– W środku, na ścianie jest obraz Joshuy. Megan.
– Nie!
– Tylko że… On jest pocięty. Na paski.
Wewnętrzne drzwi otworzyły się bezszelestnie. Tate stał na niewielkiej zaśmieconej werandzie. Donice wypuszczające martwe pędy, zardzewiałe narzędzia, zapleśniała dykta, zwoje gnijącej wykładziny. W powietrzu unosił się ostry zwierzęcy zapach piżma i moczu. Podszedł do drzwi wejściowych i zajrzał przez zatłuszczoną szybę do zagraconego korytarza.
Przekręcił klamkę. Drzwi nie były zaryglowane. Popchnął je i – Bogu dzięki – poruszyły się bezdźwięcznie na naoliwionych zawiasach. Tate odwrócił się i skinął na Bett, przesuwając się powoli przez drzwi, które otworzyły się gwałtownie, pociągając za sobą Tate’a. Bett krzyknęła i pobiegła ku gankowi, podczas gdy dwaj mężczyźni, stojący tuż obok siebie, mierzyli się wzrokiem ponad progiem. Żaden z nich nie ruszał się przez chwilę. Potem Tate uniósł pistolet.
Zaskoczony mężczyzna krzyknął i dłonią prawie dwa razy większą od dłoni Tate’a wytrącił mu pistolet, który poszybował na stertę narzędzi ogrodniczych. Tate zapomniał o pistolecie i rzucił się na niego, uderzył go w brzuch i obaj upadli na podłogę korytarza. Szyba wyleciała z drzwi i roztrzaskała się wokół nich.
Mieszkaniec bungalowu był wysoki, miał sękate i silne ręce i gęste szpakowate włosy. Powoli podniósł się, marszcząc brwi i obrzucając Tate’a wściekłym spojrzeniem.
Gdzieś w pobliżu odezwał się nieoczekiwanie łagodny dźwięk dzwonków poruszanych wiatrem.
– Kim, u diabła, pan…? – zaczął mężczyzna.
Ale prawnik skoczył i chwycił go za gardło, wciągając w głąb domu. Gdy przeciwnik się uwolnił, Tate porwał z podłogi pustą butelkę po whisky. Zmusił mężczyznę do wycofania się do salonu, wymachując mu przed oczami butelką jak szaleniec. Wyglądało to jak idiotyczny taniec: zaatakowany odskakiwał od Tate’a, obaj krążyli wokół siebie w małym bungalowie. Regał przewrócił się i na podłogę posypały się książki.
– Gdzie ona jest? – krzyknął Tate, wymachując butelką.
Mężczyzna utrzymywał bezpieczną odległość, zupełnie jakby Tate był wściekłym psem. Złość zaczęła ustępować zaciekawieniu.
– Chciałeś mnie zastrzelić? O co, do cholery, tu chodzi?
– Gdzie? – Tate zagnał mężczyznę do kąta obok kominka, podszedł do niego, ale tamten miał już dość tej idiotycznej gonitwy.
Zatrzymał się i uniósł ręce.
– Powiedz mi, czego chcesz – zajęczał wyczerpany.
Tate uniósł butelkę.
– Na miłość boską.
– Tate, nie! – Nadbiegła Bett.
– Jeśli zrobiłeś jej krzywdę, zabiję cię – szepnął Tate.
Facet splunął na ziemię z wściekłością.
– Masz kurewski tupet, żeby tak mówić. Poza tym to ja byłem w szpitalu pierwszy w tamten poniedziałek, po tym jak wlazła na tę cholerną wieżę. A ty gdzie wtedy się podziewałeś?
Twarz Tate’a wyrażała bezbrzeżne zdumienie. Butelka upadła na podłogę.
Wysoki mężczyzna przeczesał włosy.
– Nie wiesz, kim jestem, prawda?
Bett podeszła, zabrała butelkę i postawiła ją na stole. Zaczęła zbierać książki.
– Ja wiem – odezwała się nagle.
Tate spojrzał na nią.
– Pan jest Bobby. Jej chłopak.
Siedzieli razem, rozmawiając, otoczeni przez jakieś trzy tysiące książek.
Gdy dowiedzieli się, że gospodarz nazywa się Robert Carson, wyjaśniło się jego zainteresowanie literaturą.
– Pan jest jej nauczycielem angielskiego – szepnęła Bett z niesmakiem.
No tak, przypomniał sobie Tate, Megan powiedziała Joshui LeFevre’owi, że poznali się w szkole.
Tate słuchał opowieści Carsona i usiłował powstrzymać odruch wymiotny na myśl o Megan w uściskach tego mężczyzny.
