To bardzo skuteczna sztuczka i wyjątkowo niebezpieczna.
Tate uświadomił sobie, że zazwyczaj myślał o Megan jako o „dziewczynie”. Rzadko używał jej imienia.
– Może masz rację – odrzekła powoli Bett. – Tyle tylko, że nie jestem pewna, czy ta Megan, której szukamy, jest tą Megan, którą znałam. Albo myślałam, że znam.
– Co? Myślisz, że ona może mieć jakieś wady? Że nie jest doskonała? Jak my? Nigdy.
Bett się roześmiała.
– Mamy mnóstwo roboty – powiedział – jeśli chcemy znaleźć ją do piątku.
Bett skinęła głową i wzięła go pod ramię; ruszyli w stronę samochodu. Tate uprzytomnił sobie, że to ich pierwszy kontakt fizyczny od dziesięciu lat.
Nie, tato, proszę…
Aaronowi Matthewsowi z trudem udało się skręcić z bitej drogi w boczną, błotnistą. Nad nim wznosiły się ostre, okrutne szczyty, pokryte strzępami mgły. Była środa, późne popołudnie – wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Senna Megan McCall siedziała obok niego. Po zatankowaniu we Front Royal wjechał w góry i przeniósł ją na przednie siedzenie, gdzie siedziała bezwładnie i patrzyła w dół na kielich białej lilii, który położył z szacunkiem na jej kolanach. Dotknęła go niezgrabnie związanymi rękami.
Gdy wjeżdżali głębiej i głębiej w mgliste, mroczne lasy, Matthews nie potrafił powstrzymać wspomnień tego dnia, kiedy ojciec zabrał go po raz pierwszy na pole.
– Nie, tato, proszę!
Wysoki, surowy James Matthews ciągnął jęczącego jedenastolatka za sobą ku sporej polanie za Katedrą wśród Sosen.
– Ruszaj się, chłopcze. Przemów do nas. Powiedz, co do ciebie mówi Jezus. O tak, o tak. On się boi, jest nieśmiały. Hej, pomóżcie wciągnąć go tam na górę, ludzie. Ruszaj, chłopcze. On się boi. Spójrzcie na niego. Chwyćcie się dla Niego za ręce! Głoście Jego chwałę!
– Boję się – szepnął.
Matthews senior zaciągnął chłopca na niską estradę i zwrócił twarzą ku tłumowi siedzącemu na polanie na tyłach Katedry wśród Sosen.
– Jest niemy niczym grzesznik! Spójrzcie na niego. Nieśmiały jak dziecko. Ale zrobisz to dla Jezusa, prawda?
Dla Jezusa? Niezupełnie. Ale kiedy masz jedenaście lat i otacza cię setka ludzi śpiewających niczym opętani szamani, zrobisz wszystko, co ci każą.
Ojciec uderzył syna w głowę dłonią ze złotym pierścieniem ozdobionym krzyżem, a chłopiec pomyślał, że zaraz zmoczy swoje najlepsze niedzielne spodnie. Poczuł przesycony tytoniem oddech i ciężki uścisk na cienkim jak gałązka ramieniu.
– Masz się jąkać – szepnął starzec. – Zachowywać jak idiota. Masz ich wprawić w zakłopotanie, spowodować, żeby tarzali się w prochu. Zapluwaj się. Opluj tych w pierwszym rzędzie. Zesztywniej i tocz błędnym wzrokiem przez jakąś minutę. A potem zachowaj się tak, jakby Jezus cię uleczył. Zaśpiewaj im pieśń. Włóż w nią całe serce. „Jezus mnie kocha, to wszystko, co wiem”. I nie pochrzań nic ze słowami, bo pas pójdzie w ruch.
– Boję się, tato.
– Ludzie, on się boi! Ten chłopiec nigdy nie mówi. Zapewniam was. Jego matka i ja byliśmy przekonani, że urodził się głuchoniemy. Głuchy jak kamień. Jak Kamień Wieków. Jąka się i wydaje dźwięki jak idiota, którym jest przez większość czasu. Mój syn się lęka, boi się, że demon chwyci go za gardło i wydusi z niego kłamstwa szatana!
W tej chwili ojciec wcisnął mu do ręki mikrofon i wypchnął go na skraj estrady.
– Oto on! Nigdy nie wypowiedział więcej niż tuzin słów naraz, po raz pierwszy stoi przed ludźmi. Nigdy go tu nie widzieliście, nieprawdaż?
– Nie!
– Dlaczego? Ponieważ wstydzi się, że nie może wymówić słów Pana. Zamierają mu w gardle. Bądźcie z nim. Zobaczcie świadectwo! Jest strasznym jąkałą, jest nieśmiały jak dziewczyna. Ale przemówi przeciwko diabłu. Pan wreszcie go wezwał. Ten idiota może zdoła nawet zaśpiewać pieśń, jeśli Jezus będzie łaskawy!
