Nóż w jego prawej ręce sam z siebie, niczym wskaźnik na tarczy do wróżenia, zaczął poruszać się w przód i w tył.
Korytarz pachniał jak w każdej szkole średniej – potem, laboratorium chemicznym, środkami dezynfekcyjnymi.
Instynktowny niepokój, jaki wywołało w nim to miejsce, rozbawił Tate’a. Nauka szła mu łatwo, ale cały swój czas poświęcał Klubowi Debat, nauczyciele więc bez przerwy zamykali go w świetlicy za opuszczone lekcje i nieodrobione zadania. To, że przystawał przy drzwiach pokoju nauczycielskiego, cytując na głos z pamięci Cycerona lub Johna Calhouna, nic nie pomagało.
Biuro kierownictwa szkoły Megan nie było przytulne. Składało się z niewielkich boksów o przepierzeniach wyłożonych tkaniną równie niebieską jak farba olejna na ścianach.
Dyrektorka, tęga kobieta w średnim wieku, ubrana w czerwony kostium, wysłuchała opowieści Bett bez cienia emocji.
– Myślą państwo, że uciekła? – spytała.
– Mieliśmy nadzieję, że pani porozmawia z kimś z jej przyjaciół.
Twarz kobiety przybrała ostrożny wyraz, cechujący często personel szkolny, jakby podejrzewała wszystkich o pedofilię.
– Nie bardzo możemy to zrobić. Kim są jej przyjaciele? I kto miałby z nimi rozmawiać? Nie mamy detektywów wśród personelu.
– Może moglibyśmy zobaczyć jej szafkę? – spytał Tate.
– Niestety nie.
– Dlaczego?
– Potrzebna jest jej zgoda. Albo nakaz sądowy.
– To śmieszne – powiedziała Bett.
– Takie jest prawo.
Bett spojrzała na swojego byłego męża, który na próżno przebiegał w myślach sprawozdania Sądu Najwyższego w poszukiwaniu wypadków pogwałcenia prawa do prywatności uczniów.
– No cóż – rzekł swoim najbardziej adwokackim tonem – istniały podobne wypadki.
Bett wzdrygnęła się.
Tate zerknął na teczkę leżącą przed dyrektorką. Kobieta zapisywała właśnie nieobecność Megan. Nie było rubryki „ucieczka”, dlatego pióro zawahało się przy punkcie: „Powody nieobecności”.
– Zatem nie może nam pani pomóc?
– Obawiam się, że nie.
Już na korytarzu Bett szepnęła:
– Suka. I to ona ma zajmować się uczniami! To nią należałoby się zająć.
Tate pociągnął żonę w bok od głównego korytarza.
– Przejdźmy się.
– Że co?
– Chodź za mną.
Tate przyglądał się ścianom. Mrucząc coś pod nosem, Bett podążyła za nim, nie rozglądała się specjalnie. Minęli otwarte drzwi i zajrzeli do zatłoczonej klasy.
– Ktoś z nich musiał ją znać. Niewykluczone, że nawet wiedzą, dokąd mogła pojechać. Niech to! Strasznie to deprymujące.
Gdy poprowadził ją kolejnym korytarzem, Bett rozejrzała się dookoła.
– Dokąd idziemy?
– Dwieście pięćdziesiąt osiem.
– Co?
Zatrzymał się i wskazał szafkę, zamkniętą na niewielką kłódkę szyfrową.
– To szafka Megan – wyjaśnił, podchodząc bliżej. – Numer był w jej teczce.
– Ach tak. Możesz zdobyć nakaz sądowy?
Wystarczyły dwa kopnięcia.
– O Boże – szepnęła Bett, zerkając w głąb korytarza. Wybuchnęła śmiechem. – Naprawdę to zrobiłeś!
– Podaj mi torebkę.
Wrzucił całą zawartość szafki do dużej torby Bett i oboje skierowali się szybko do najbliższego wyjścia.
– Zastanawiałem się nad precedensami prawnymi – powiedział, gdy już znaleźli się poza budynkiem – i uznałem, że nie mamy wystarczających powodów, żeby dostać nakaz.
Siedzieli na przednich siedzeniach jego samochodu, torbę położyli między sobą. Z radia sączyły się dźwięki Vivaldiego.
Zaparkowali mercedesa – ironia miejsca nie umknęła uwadze Tate’a – na okolicznej ścieżce zakochanych, w miejscu, gdzie młodzież nocą zabawiała się guzikami i smakowała rozgrzany makijaż i Clearasil.
