Porywisty wiatr uderzał o okno, a deszcz bębnił teraz głośniej. To grzechotanie muszkietów, pomyślał. Ołowiane kule rozrywają na kawałki tysiące głów… Zatkał sobie uszy. Po chwili uświadomił sobie, że kobieta mu się przygląda.
– Ścigają mnie – powiedział.
– Jest pan przestępcą? – zapytała szeptem. – Uciekł pan z więzienia w Hamlin?
– No, no, nieźle. Ale nie spodziewaj się, że coś ze mnie wyciągniesz. I tak wiesz za dużo.
Kobieta zadrżała, kiedy on pochylił się i pogłaskał ją po delikatnych włosach.
– Ładne – wymamrotał. – I nie masz na sobie żadnego pieprzonego kapelusza. To dobrze… Dobrze.
– Niech mi pan nie robi krzywdy. Dam panu pieniądze. Cokolwiek…
– Daj mi centa.
– Mam trochę oszczędności. Ze trzy tysiące. W banku. Moglibyśmy się tam spotkać jutro o dziewiątej. Chętnie…
– Daj mi cental – ryknął Michael.
Kobieta w popłochu zaczęła grzebać w portmonetce. Michael zajrzał jej przez ramię.
– Nie masz tam mikrofonu? Guziczka alarmowego czy czegoś takiego?
– Nie – szepnęła przestraszona. – Szukam dla pana centa.
– Ostrożności nigdy za wiele – powiedział Michael, który poczuł się winny.
Wyciągnął ogromne dłonie, a ona do jednej z nich wrzuciła centa. Michael podniósł go w górę, trzymając go nad jej głową.
– Jakie słowo na siedem liter jest na monecie?
– Nie wiem.
– Zgadnij – powiedział. Kobieta załamała ręce.
– E Pluribus Unum. W Bogu nasza nadzieja. Nie, Stany Zjednoczone. O Boże, nie wiem! – powiedziała, a potem zaczęła półgłosem odmawiać „Ojcze nasz".
– To słowo jest zaraz za siedmioliterowym Abrahamem Lincolnem – powiedział Michael, nie patrząc na monetę. – To słowo jest zaraz za nim. Ma siedem liter i wygląda jak lufa pistoletu wycelowana w jego głowę.
Michael stuknął palcem w głowę na monecie. Kobieta zamknęła oczy i szepnęła:
– Nie wiem.
– Wolność – powiedział Michael. Upuścił centa na podłogę.
– Jestem głodny. Co masz do jedzenia? Kobieta przestała płakać.
– Jest pan głodny? – Spojrzała w stronę kuchni. – Mam trochę rostbefu, trochę wegetariańskiego chili… Chętnie pana poczęstuję.
Michael podszedł do stołu i usiadł na krześle. Ostrożnie rozłożył papierową serwetkę. Przykryła ona tylko częściowo jego ogromne kolana.
– