Nie byłoby – przyłapał się na tym, że rozważając sprawę, podnosi zaciśniętą pięść – owej konwencjonalnej paplaniny, której nie znosił, bo to nie on był mistrzem w wyrażaniu własnych uczuć. Głos, który drży pożądaniem, to dobre dla opery – każdej opery – a on prowadził ryzykowną grę, stając przed drzwiami swej śpiewaczki.
Ale kiedy zapukał, zdecydowanie i głośno, powiedział sobie, że nie ma czego się bać, bo muzyka jest sztuką, która przekracza zwykłe granice swego środka wyrazu, jakim jest dźwięk. Pukanie do drzwi było, już samo w sobie, sposobem na to, aby zasygnalizować, że nie jest to tylko przekazanie wiadomości (proszę otworzyć, ktoś przyszedł do pani, przyniósł paczkę), i spróbować roli posłańca nieoczekiwanego (proszę otworzyć, oto niespodzianka, niech pani spojrzy jej w twarz i wpuści do pokoju tę niesforną namiętność, to nieokiełznane niebezpieczeństwo, tę złą miłość).
Otworzyła ona, owinięta ręcznikiem kąpielowym.
Za nią stał młody mężczyzna, brunet, zupełnie nagi, o twarzy głupca, kaprawej, tępej, zuchwałej. Miał zmierzwioną czuprynę, rzadką bródkę i bujne wąsy.
Popołudniowa próba spełniła wszystkie jego oczekiwania -a może nawet więcej. Inez Prada w roli Małgorzaty, głównej postaci opery, była bliska cudu: niemal obnażyła własną duszę w momencie, kiedy świat okradał ją z jej pasji -z namiętności, które Mefistofeles i Faust oferują kobiecie, tak jak nieosiągalne owoce mitologicznego Tantala.
Dzięki tej afirmatywnej negacji siebie samej Inez-Małgorzata objawiała Pascalowską prawdę: uczucia nietrzymane w ryzach są rodzajem trucizny. Kiedy drzemią, są występne, dają pokarm duszy, a ta, oszukana albo przekonana, że się nim odżywia, w rzeczywistości zatruwa się własną namiętnością, nieznaną i chaotyczną. Czy to prawda – jak sądzili inni heretycy, katarowie – że najlepszym sposobem oczyszczenia się z namiętności jest wystawienie jej na pokaz i roztrwonienie, bezwzględne i niepohamowane?
Im dwojgu, Gabrielowi i Inez, udało się nadać widzialną, fizyczną postać niewidzialnym, ukrytym uczuciom. Oczy mogły zobaczyć to, co muzyka, będąc sztuką, powinna była ukrywać.
Mimo wszystko Atlan-Ferrara, podczas długich, prowadzonych niemal bez przerwy prób, czuł, że gdyby ta opera była poezją, a nie muzyką, nie trzeba by było popisywać się, pokazywać, przedstawiać. Ale wspaniały głos Inez nasuwał mu jednocześnie myśl, że z powodu tej ewentualnej niedoskonałości w przejściu od sopranu do mezzosopranu -dzieło stawało się bardziej zrozumiałe, a Małgorzata bardziej przekonująca w swym śpiewie, dzięki tej właśnie niedoskonałości.
Między dyrygentem a śpiewaczką powstała cudowna więź. Współdziałanie w pracy nad utworem niedoskonałym, mające na celu niedopuszczenie do tego, by stał się on hermetyczny i nietykalny. Inez i Gabriel byli parą prawdziwych demonów, które, przeszkadzając Faustowi w zamknięciu się, przemieniły głównego bohatera w człowieka przystępnego, zakochanego, a nawet zacnego… Ci dwoje zmuszali Mefistofelesa do odwrotu.
Czy taki rezultat ich pracy miał coś wspólnego z niespodziewanym spotkaniem tego ranka?
Inez kochała, Inez już nie była tamtą dziewicą sprzed dziewięciu lat, kiedy ona miała dwadzieścia, a on trzydzieści trzy lata. Kto sprawił, że utraciła dziewictwo? Jego to nie obchodziło ani też nie przypisywał takiego wyczynu temu żałosnemu facetowi, co stawał dęba, bezczelnemu, oszołomionemu prostakowi, który chciał gwałtownie protestować na widok intruza, a usłyszał jedynie naglący rozkaz Inez:
– Włóż coś na siebie i wynoś się.
Już mu mówiono o regularnych, choć kapryśnych deszczach padających w Meksyku latem. Ranki mogły być słoneczne, ale około drugiej po południu niebo zasnuwało się chmurami, a o czwartej gwałtowny deszcz, przygnany przez azjatycki monsun, miał zalewać dolinę – w innej porze dnia idealnie czystą – uśmierzając szaleństwo obłoków kurzu unoszących się znad wyschłego jeziora i nieczynnych, martwych kanałów.
