Szpital w Marsden, podobnie jak ten w Cooperstown, był szpitalem stanowym i znajdowało się w nim tylko kilka okropnych sal terapii. Jednak Kohler załatwił dla uczestników swojego programu pewną liczbę pokoi. Nie były one luksusowe. Panowały w nich przeciągi, było w nich zimno, a ich ściany zostały pomalowane farbą w niepokojącym kolorze rozbie-lonej zieleni. Ale te pokoje były przynajmniej oddzielone od tej części szpitala, w której przebywali pacjenci poważniej chorzy. Poza tym fakt, że były wydzielone, napełniał tych, co w nich przebywali, poczuciem własnej godności. Znajdowały się tu zabawki edukacyjne i książki, i przybory do malowania i rysowania – nawet niebezpieczne ołówki, którymi oficjalnie nie wolno się było pacjentom posługiwać. Kohler zachęcał swoich pacjentów do uprawiania twórczości plastycznej i do wyrażania siebie. Na ścianach ich pokoi terapii widniały graffiti i wisiały obrazy, rysunki i wiersze, których autorami byli oni sami.
W sierpniu Richard Kohler rozpoczął walkę o włączenie Michaela do swojego programu terapii zajęciowej. Wybrał właśnie Michaela, bo Michael był inteligentny, bo wyglądało na to, że chce wyzdrowieć, oraz dlatego, że Michael zabił człowieka. Zresocjalizowanie pacjenta takiego jak Michael Hrubek (bo takich pacjentów się nie łeczyłó) byłoby najlepszym dowodem skuteczności technik terapeutycznych stosowanych przez Kohlera. Kohler mógłby dzięki niemu dostać pieniądze z Departamentu Zdrowia Psychicznego, wzrósłby też znacznie jego prestiż. Jednak Kohlera bardziej interesowało to, że pomógłby człowiekowi, który cierpi, i to cierpi okropnie. Gdyż Michael był inny niż ci schizofrenicy, którym obojętny jest własny los. Michael był postacią tragiczną, gdyż stan jego zdrowia był na tyle dobry, że pozwalał mu zdawać sobie sprawę z tego, jak wygląda normalne życie. Wskutek tego cierpiał katusze na myśl o przepaści istniejącej między tym, kim w istocie był, a tym, kim mógł być. Michael należał do tej kategorii pacjentów, z którą Kohler najbardziej pragnął pracować.
Nie znaczy to jednak, że Michael z entuzjazmem odniósł się do pomysłu włączenia go do programu Kohlera.
– O nie, ty skurwysynu, za nic!
Nękany objawami paranoidalnymi i podejrzliwy Michael odmówił wzięcia udziału w programie. Nie chciał mieć nic wspólnego z Kohlerem czy kimkolwiek z Marsden. Siedział w kącie swojego pokoju, mrucząc coś do siebie i podejrzliwie patrząc na lekarzy i innych pacjentów. Ale Kohler się uparł. Po prostu nie chciał zostawić Michaela w spokoju. Przez pierwszy miesiąc jego pobytu na Oddziale E – podczas którego widywali się codziennie – kłócili się zawzięcie. Michael wygłaszał bombastyczne tyrady i wrzeszczał, bo był przekonany, że Kohler, podobnie jak inni, jest spiskowcem. Kohler zmieniał temat i pytał go o jego fantazje, próbując przełamać jego opór.
W końcu, zmęczony agresywnością Kohlera i udręczony aplikowanymi w potężnych dawkach lekami, Michael niechętnie zgodził się wziąć udział w programie terapii zajęciowej. Stopniowo Kohler przedstawiał go innym pacjentom – najpierw pojedynczym osobom, a potem całym grupom. Chcąc go zachęcić do mówienia o przeszłości i o urojeniach, lekarz dawał mu „łapówki" w postaci podręczników historii, które podkradał z biblioteki we Framington, bo w Marsden praktycznie nie było żadnego księgozbioru. Podczas sesji indywidualnych Kohler wywierał psychiczny nacisk na młodego człowieka, rozbudzając jego emocje. Zmuszał go też do przebywania z innymi pacjentami i badał jego urojenia i sny.
– Michael, kto to jest Ewa?
– Aha, już. Już panu mówię. Figę z makiem.
– Co miałeś na myśli, mówiąc: „Chcę wyprzedzić niebieskie mundury"?
– Czas spać. Gasić światła. Dobranoc, panie doktorze. I tak to szło.
Pewnego dnia, sześć tygodni temu, kiedy było zimno i mokro, Michael znalazł się na boisku i tam, pod okiem grubiańskiego strażnika spacerował po bieżni. Chodząc tak, patrzył przez płot na farmę znajdującą się na terenie szpitala. Jak większość schizofreników, cierpiał na stępienie uczuć – nie okazywał przeważnie emocji. Ale tego dnia najwyraźniej podziałał na niego ponury krajobraz, gdyż zaczął płakać.
