Śpiewy, jakie teraz wymyślicie, będą coraz swobodniejsze, dopóki rozkosz i popęd obojga nie połączą się z sobą.
Gesty wyrażające pragnienie stopią się ze śpiewem i nie będzie już różnicy między jednym a drugim.
Teraz ne-el coraz częściej będzie musiał wychodzić sam, a konieczność szukania pożywienia ty odczujesz jako rozłąkę, która ci odbierze mowę, i tak właśnie powiesz jemu, a on ci odpowie, że aby upolować zwierzę, on też musi zachować milczenie. Ale on podczas takich wypraw będzie słuchał śpiewu ptaków, a świat zawsze będzie pełen pisków, krzyków, a także płaczliwych skarg.
Ale ja będę przede wszystkim słuchać twego głosu, a-nel.
Opowie ci, że przyniesie ryby z wybrzeża, ale że woda się cofa i on musi teraz wchodzić coraz dalej, aby zbierać ślimaki i ostrygi. Wkrótce może się znaleźć koło tej wyspy, którą widać zawsze, jako odległą i zamgloną, z plaży, gdzie spotyka się ryby, skaczące i zadające śmierć. Teraz nie, teraz to odległe przybliża się.
Powie ci, że on się tego boi, bo bez ciebie będzie sam, ale z innymi ludźmi też.
Ne-el wyjdzie szukać jedzenia, pójdzie sam i nie będzie musiał nic mówić. Wystarczy, że weźmie coś ze sobą, powie. Toteż wróci z takim pośpiechem i w podskokach wbiegnie do jaskini, bo będzie wiedział, że tam zobaczy ją, będzie z nią.
Merondor dinkorlitz.
Spytasz go, czy gdy wychodzi sam, czuje to samo co ona, która będąc sama, nie odczuwa potrzeby czegokolwiek, tylko chciałaby coś zjeść albo się czegoś napić, albo zrobić to, co musi zrobić, i w ten sposób wszystko zniknie, jak tylko zostanie zrobione albo zjedzone.
Nie zostanie ani śladu.
Nie zostanie żadne wspomnienie.
Tak, zgodzi się on, może razem będziemy mogli to sobie przypomnieć.
Zdziwią cię te słowa. Nie zdałaś sobie sprawy z tego, że z wolna zaczynasz wspominać, że żyjąc w samotności, zaniechałabyś tego zwyczaju, że bez ne-ela twój głos odzywałby się na różne sposoby, ale przede wszystkim byłoby w nim cierpienie i krzyk bólu.
Tak, powie on, ja krzyknę, atakując zwierzę, ale będę myślał o tym, co poczuję do ciebie, kiedy tu wrócę, i to, co ci powiem, będzie głosem mojego ciała, które poluje, i mojego ciała, które kocha.
Jestem ci to winien, a-nel (A-nel, tradiun).
Ne-el… Będę cię potrzebować (Ne-el… Trudinxce).
Będziesz mógł powiedzieć mi kiedy (Merondor aixo).
Zawsze {Merondor).
Dlatego tej nocy, kiedy jej śpiew – twój śpiew, a-nel -zmieni się w przeciągły jęk aaaaaaa…, powrócą do twej głowy i twego ciała wszystkie bóle, które mają nadejść, będziesz prosiła o pomoc, tak jak na początku, i on ci jej udzieli, będą mówili tylko to, co trzeba powiedzieć, aby prosić o pomoc, ale ich spojrzenia, spotykając się, powiedzą, że gdy tylko zwyciężą tę konieczność, wróci rozkosz, już ją znaleźli, nie chcą stracić tego, co już poznali, tak właśnie powiesz mężczyźnie, który zabroni ci rodzić swego syna, tak jak ty będziesz chciała – ty sama, a-nel, leżąc na plecach i wyciągając ręce, abyś mogła sama przyjąć dziecko, z tym bólem, którego się naturalnie będziesz spodziewała, ale też z innym, dodatkowym, który nie będzie naturalny, który zmiażdży ci plecy, bo sprawi to wysiłek, na jaki się zdobędziesz, by odebrać dziecko sama, bez niczyjej pomocy, tak jak to się robi i będzie się robić zawsze a zawsze. Jak dawniej.
Nie – krzyczy ne-el – tak już nie, a-neł, tak nie… {Caraibo, caraibo).
