– Myślę tylko o tobie, Emily. Chciałbym leżeć przy tobie, słuchać twoich słów.
Wydęła usta.
– Powinieneś mi powiedzieć, co jej dawałam. Zostałabym na miejscu, żeby jej pilnować.
Matthews przedstawił się Emily jako detektyw z towarzystwa ubezpieczeniowego i powiedział, że Megan i jej ojciec spreparowali zeznanie. Potrzebował dowodu, że dziewczyna pije i że jej ojciec składa fałszywe oświadczenia w sprawie jej terapii przeciwuzależnieniowej. Kiedy mówisz ludziom, że działasz z pobudek finansowych, prawie zawsze ci uwierzą.
Milczał. Dwadzieścia sekund później otworzyła drzwi.
– Wszystko z nią w porządku? Z Megan?
– Wszystko dobrze.
– Polubiłam ją, jest miła. Czułam się jak ostatnia, robiąc jej to.
– To bardzo miła dziewczyna. – Matthews musiał przyznać jej rację.
– No więc teraz przestaniesz do mnie dzwonić czy co? Po to przyszedłeś? Żeby pieprzyć się ze mną, a potem oznajmić, że wszystko skończone? – W jej głosie pobrzmiewała gorączka, szaleństwo.
– Kocham cię – powiedział. I dostrzegł, że zadrżała z niechętnej radości.
Aaron Matthews również drżał. Przyglądał się jej szyi, językowi, lśniącym jasnym włosom, które teraz wiązała w koński ogon, żeby zająć czymś ręce.
On trzymał własne ręce za plecami, ponieważ nadal miał na nich cienkie lateksowe rękawiczki.
– Zacznijmy od propozycji układu – powiedział.
Te słowa stanowiły początek jednego z jego najpopularniejszych i najbardziej wstrząsających kazań.
Emily roześmiała się krótko, niepewnie i spojrzała na niego wzrokiem kogoś, kto podejrzewa, że cały świat chce z niego zrobić balona.
– Od propozycji układu – powtórzył.
– O co ci chodzi, Aaron?
– Założenie: Anioł śmierci krąży tuż nad twoją głową…
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – Zapięła guzik bluzki.
– …i za chwilę umrzesz – ciągnął Matthews. Jego ręka powędrowała do noża w kieszeni.
Emily odsunęła się. W zasięgu wzroku miała różne przedmioty, ale jeszcze nie telefon. Matthews wiedział doskonale, gdzie stoi staroświecki aparat.
– Aaron, o co chodzi?
– Twoja dusza pójdzie do piekła.
– O czym ty mówisz? – W jej głosie pobrzmiewała teraz nuta skruchy. – Przepraszam, że trzymałam cię na zewnątrz. – Wskazała na drzwi, po czym przybrała pozę rozpaczliwej nieśmiałości. – Byłeś dla mnie niedobry. Nie lubię facetów, którzy są dla mnie niedobrzy. – Mówiła dziewczęcym tonem, który przybierała czasem, gdy się z kimś kochała. Teraz brzmiało to żałośnie.
Propozycja. W Katedrze wśród Sosen spojrzałby diabłu prosto w oczy i powiedział: „Moi drodzy przyjaciele, Bóg ma dla was propozycję. Założenie: Idziecie do piekła. Możecie Go przekonać, żeby tak się nie stało? Co możecie powiedzieć, żeby przekonać Go, żeby postąpił inaczej?”. Potem Matthews zszedłby między słuchaczy i podtykałby im mikrofon do ust. A oni by zastygli! Milczeli jak zaklęci! Jak dajesz komuś szansę zbawienia nieśmiertelnej duszy, to powinien wymyślić zdanie lub dwa.
– Posłuchaj, nie wiem, co…
Przeciął linię telefoniczną długim stalowym ostrzem. Emily przyglądała się temu z lękiem.
– O Boże, o Boże, co ja zrobiłam? – Skuliła się w kłębek.
Usiadł koło niej na tapczanie, wciągnął zapach jej perfum. Była bezwładna jak szmata.
Spojrzeć diabłu prosto w oczy.
– Dam ci szansę wywinięcia się aniołowi śmierci. Przekonaj go.
– Nie…
– Anioł nadlatuje. Właśnie kołysze się nad twoją głową. – Nachylił się i wbił wzrok w kobietę. – Daję ci szansę ocalenia życia.
Usiłowała krzyczeć, ale natychmiast ostrze noża znalazło się w jej ustach. Zamarła. Matthews przycisnął jej język nożem.