– Zastanawia was to – odezwał się zgrzytliwie Carson, który sam sączył szkocką, ale im nie zaproponował drinka. – Mam przeszło dwa razy tyle lat co ona. – Roześmiał się. – Pan naprawdę wyciągnął pistolet. O Boże.
W przeciwieństwie do barmana Carson nie unikał ich spojrzeń. W jego oczach Tate nie dostrzegał cienia skruchy. Tylko inteligencję i coś jeszcze – może smutek.
– Musieliśmy być ostrożni. Nie mogliśmy zwyczajnie się spotykać, prawda? Ale to nie było tak, jak myślicie. To…
– Nie było tak, jak myślimy? – szepnęła z wściekłością Bett. – Ona chodziła do szkoły, była pańską uczennicą!
Carson tylko uniósł jedną z krzaczastych brwi.
– Kochałem ją – powiedział cicho.
Wszystko w nim było nieporządne, zbyt obszerne. Pasowałby do kabiny pilota w holowniku.
– Mówiła mi, że jest pan prawnikiem. – Carson mierzył Tate’a krytycznym wzrokiem. – Zastanawiam się, co by sobie pomyślała, wiedząc, że pan mnie zaatakował. To by ją całkiem rozłożyło, jak mówiła. Jak na córkę świetnego mówcy jej umiejętności wysławiania się są okropne. – Jego północny akcent był mocny, wyraźnie pozbawiony łagodnego zaśpiewu przy samogłoskach, charakterystycznego dla dialektu północnowirginijskiego. Carson dopił whisky i ponownie napełnił szklankę. – To fantastyczna dziewczyna. Typ odkrywcy, bardzo uzdolniona. Pisywała wiersze, wiecie o tym?
– Nie wiedziałem – odparł Tate, za co został obdarzony cierpkim spojrzeniem, które zdradzało sporo łóżkowych rozmów Megan i Carsona o jej rodzicach.
– Dlaczego szukał pan jej przyjaciółki Amy? W tamtym barze.
– Amy? – Carson się roześmiał. – Och, ta dziewczyna z kolei to żywy ogień. Amy Walker… Dostałem od niej wiadomość. Powiedziała, że jeśli spotkam – cytuję – tę sukę Megan, mam jej powiedzieć, żeby poszła do diabła.
– Że co? – szepnęła Bett.
– Tak właśnie się wyraziła.
Czy Amy była kolejnym podbojem nauczyciela? Tate zastanawiał się, ile trzeba czasu, żeby pan Carson został postawiony w stan oskarżenia, a jego zdjęcie znalazło się na pierwszych stronach wszystkich lokalnych gazet. Ale nie to w tej chwili nurtowało go najbardziej.
– Martwiłem się o Megan i chciałem, żeby posłuchała tego, co miała do przekazania Amy.
– Dlaczego się pan martwił? – wtrąciła Bett.
– Z powodu tego telefonu. No i dlatego, że dalej bardzo mi na niej zależy. Ona ze mną zerwała. Puściła mnie kantem, niech jej Bóg wybaczy. Powiedziała, że to było niedobre dla nas obojga.
– Też tak uważam – mruknęła Bett.
Tate uciszył ją ruchem ręki.
– No więc musiałem zabrać się i pójść – ciągnął Carson. – Nie żeby postąpiła nieuczciwie. Właściwe słowo to „nieuprzejmie”. Ona skończyła ze mną, o tak, ale mnie jeszcze nie przeszło. Znacie taki czas? Kiedy romans już prawie się skończył, ale jeszcze nie całkowicie? Zmierzch serca, tak to nazywam. Tak czy inaczej byłem dość podłamany, zadzwoniłem więc do niej i powiedziałem kilka rzeczy, których potem żałowałem. Oddałem jej wszystko, co tu zostawiła. – Wskazał głową pocięty obraz. – Prawie wszystko. Zrobiłem to w napadzie szału. Teraz tego żałuję. Może go jakoś posklejam. – Spojrzał na Tate’a. – A potem przydarzyła się ta historia z wieżą ciśnień i oprzytomniałem. Natychmiast poszedłem do szpitala zobaczyć, czy wszystko w porządku. Kazałem im was wezwać. Nie miała przy sobie tej kartki. No wiecie, w razie wypadku zadzwoń…
– Och. – Bett skrzyżowała ręce na kolanach.
– Dziękujemy – powiedział Tate.
– Nie ma za co. – Carson sączył whisky. – Poprosiłem Megan, żeby do mnie zadzwoniła po wizycie u tego doktora Petersa. Nie zadzwoniła. Z początku myślałem, że jest na mnie wściekła, że psychiatra dokopał się do czegoś. Ale chwilę później zadzwoniła Amy i to był szok.
Читать дальше