A ty poczujesz, że nienawidzisz tego mężczyzny, to on sprowadził na ciebie ten ogrom bólu, a teraz chce odebrać ci instynkt rodzenia, samotnego rodzenia, kiedy skulona we dwoje, przyjmując sama, absolutnie sama, owoc swego brzucha, wyciągasz ze swego wnętrza małe ciałko umazane krwią, tak jak to zawsze będą robiły kobiety twego plemienia – on, przeszkadzając ci być sobą, taką jak wszystkie kobiety twojej krwi, każe ci się położyć; odsuwa cię od udziału w rodzeniu własnego dziecka, uderzy cię w twarz, obrzuci wyzwiskami, zapyta, czy chcesz mieć zmiażdżone kości w plecach, tak nie rodzi się syn mężczyzny, jesteś kobietą, nie zwierzęciem, pozwól mi wziąć na ręce naszego syna…
I każe ci odsunąć niespokojne ręce od własnego brzucha, i to on weźmie w dłonie maleńką dziewczynkę, nie ty, podniecona, rozgorączkowana, zaskoczona, pragnąca wyrwać dziecko z ramion ojca -bo to ty je obliżesz i oczyścisz ze śluzu, i przegryziesz zębami pępowinę, a potem ne-el weźmie dziewczynkę, aby przewiązać jej pępek i wykąpać ją w czystej wodzie, przyniesionej z białego wąwozu.
Jelenie na ścianach wciąż będą się kochały.
A ne-el, przede wszystkim, pomyśli o czymś ważnym: odsunąwszy dziewczynkę od twojej wyssanej sutki, zaniesie ją pod ścianę jaskini.
Tam zrobi na chłodnej skale odcisk rozwartej rączki małej dziewczynki.
I tam zostanie ten ślad na zawsze.
Zrobi też jeszcze coś: zawiesi na szyi dziecka paseczek skórzany, na którym będzie przyczepiona kryształowa pieczęć.
I wtedy ne-el uśmiechnie się i, nie przestając się śmiać, ugryzie w pośladek swoją córkę…
Zawsze kochał osoby, które pozwalały się zaskakiwać. Nic go tak nie mierziło jak czyjeś dające się przewidzieć zachowanie. Pies i drzewo. Małpa i banan. Natomiast pająk i pajęczyna zawsze były niepowtarzalne… Tamto było jak muzyka z gotowego repertuaru. Jakaś Cyganeria czy Tra-viata, które się wystawia na scenie, bo publiczność bardzo je lubi, choć nie uważa ich za utwory jedyne w swoim rodzaju, niezastąpione… czy zaskakujące. Słynne powiedzenie Cocteau „zaskocz mnie” było dla niego zwyczajną boutade, kapryśnym żartem. Chodzi o pewien ład estetyczny. Niech się podniesie kurtyna nad mansardą Rudolfa albo nad salonem Violetty i ujrzymy ich po raz pierwszy.
Jeżeli coś takiego się nie zdarzało, opera go nie obchodziła i przyłączał się do legionu potwarców i niszczycieli tego gatunku: opera jest jak niedonoszony płód, podrobiony towar, który nie ma w sobie nic z produktu naturalnego; jest ona, w najlepszym razie, „chimerycznym połączeniem” poezji z muzyką, mieszaniną, w której poeta i kompozytor torturują się nawzajem.
Prezentując Potępienie Fausta, zawsze górował nad innymi. Choćby w nieskończoność je powtarzał, dzieło to zaskakiwało i jego, i muzyków z orkiestry, i publiczność. Berlioz posiadał niewyczerpaną umiejętność zadziwiania słuchaczy. Nie dlatego, żeby kantata była interpretowana za każdym razem przez inny zespół – tak bywało przy wszystkich dziełach muzycznych – ale ponieważ ona sama, ta opera Berlioza, była zawsze wystawiana po raz pierwszy. Poprzednie wystawienia nie liczyły się. A raczej należałoby powiedzieć: rodziły się i zaraz umierały. Następny raz był zawsze pierwszym. Dzieło dźwigało swoją przeszłość. A może za każdym razem miało swoją ukrytą przeszłość?
Tej tajemnicy on nie chciał wyjawiać; przestałoby nią być. Kształt artystyczny, jaki chciał nadać interpretacji Fausta, to sekret dyrygenta; on sam go nie znał. Gdyby Faust był powieścią kryminalną, w finale nie dowiedziano by się, kto zabił. Nie było majordomusa-złoczyńcy.
Być może to właśnie było powodem, że tego ranka znalazł się przed drzwiami Inez. Nie przyszedł z niewinnymi zamiarami. Wiedział o niej sporo. Zamieniła swoje prawdziwe nazwisko na teatralny pseudonim. To już nie była Inez Rosenzweig, tylko Inez Prada, nazwisko lepiej brzmiące niż harmonizujące z osobą, bardziej „latynoskie” i, przede wszystkim, łatwiejsze do umieszczenia i przeczytania na drzwiach:
Читать дальше