Założenie…
– Postanowiłem cię zabić – oznajmił Matthews oficjalnym tonem. – Przekonaj mnie, żebym tego nie robił.
Wciągnął do płuc powietrze wpadające przez okno. Czuło się w nim bogactwo wiosennej roślinności i wilgoć ziemi – krokusy właśnie zaczynały kwitnąć. Wiosna, odnowa. Chrystus wyszedł ze śmierdzącego grobu w niedzielę dwa tysiące lat temu.
Odsunął nóż.
– Jesteś chory! – krzyknęła Emily. – Wiedziałam to w chwili, gdy cię poznałam! Wiedziałam! Jesteś rąbnięty i chory!
– Dlaczego miałbym cię nie zabijać?
– O Boże…
– Można mnie przekonać – zapewnił ją łagodnie. – Spróbuj.
Krzyknęła głośniej.
– Powiem ci, dlaczego chcę cię zabić, jeśli to pomoże. Powód jest taki, że wiesz o związku między mną i Megan.
– Zrobię wszystko. Och, proszę, Aaron…
– Błagasz. To nie ma nic wspólnego z przekonywaniem. Przekonaj mnie, żebym cię nie zabijał. – Na jego twarzy pojawił się grymas zniechęcenia.
– Pozwól mi żyć… Jestem dobrą chrześcijanką. W głębi serca.
– Och, pierwszy konkretny argument. – Matthews pokiwał głową, jakby rozważał te słowa. – Zastanówmy się nad tym. „Jestem dobrą chrześcijanką”. Moja odpowiedź brzmi tak: jeśli to prawda, to żyjesz w łasce Pana. To jeszcze bardziej przekonuje mnie, żebym cię zabił.
– Nie! – krzyknęła.
– Widzisz, Emily? Słowa mają znaczenie, wywołują efekt. Powiedziałaś coś bezmyślnie i widzisz, co się stało. A teraz pomyśl!
– Co – załkała – co chciałbyś usłyszeć?
– Przykład? Mogłabyś powiedzieć, że wyprowadzisz się do innego stanu. Spójrz na swoje życie: mieszkasz w brudnej przyczepie, nie masz rodziny, masz wszawą pracę. Mogłabyś wyjechać do Teksasu lub na Florydę. Po prostu zniknąć.
Emily wpatrywała się w nóż, na którym widniały kropelki jej śliny.
– Mogłabyś też powiedzieć, że ryzykuję, zabijając cię. Te wszystkie kłopotliwe szczegóły. Pozbycie się ciała…
Jęknęła.
– Już dobrze, dobrze. – Płakała. – Wyjadę. Dokąd tylko zechcesz.
Potrząsnął głową.
– Ja już to przemyślałem.
Włosy kleiły się jej do twarzy. Ostrze tańczyło przed oczami.
– Mogłabyś napisać list, w którym wyznasz, że upicie Megan było twoim pomysłem. Nie odważyłabyś się nikomu powiedzieć, bo w przeciwnym razie też wylądowałabyś w więzieniu.
– Dlaczego – wykrztusiła – ktokolwiek miałby iść do więzienia?
– Przyjmijmy to za pewnik – odrzekł z uśmiechem. – A teraz powiesz mi, gdzie mieszka twoja matka. Albo twój brat. Będą zakładnikami.
– Nie mam brata! – krzyknęła chrapliwym, przerażonym głosem. – Nie mam!
Matthews przyglądał się kobiecie uważnie, gładząc ją po włosach. Wdychanie jej szczególnego, słodkawego zapachu – oznaki strachu – sprawiało mu przyjemność. Potrząsnął głową.
Zaczął szeptać.
– Czy wiesz, co powiedział Arystoteles? Że człowiek, który broni się rękami, a nie słowami, jest żałosny. Ponieważ nasza zdolność mowy i przekonywania jest dowodem naszej wyższej natury.
– Nie wiem… – łkała Emily – nie wiem, co powiedzieć.
– To widać.
Teraz wszystko potoczyło się szybko. Nóż człowieka w ręku Boga jest bronią, przed którą nie ma obrony. Emily krzyknęła raz, gdy ostrze przecięło jej gardło, a potem tylko walczyła, błagając o miłosierdzie, gdy krew tryskała wkoło.
Kiedy straciła przytomność i upadła na plecy, Matthews pochylił się nad nią i powoli wsunął nóż do jej ust. Odczekał chwilę, aż minie mu erekcja, a kiedy to nie nastąpiło, chwycił wciąż drgający koniuszek jej języka w lewą dłoń.
Читать дальше