiesz, w jakie tarapaty mogłem się wpakować, gdybym wiedział, co on zamierza?
Sekretem, którego nie znali zastraszeni parafianie Matthewsa w Katedrze wśród Sosen, było to, że jeśli przyznasz się do lekkiego grzechu, słudzy boży rzadko będą drążyć dalej w poszukiwaniu cięższych wykroczeń.
Matthews upił kolejny łyk piwa, wciąż patrząc w blat stołu.
– Kalifornia? – spytał Konnie.
– Przepraszam?
– Pojechała do Kalifornii?
– Jim twierdził, że z jakiegoś powodu chciała pojechać do San Francisco. Spędzić tam kilka tygodni, a potem wrócić. Nic szczególnego.
– Nie uważał, że warto by powiadomić jej rodziców?
– Na jednej szali były ich uczucia, na drugiej jego kariera, jak sądzę.
– A to wszystko o tym, że była zła na starych, to tylko cholerne bzdury, które mają odciągnąć psy gończe?
– Nie – odrzekł z nagłym zapałem Matthews. – Przykro mi, ale nie. Tak naprawdę Megan to dziewczyna z problemami. Jest w niej dużo gniewu. W większości na rodziców.
Konnie wbił wzrok w swój talerz.
– Właśnie dowiaduję się, że Megan była jednak u Petersa. Zastanawia mnie, dlaczego to nie pasuje do tego, co on powiedział jej ojcu.
A więc był świadek. Carson i Konnie odkryli, że była w gabinecie.
– Ten Peters. Co wydarzyło się w Nowym Jorku?
– Nie wiem na pewno. Kilka drobnych romansów z pacjentkami. Dostał upomnienie od komisji etyki zawodowej i przeprowadził się tutaj.
– Coś gorszego poza tym? Tylko romanse?
– Gorszego?
– Śledził je, groził im?
– Jim? – Matthews się roześmiał. – Och, nie, on nie jest niebezpieczny. – Przybrał nagle poważny wyraz twarzy. – Proszę posłuchać…
– Nie rób takiej przerażonej miny, Blakesly, ja tylko wyświadczam przysługę przyjacielowi. Chcę znaleźć tę dziewczynę. Nie jestem z jakiejś cholernej komisji etyki, ale jeśli jeszcze kiedykolwiek poślesz kogoś do…
– Na pewno nie, proszę mi wierzyć. Już wcześniej tak postanowiłem. Nie zamierzam stracić pracy przez taką głupotę jak podsyłanie pacjentów.
– Za to ja muszę pogadać z twoim kumplem.
Konnie zamknął notes, wsunął go do kieszeni i zjadł jeszcze trochę ziemniaków.
– Nie zamierza pan… – zaczął Matthews.
– Twoje nazwisko nie pojawi się w tej sprawie.
– Dziękuję – powiedział Matthews, sącząc radośnie piwo i oddychając z ulgą. A po chwili dodał: – A więc skończył pan kurs?
– Że co?
– Dwanaście kroków.
Policjant zerknął na swoje wielkie dłonie.
– A tak, owszem. Dwa lata temu.
– Ja osiem.
Kolejny błysk w oku. Policjant zerknął na budweisera.
Matthews się roześmiał.
– Jesteś, gdzie jesteś, Konnie. A ja jestem, gdzie jestem. Piłem dziennie pół litra niezbyt eleganckich napojów. Co najmniej. A czasem zrywałem akcyzę z drugiej butelki zaraz po obiedzie.
Читать дальше