Zechcesz mu podziękować za ten krzyk, który cię uchronił od upadku w przepaść i roztrzaskania się o skały na jej dnie, ale ponieważ głos nie dochodzi, jeżeli nie krzyczysz, a ty nie Wiesz, jak masz zawołać do mężczyzny, który cię uratuje, więc podniesiesz głos; będziesz musiała odzywać się głośniej niż on, aby on mógł cię usłyszeć z drugiego brzegu wąwozu, ale dźwięk, który się wydostanie z twojej piersi, z gardła i z ust, aby mu podziękować, to dźwięk, jakiego ty sama chyba nigdy nie słyszałaś podczas tych wszystkich zmian księżyca i słońca, których blask spada na ciebie nagle na dźwięk Twego głosu, głosu, załamującego się pod koniec nie nazywasz „krzykiem”, jeżeli krzyk byłby tylko natychmiastową reakcją na ból, na zdziwienie, na strach, na głód…
Teraz, kiedy krzyczysz, pojawi się coś nieprzewidzianego; już nie podniesiesz głosu dlatego, że potrzebujesz czegoś, lecz dlatego, że będziesz czegoś chciała. Twój krzyk nie będzie już naśladowaniem tego, co mogłaś słyszeć zawsze – szumu trzcin nadrzecznych, huku łamiących się fal, głosu małpy obwieszczającej, gdzie jest, głosu ptaka nawołującego do ucieczki znad zimnej krainy, ryku jeleni w porze opadania liści, porykiwania bizonów zmieniających skórę, kiedy słońce świeci bardzo długo, chrząkania dzika, gdy zżera resztki padliny pozostawione przez lwa…
Prędzej czy później zorientujesz się, że on będzie ci odpowiadał bardzo krótkimi zgłoskami, niepodobnymi do kląskania ptaków ani do ryku turów: a, aaach, o, oooooh, em, emmm, i, iiiii, ale poczujesz jakieś ciepło w sercu i najpierw nazwiesz je „czuję się większa niż on”, a potem „taka sama, jaki może być on”. Połączysz krótkie dźwięki: a-o, a-em, a-ne, a-nel, w ten prosty okrzyk nad przepaścią i szkieletami zwierząt na dnie przepaści, na skalnym cmentarzu; krzykniesz, ale twój krzyk będzie już oznaczał co innego, nie będzie krzykiem z konieczności, jak dawniej, ale czymś nowym, a-nel, krótkim wezwaniem, któremu będzie towarzyszyć prosty gest polegający na rozłożeniu ramion, a następnie złączeniu ich na piersi, z rozwartymi dłońmi, zanim wyciągniesz ręce do mężczyzny z drugiego brzegu; a-nel, a-nel – z tego słowa i z tego gestu narodzi się coś innego, ty będziesz to wiedziała, ale nie potrafisz tego nazwać; jeśli on przyjdzie ci z pomocą, może potrafisz nadać nazwę temu, co zrobisz.
Poczujesz głód i zaczniesz zbierać małe czerwone owoce, które zobaczysz w pobliskim lesie. Ale kiedy wrócisz potem na swoje miejsce nad krawędzią skalnego urwiska, będzie już noc i uśniesz natychmiast, tak jak usypiałaś zawsze.
Tylko że tej nocy w twoim śnie stanie się coś, o czym nie śniłaś nigdy przedtem. Jakiś głos powie do ciebie: Znowu będziesz istnieć.
O wschodzie słońca zerwiesz się, bo będziesz się bała, że go stracisz. Bo przyjdziesz tu w poszukiwaniu tego mężczyzny, który znajduje się po drugiej stronie przepaści.
On tam będzie, da ci znak, poruszając uniesionym ramieniem.
Ty odpowiesz mu w ten sam sposób.
Ale tym razem on nie będzie krzyczał. Zrobi to samo, co ty robiłaś wieczorem.
Odezwie się ściszonym głosem, powtórzy: „a-nel, a-nel”, wskazując na ciebie, a potem, dotykając palcem własnej piersi, powie trochę głośniej, ale nowym, nieznanym tonem: „ne-il, ne-il”…
Ty najpierw nie będziesz wiedziała, jak mu odpowiedzieć, poczujesz, że nie starczy ci głosu, powtórzysz to, co było nad brzegiem morza, to falowanie całym ciałem, a on będzie na to patrzył, nie naśladując cię, z jakąś dziwną miną, jakby się oddalał, jakby cię nie chciał, i splótłszy ramiona, podniesie głos: „a-nel, a-nel”. Ty zrozumiesz, przestaniesz tańczyć, zaczniesz naśladować coraz donośniej, ale coraz słodszym głosem, śpiew ptaków, szum morza, kołysanie się drzew, igraszki małp, walkę reniferów, plusk płynącej rzeki; te dźwięki będą się ze sobą łączyć, nakładając się na siebie, nanizując, jak coś, co nosi się zawiązane dookoła szyi, to coś, ten ktoś… ty będziesz opiekunką, tą zapomnianą, tą, którą znów on musi spotkać.