Leżąc, z głową opartą na złączonych pod karkiem dłoniach, Gabriel oddychał powietrzem odmłodzonego wieczoru. Skuszony zapachem ziemi, wstał i podszedł do okna. Był zadowolony i to uczucie powinno było go ostrzec; szczęście jest przelotną pułapką, która przyćmiewa nasze niepowodzenia i sprawia, że stajemy się bardziej niż kiedykolwiek podatni na działanie ślepej legalności nieszczęścia.
Teraz noc zapadała nad stolicą Meksyku, a on nie dawał się oszukać tej łagodnej woni świeżości napełniającej dolinę. Wracały zapachy, które na pewien czas przegnała burza. Księżyc pojawiał się oszukańczo, każąc wierzyć w swe srebrne mruganie okiem. Jednego dnia w pełni, maleje nazajutrz; doskonały turecki jatagan tej nocy, chociaż tak doń podobny, był kolejnym oszustwem: cały aromat deszczu nie mógł przesłonić rzeźby tej ziemi, gdzie Gabriel Atlan-Ferrara stanął wolny od uprzedzeń, ale też nieprzygotowany, wiedziony jedną myślą: ma dyrygować Fausta, i to z Inez w głównej roli; będzie ona śpiewać pod jego dyrekcją, prowadzona przez niego tą niełatwą drogą, na której czeka ją zmiana tessitury głosu.
Stojąc, patrzył na nią, śpiącą, nagą, leżącą na wznak, i zapytał sam siebie, czy świat został stworzony tylko po to, aby zakwitły te dwie piersi, jak dwa księżyce w pełni niepoddające się żadnym zmianom kształtu ani zaćmieniom, i ta talia, która była gładkim i masywnym wybrzeżem na mapie rozkoszy, ten połyskliwy pióropusz między nogami, który jest doskonałą zapowiedzią trwałej samotności, tylko pozornie łatwej do przeniknięcia, zuchwałej jak wróg, co ośmiela się dezerterować, aby nas oszukać i schwytać, raz i drugi. Nigdy się nie uczymy. Seks uczy nas wszystkiego. To nasza wina, że nigdy niczego się nie nauczymy i będziemy raz po raz wpadać w tę samą rozkoszną pułapkę…
Być może ciało Inez jest jak sama opera. Pozwala widzieć to, co nieobecność ciała – jakie pamiętamy i jakiego pragniemy – daje nam w sposób oczywisty.
Kusiło go, żeby zakryć wstydliwość Inez prześcieradłem, rzuconym obok, w blasku padającym z otwartego okna, jak na obrazie Ingres'a lub Vermeera. Ale powstrzymał się, bo jutro, podczas próby, to muzyka miała przesłaniać nagość kobiety, muzyka miała spełniać swą wieczną misję ukrywania pewnych spraw przed ludzkimi spojrzeniami, aby powierzyć je wyobraźni.
Czy muzyka kradła także słowa, nie tylko widok?
Czy muzyka była wielkim udawaniem Raju, prawdziwą winoroślą owocującą hańbą, końcowym uwzniośleniem -bliższym śmierci – naszej zabójczej oczywistości. Ciało, słowa, literatura, malarstwo…? Czyżby tylko muzyka była abstrakcyjna, wolna od dostrzegalnych więzów, od puryzmu i oszustw naszej doczesnej cielesnej nędzy?
Patrzył na Inez, śpiącą po tym miłosnym spełnieniu, tak upragnionym od dnia, gdy uczucie przygasło w zapomnieniu, aby „zimować” przez dziewięć lat w podświadomości obojga. Uczucie tak gorące, bo nieprzewidywalne. Gabriel nie chciał jej osłonić prześcieradłem, gdyż zrozumiał, że w tym przypadku wstyd równałby się zdradzie. Któregoś dnia, już wkrótce, Małgorzata miała stać się ofiarą namiętności, uwiedzioną przez Fausta w wyniku przebiegłych działań Mefistofelesa, a następnie uratowaną od piekła przez chór aniołów, które zaniosą ją do nieba. Atlan-Ferrara chciał zdobyć się na odwagę: w jego koncepcji dzieła Berlioza główna bohaterka wznosiłaby się ku niebu naga, oczyszczona właśnie przez tę swoją nagość, wyzywająca w swej czystości: zgrzeszyłam, doznałam rozkoszy, cierpiałam, przebaczono mi, ale nie wyrzekam się chwały mej rozkoszy, pełni mej kobiecej swobody dającej mi prawo do seksualnej radości; nie zbłądziłam, wy, aniołowie, o tym wiecie, zostałam przez was zaniesiona do Raju wbrew waszej woli, ale nie pozostaje wam nic innego, jak zaakceptować moją radość i seksualną rozkosz w ramionach kochanka; moje ciało i moja radość zwyciężyły Mefistofelesa i jego szatańskie fortele, pokonały też prostacką cielesną żądzę Fausta: mój kobiecy orgazm zniszczył obu tych mężczyzn, moja satysfakcja seksualna sprawiła, że ci dwaj mężczyźni zasłużyli na wybaczenie.
Читать дальше