Młody Aaron stał śmiertelnie przerażony, ściskając tani mikrofon, którego sznur wił się u jego stóp niczym wąż.
– Ja… je-jestem synem wielebnego. Jestem Aaron – wyszeptał.
– Bądź błogosławiony! – zakrzyknął tłum.
– Jezus cię kocha, chłopcze.
– Urodziłem się niedaleko.
– Jąkaj się, do cholery, zasmarkańcu! – szepnął ojciec.
– Urodzony na świętej ziemi! Bądź błogosławiony! – dobiegły go głosy z głębi pola. – Jest bezgrzeszny! Zobaczcie czystość Chrystusa na jego twarzy! Tak, tak, widzimy ją!
– Chcesz zarobić cholernym pasem? Jąkaj się!
Aaron ścisnął mikrofon, spojrzał na tłum oraz ojca i poczuł, że umiera i rozpływa się w powietrzu.
Po czym otworzył usta. Nie umiał się jąkać ani udawać idioty. Zatem zaczął głosić kazanie.
– Czuję coś – zaczął, a jego głos zagrzmiał donośnie. Ojciec zamrugał oczami zaskoczony. Tłum ucichł. – Czuję, że coś sięga do mojego serca! Co to może być? Co to może być?
Jego dźwięczny, wysoki głos wypełnił noc. Słowa stały się zdaniami, a potem akapitami i w końcu zgromadzeni dostali się pod ostrzał pełnego pasji kazania, które zawładnęło bez reszty ich duszami.
– Chwała Panu, chwała Panu… Czuję w sercu pokój niebios! Jest tam, tak, nie w świecie wokół mnie i was, nie przed moimi oczami, nie rozbrzmiewa echem w moich uszach, och, nie, nie, ale czuję go. Chwała Panu. Czuję go w moim sercu. Tak, tak!
Jakiś człowiek upadł na twarz i wił się jak wąż, ponieważ znalazł się w obliczu dzieła Bożego.
– Wy też, drodzy przyjaciele, możecie go poczuć. Bóg jest moją opoką i moim zbawieniem – jest moją tarczą. Nic mnie nie poruszy. Nie! Nic mnie nie poruszy! Śpiewajcie, chcę słyszeć wasz śpiew, drodzy, drodzy przyjaciele. Chcę słyszeć, co czujecie w waszych sercach! Chcę słyszeć, jak chwalicie Pana. Jestem opętany. Wypełnia mnie Pan. Przyjdźcie do nas, przyjdźcie do mnie, albowiem Bóg czyni samotnych rodziną.
– Co mamy śpiewać, Aaronie?
– Pragnę mocnej pieśni, pieśni o woli Boga, o Jego mocy. Nie chcę słabej pieśni. Nie żadnej pieśni w stylu „Jezus mnie kocha”… Zaśpiewajcie „Drabinę Jakubową”.
– Tak!
– Dlaczego chcę od was tej pieśni?
– Dlaczego, chłopcze, dlaczego?
– Ponieważ jesteśmy żołnierzami! Jesteśmy żołnierzami Krzyża!
Co to była za noc dla wiernych… Mężczyźni i kobiety pławili się w słowach zbawienia, tu na starym Południu, na mistycznym Południu, najstraszliwszym miejscu na całym kontynencie. Pocili się, drżeli i krzyczeli, śpiewając. Potem znów przemówił, a oni uczepili się słów chłopca niczym liny, kołysząc się i chwiejąc w rytm jego ekstazy, podczas gdy ojciec wpatrywał się w nich z ambony i stukał w Biblię niczym w bęben. Tyle tylko mógł zrobić; staruszek może i był gorliwy, ale głosił słowo Boże jak prezenter wiejskiego radia sprzedający nawóz.
Młodego Aarona naprawdę słuchali.
Od tamtego pierwszego dnia na polu przez następne dwanaście lat tłumy przychodziły niemal codziennie. Przychodzili niezależnie od tego, czy ich pocieszał, czy przypochlebiał im się, czy groził, czy wytykał im grzechy, wypełniając ich poczuciem winy – mężczyzn i kobiety trzy razy większych od siebie i sześć razy starszych. Nie potrafił pomóc na wykrzywione członki, zaćmę i ogromne guzy, ale to nie miało znaczenia (zabierzcie im choroby, a nie będą mieli nic, nic, nic). To nie miało żadnego znaczenia, ponieważ odsuwał w cień ich najgorsze zmartwienie – smutek płynący z milczenia w ich życiu. Które istnieje wszędzie i jest niezmienne. Mężowie, którzy przez cały dzień nie wypowiadają słów innych niż „Kiedy kolacja?”. Dzieci, które spoglądają ponuro za siebie, wychodząc z domu. Żony, które rozmawiają tylko z garnkami i rękami unurzanymi w cieście.
Читать дальше