Tate grzebał w zawartości dziewczęcej szafki. Nie było tego wiele. Znalazł podręczniki, zeszyt do chemii, zeszłoroczną lekturę z francuskiego, kilka kolorowych pism – „InterView”, „Details”, „Rolling Stone”. I jeszcze jedną książkę: „Kazirodztwo” pióra Anais Nin.
– A to co, u diabła? – zapytała Bett.
Tate wzruszył ramionami. Nie powiedział jej, że czytał recenzję, i że książka opisywała seksualne przygody Nin z własnym ojcem.
Zeszyty Megan zawierały trochę notatek z lekcji, ale znacznie więcej bazgrołów: zawiłych rysunków przedstawiających pnącza, macki i pnie drzew, wszystko mroczne i niesamowite.
Znaleźli również torbę papierową. Tate otworzył ją i wyciągnął paczuszkę opakowaną w srebrny papier.
Bett przełknęła ślinę.
– Kolejny prezent urodzinowy.
– Ale nie dla ciebie. Spójrz. – Na kartce widniały słowa: Dla Bobby’ego od SWK .
– Od kogo?
– Sam Wiesz Kogo – podsunął Tate i otworzył prezent. Wpatrywał się w niego przez chwilę. – No cóż.
Bett wzięła do ręki kasetę wideo. „Maraton orgii. Twoje ulubione gwiazdy dla dorosłych. Całe dwie godziny”. Roześmiała się ponuro i przetarła oczy.
– To żart.
– Być może.
– Na pewno – powiedziała z przekonaniem.
– Oczywiście.
– Może to nawet czysta kaseta.
– Może. – Tate wyciągał kolejne pisma i kartki papieru z nieczytelnymi notatkami. Potem znalazł kartkę o wymiarach pięć na siedem cali.
– O Boże – powiedziała Bett, zabierając mu papier.
Rysunek był makabryczny: mocna kreska przedstawiała gwiazdy i księżyc, kościste dłonie i twarz mężczyzny wykrzywioną bólem. Krople na jego czole mogły być krwią lub potem.
– To okropne.
Było okropne. Ale też bardzo dobre; przyciągające i odpychające zarazem. Na odwrocie autor napisał: „Dla Megan” i narysował serce przebite strzałą. Nie była to typowa walentynka – anatomicznie dokładny rysunek, z bijącego serca tryskała obficie krew.
– Kto jej to przysłał? Nieczytelny podpis.
– Kto mógł jej przysłać coś takiego? – dopytywała się Bett. – To musi być groźba.
– Dotykaj tylko krawędzi – ostrzegł ją.
– Dlaczego?
– Chcemy wiedzieć, kto to przysłał. Poproszę Konniego, żeby sprawdził odciski palców i porównał z bazą…
– Z czym?
– Z Automatycznym Systemem Identyfikacji Odcisków Palców. Bazą danych. Może uda się ustalić, kto…
Urwał, gdy Bett wyjęła kopertę, w której przyszła kartka. Na jej ustach pojawił się dziewczęcy uśmiech.
– Och. – Tate spojrzał na adres nadawcy. – Masz rację. Tak będzie szybciej.
– Im dłużej na to patrzę… – Bett wpatrywała się w rysunek. – To wygląda jak drzewo, ale potem zmienia się w żyłę czy coś takiego. A tutaj jest język i zęby. Nie podoba mi się to. – Wsunęła kartkę do koperty i wrzuciła do torebki.
– I pozbądźmy się tego świństwa. – Wskazała kasetę porno.
Mógłby jej przypomnieć te noce wiele lat temu, kiedy wymykali się z college’u na północne seanse filmowe w miejskim kinie i kochali się w ostatnim rzędzie, podczas gdy na ekranie pryszczaci kochankowie obściskiwali się w romantyczny i absolutnie cenzuralny sposób.
Otworzył okno i wrzucił kasetę do kosza na śmieci.
– To wszystko, nic już nie ma? Sprawdź w torbie.
Zajrzał do papierowej torby, w której znalazł kasetę. Zmiął i wyrzucił do kosza całą torbę, uznając, że nie widzi powodu, dla którego Bett miałaby się dowiedzieć o wielkiej paczce prezerwatyw przewiązanej ładną, czerwoną wstążką i opatrzonej liścikiem do Bobby’ego od Sam Wiesz Kogo.
Rower.
Читать дальше