– Żal mi było tych biednych, moknących na deszczu krów – powiedział później Kohlerowi. – Bóg powinien coś dla nich zrobić. Bo tamte lody są już połamane.
– Lody są połamane? Co chcesz przez to powiedzieć?
– Biedne krowy. Już nigdy nie wrócą do pierwotnego stanu. To oczywiste. Ale lody są połamane. Nie rozumie pan?
Kohlera nagle olśniło. Doznał czegoś, co jest podobne do doznania pacjenta poddanego elektrowstrząsom.
– Ty masz na myśli – szepnął, starając się opanować podniecenie – ty chcesz powiedzieć, że „lody są przełamane".
Za pomocą tego komunikatu – komunikatu podobnego do tamtego, który odkryła doktor Anna Muller – Michael usiłował wyrazić swoje najskrytsze uczucia. Chciał powiedzieć, że w jego życiu nastąpiła radykalna zmiana. Wzruszył ramionami, a potem zaczął płakać – nie ze strachu, ale dlatego, że było mu smutno.
– Tak mi ich żal. – Stopniowo uspokajał się. – Chyba trudno być farmerem. Ale ja bym chyba chciał…
– Czy interesowałaby cię – zapytał Kohler z biciem serca – praca na farmie?
– Na farmie?
– W ramach terapii przez pracę. Tutaj, w szpitalu.
– Czy pan zwariował? – krzyknął Michael. – Krowa kopnęłaby mnie w głowę i umarłbym. Niech pan nie będzie idiotą!
Namawianie Michaela, żeby wziął pracę, zajęło dwa tygodnie, czyli
0 wiele dłużej, niż załatwianie spraw papierkowych związanych z jego przeniesieniem. Michael praktycznie należał w Marsden do kategorii pariasów, gdyż przebywał tu z mocy paragrafu 403. Jednak biurokracja jest czymś, co działa obosiecznie. Ponieważ Kohler w swojej ogromnej dokumentacji posługiwał się raczej wyrażeniem „Pacjent 458-94", a nie imieniem i nazwiskiem Michaela Hrubeka, i ponieważ administracja nadmiernie zagęszczonego Oddziału E była zachwycona, mogąc pozbyć się pacjenta, sprawa Hrubeka została załatwiona pozytywnie. Michaela przydzielono do prostych prac na farmie mlecznej produkującej na rzecz szpitala
1 sprzedającej swoje małe nadwyżki na lokalnych rynkach. Z początku Michael odnosił się podejrzliwie do nadzorujących go ludzi. Ani razu jednak nie wpadł w panikę. Zjawiał się w pracy punktualnie i zwykle ostatni z niej wychodził. Po pewnym czasie zaadaptował się zupełnie dobrze. Z ochotą przerzucał nawóz, naprawiał płot, nosił wiadra z mlekiem. Obserwując go, można było zacząć podejrzewać, że nie jest takim sobie zwyczajnym parobkiem jedynie wtedy, kiedy zabierał się za malowanie krów rasy Hereford białą farbą, chcąc, żeby ich łaty były ładniejsze albo mniej przerażające.
Zresztą kiedy mu ktoś powiedział, żeby tego nie robił, zaraz przestawał zawstydzony.
W ten sposób Michael Hrubek, który nigdy w życiu nie zarobił ani centa, zaczął nagle dostawać trzy dolary osiemdziesiąt za godzinę. A ponadto jadał kolacje z przyjaciółmi w szpitalnej kafeterii, zmywał naczynia, pisał długi poemat o bitwie nad Buli Run i brał udział w sesjach terapeutycznych Kohlera, nie mówiąc już o tym, że jego nazwisko figurowało w uzasadnieniu prośby doktora o pieniądze z Departamentu Zdrowia Psychicznego.
A teraz, pomyślał Kohler z goryczą, jest niebezpiecznym uciekinierem.
Oj Michael, Michael, gdzie ty jesteś, gdzie jesteś razem ze swoimi przełamanymi lodami?
W tym wszystkim Kohler był pewien jednego: Michael zmierza do Rid-geton. Wizyta jego samego u Lis Atcheson okazała się pomocna z dwóch względów. Po pierwsze ze względu na to, że rzuciła pewne światło na urojenie Michaela. A po drugie ze względu na światło, jakie rzuciła na samą Lis. Bo Lis okłamała Kohlera. To było dla niego jasne. Kohler usiłował wy-dedukować, w którym miejscu jej opowiadanie o Indian Leap mija się z prawdą. Ale ona wydawała się być osobą przyzwyczajoną do życia z tajemnicami, do życia z niewyrażonymi uczuciami, ze skrywanymi namiętnościami – wskutek czego jemu nie udało się wykryć jej kłamstwa. Mimo to Kohler czuł, że to, co ona przed nim ukryła, jest ważne. To coś było najprawdopodobniej bardzo ważne, gdyż stało się dla Michaela bodźcem, który skłonił go do porzucenia swego pełnego urojeń, ale bezpiecznego życia i do odbycia tej przerażającej nocnej podróży.
Читать дальше