On dawał im głos. Prowadzony po scenie przez ojca niczym tańczący niedźwiedź, Aaron wygłaszał kazania, które sięgały nieba, starzy ludzie opróżniali portfele sprawniej niż palce kieszonkowca, a prawdziwi starsi Kościoła z legalnych odłamów zielonoświątkowych w dolinie Shenandoah – ci, którzy naprawdę myśleli o zbawieniu – byli wobec tej dwójki bezsilni.
Tak było w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Kiedy ojca ogarnęło postępujące szaleństwo, Aaron uciekł z Katedry i usiłował wieść normalne życie. Ale zawsze wracał do obozu, żeby głosić kazania. Jego powrót na stałe pięć lat temu zbiegł się z okropnym wypadkiem, w wyniku którego ojciec został aresztowany. James Matthews uciekł następnie z aresztu i nigdy nie został ponownie ujęty, nikt już nigdy go nie zobaczył w miejscu publicznym. Aaron ogłosił się wielebnym i wziął na siebie zadanie przewodzenia zbłąkanym owieczkom z Blue Ridge. Robił to przez kilka lat, dopóki Katedra nie została zamknięta. Matthewsowi to nie przeszkadzało: w tym czasie otrzymał kolejne powołanie.
Żołnierze Krzyża…
Nagle nieziemski jęk wypełnił furgonetkę, aż Matthews podskoczył. Siedząca koło niego Megan zadrżała. Kiedy pokazał jej obraz, po chwili zaczęła krzyczeć i musiał podać jej więcej narkotyku, który właśnie przestawał działać. Jej spierzchnięte wargi mamrotały coś niezrozumiałego, a on odpowiedział, jakby zadała jakieś pytanie:
– Och, pokochasz mojego syna.
Odwróciła głowę.
– To dobry chłopak.
– Co…?
Kilka minut później wjechał w wąski przesmyk między stromymi wzgórzami i w głąb doliny, w której usadowiła się Katedra wśród Sosen. Podjechał do bramy i już zamierzał ją otworzyć, gdy usłyszał znów ten żałosny głos.
– Kim… jesteś?
Odwrócił się do Megan i pogłaskał ją po włosach.
– Czemu to robisz… czemu mi to robisz? – Rozejrzała się dookoła i zaczęła się miotać. Sięgnęła do klamki. Nie trafiła i jej ręka opadła.
Nachylił się bliżej dziewczyny.
– Wszystko będzie dobrze. – Objął ją, pogładził, przejechał palcem po wargach. Odwróciła głowę. – On czeka na ciebie. Peter. Opowiadałem mu o tobie.
– Proszę.
– Sza.
– Nie! Już nie! – błagała. – Proszę! Nie!
Igła wbiła się w ramię, wstrzyknął jej kolejną dawkę luminalu.
– Nie, proszę…
Powieki opadły niemal natychmiast. Potem zadrżała i jęknęła. Matthews zaniepokoił się, że może źle zareagowała na narkotyk. Chwycił ją w ramiona. Musi przeżyć do piątku. Jeśli umrze wcześniej, wszystko na nic, jeśli umrze od czegoś tak bezbolesnego jak lekarstwo…
Ale nie, wszystko w porządku. To tylko coś, co zobaczyła – mrugała oczami, wzrok utkwiła w jakimś punkcie za jego plecami.
– Co… Co to jest? – szepnęła, oszołomiona i przerażona.
Odwrócił się. Spoglądała na posąg.
– Mój ojciec to wyrzeźbił – odpowiedział. – To jest anioł.
– Gabriel – mruknęła, zamykając ponownie oczy.
Matthews ujął jej głowę w dłonie.
– Gabriel? – wyszeptał. – Nie, nie. To jest anioł śmierci. Lecący nisko, żeby zabrać dusze pierworodnych. – Pogładził ją po głowie.
Ale głowa Megan spoczywała już całym ciężarem na jego ramieniu, podejrzewał więc, że nie usłyszała jego słów.
Wszystko przez żółwia.
Mimo iż zaniedbanie sprawy Devoe – którą przydzielił mu kapitan Dobbs – było ryzykowne dla jego kariery, Konnie Konstantinatis za nic w świecie nie zrezygnowałby ze sprawy Megan McCall.
Ponieważ, jak stwierdził, wchodząc do głównego biura policji stanowej, to Tate Collier uratował go przed żółwiem.