A-nel.
To będziesz ty.
Powtórzysz to i powiesz sobie, to będę ja, on powie, że to jestem ja.
On wskaże ci drogę, ale jego głos powstrzyma twój innym głosem, bliższym ciała niż ziemi, a ty usłyszysz w głosie mężczyzny – ne-el? – wołanie skierowane do ciała.
Śpiew ciała. Śpiew. Jak można by nazwać słowo, które nie będzie jedynie krzykiem?
Śpiew.
To już nie będzie tylko głos.
Wypowiesz te słowa i wówczas pozostawisz za sobą piski, skrzeczenie, porykiwanie, huk fal w przyboju, burze i piasek nadbrzeżny.
On – ne-el? – zacznie schodzić ze skały, skinąwszy na ciebie, a ty powtórzysz ten jego gest i będziecie schodzić, wydając bezładne okrzyki, które będą kierowały krokami każdego z was, gdy – gnani pragnieniem spotkania się -w pośpiechu zapomnicie o łagodnym brzmieniu imion a-nel i ne-el, wracając z konieczności do mruczenia, wycia, skrzeczenia, ale oboje będziecie czuli poprzez drżenie waszych ciał, że teraz biegniecie, chcąc przyśpieszyć zbliżenie się; że aby się odnaleźć, trzeba ruszyć się z miejsca; że podczas biegu na to tak upragnione przez was oboje spotkanie któreś z was powróci do krzyków i gestów używanych dawniej, co jednak nie będzie miało znaczenia; że mówiąc sobie a-nel i ne-el, powiecie też e-de i e-me, i to będzie dobre, ale także zrobicie coś strasznego, coś zakazanego: nadacie inny czas tej chwili, w której żyjecie i w której będziecie żyć; czasy oszalały, otworzono wrota zakazanego terenu przed tym, co już przeżyliście kiedyś.
Ta scena zwróci cię ku owemu „przedtem” i „potem”, do którego tęskniłaś. Wówczas będziesz się bawić jak wystawiające się na pokaz rogacze, które określają swoje terytorium pod słońcem, coraz wyżej stojącym na niebie, gromadzą się w liczne stada, póki nie wybuchnie walka: wyleją się strumienie potu i spienionej śliny koloru soli, oczy zaczną pałać, rogi będą uderzać o rogi, a ty, leżąc na równinie, zatęsknisz za bezpieczną osłoną lasu; rogacze będą walczyły przez cały dzień, aż w końcu zostanie ich tylko tyle, ile ty możesz policzyć na palcach obu rąk – zostaną te, które będą panami wywalczonych skrawków równiny.
To doznanie będzie takim przeżyciem, że rozproszy się natychmiast, tak jakby najgłębsza prawda nie tolerowała wnikliwych rozważań. Ta chwila popchnie do działania, poruszania się, wydawania okrzyków.
Ale zarówno gwałtowne działanie, jak bezładne krzyki znikną w momencie, kiedy na dnie, w pyle, który będzie jak łoże dwóch gór dzielących je między siebie, ty i on spojrzycie sobie w twarz, będziecie się sobie przyglądać, a potem każde coś krzyknie samo, poruszy się, wznosząc ramiona, odciskając ślad swoich stóp w pyle, i wreszcie oboje, ukucnąwszy, będziecie kreślić palcami koła na dnie wąwozu, póki nie znuży was fizyczny wysiłek; wtedy patrząc sobie nawzajem głęboko w oczy, będziecie mówić z początku bez słów e-de, e-me, będziemy się nawzajem potrzebowali, będziemy się kochali i już nigdy nie będziemy tacy jak przedtem, zanim poznaliśmy się.
Czy on znów będzie… istnieć? – odważy się zapytać ona, zrazu bardzo cicho, potem coraz głośniej, a na koniec powtarzając to, co oboje nazwą pewnego dnia „śpiewem”: Has, has…
Wtedy on podaruje ci kryształowy kamień, a ty zapłaczesz i podniesiesz go ku ustom, a potem będziesz go trzymała między piersiami i nie będziesz miała żadnej innej ozdoby prócz tej.
Has, has, merondor, dirikolitz, powie on.
Читать дальше