Dwa lata temu, w pewien mglisty, szary poranek, tuż przed świtem, Konnie obudził się i ujrzał przerażający widok. Ogromny potwór, Obcy, Godzilla, lazł po masce samochodu, zmierzając w prostej linii ku gardłu policjanta. Konnie wyciągnął rewolwer służbowy i opróżnił magazynek w kierunku bestii, pudłując wszystkie pięć razy. Usiłował uciekać, ale pas się zaciął. Przeładuj, pomyślał w panice. Ale gdy po omacku szukał bębenka na wymianę na podłodze samochodu, uświadomił sobie, że naboje znajdują się – zupełnie jak on – trzy stopy pod wodą. Rozejrzał się dookoła. Samochód tkwił po maskę w Bull Run, a potwór okazał się sześciocalowym żółwiem jaszczurowatym – owszem, drapieżnym, ale raczej nie ludojadem.
Ten dzień okazał się nieuniknionym finałem długotrwałego upadku człowieka, który był niegdyś najlepszym detektywem kryminalnym policji stanowej w Fairfax i Prince William. Doszło do kulminacji kilku lat przymykania oczu i akceptowania wymówek oraz stanowczo zbyt wielkiej tolerancji ze strony przyjaciół i kolegów po fachu.
W dodatku Konnie nie tylko popełnił kilka wykroczeń, wpadając po pijanemu do strumienia i używając broni bez potrzeby – ale również o mało co nie zabił kolegi policjanta.
Został przydzielony – w owym kwietniu dwa lata temu – do wspomagania tajnej operacji w Burke. Doniesienie o melinie narkotykowej. Po trzech niewiarygodnie nudnych godzinach przekonał sam siebie, że nie będzie żadnej akcji i postanowił rozgrzać się łykiem ze sporej flaszki, która dziwnym trafem zaplątała się w schowku.
W chwili gdy rzekomy klient w budynku został rozpoznany przez czarne charaktery jako bohater pozytywny, Konnie wlókł się drogą 66 w poszukiwaniu sklepu monopolowego, żeby zaopatrzyć się w nową flaszkę. Tajny agent wyskoczył przez okno i uciekał – pędził zaułkiem, w którym dopiero co stał samochód Konniego, wołając o wsparcie, które właśnie wpływało do Bull Run piętnaście mil dalej. Tuż obok miejsca, gdzie miał stać Konnie, agent został postrzelony w plecy, ale ponieważ noc była mglista i lekko mżyło, nikt nie mógł stwierdzić z pewnością, że nawet trzeźwy policjant by go zauważył. Agenta uratowała kamizelka z kevlaru i nic poważnego mu się nie stało. Niemniej to właśnie było najcięższym wykroczeniem i biuro potraktowało detektywa z pełną surowością.
Tate Collier był tym człowiekiem, do którego Konnie zadzwonił o świcie, i Tate Collier, prawnik z prywatną kancelarią, reprezentował Konniego i wywalczył złagodzenie kary do sześciu tygodni całkowitego zawieszenia w obowiązkach służbowych bez grzywny oraz dwuletniego okresu próbnego.
To właśnie Tate Collier wypchnął go na pierwsze spotkanie Anonimowych Alkoholików. I na inne spotkania też – te najtrudniejsze, po nawrotach.
Ocalił go przed żółwiem, jak obaj mężczyźni zwykli określać ten wypadek.
W ciągu swojej kariery Konnie zastrzelił jednego podejrzanego, sam zaś był postrzelony kilkanaście razy. Ale mimo tych ran nie przybliżył się do zrozumienia śmierci. Nie, Konnie znał śmierć z prawdziwego umierania. A to przydarzyło mu się kilka razy. Pierwszy raz, gdy w szpitalu ujrzał oczy tajnego agenta, który oberwał w plecy. Jego serce zatrzymało się wówczas na chwilę i nigdy już nie biło tak samo.
Umierał jeszcze raz: powolną śmiercią dwóch lat zawieszenia, kiedy odebrano mu ukochaną robotę.
Pierwsze doświadczenie zmieniło go w większym stopniu, ale drugie było cięższe.
Dwa lata błagania żony o to, żeby wróciła, albo myślenia o tym, żeby błagać żonę o to, żeby wróciła. Dwa lata w większości bezcelowych dochodzeń w wydziale do spraw nieletnich, wypełnionych biurokratyczną robotą dla opieki społecznej. Dwa lata niechętnego przybliżania się na powrót do jedynej rodziny, jaką miał: ojca, zacofanego Karolińczyka, który lękał się, że współobywatele – nieco mniej światli od niego – mogliby pomyśleć, że rodowe nazwisko jest arabskie albo karaibskie, a nie greckie.
Читать дальше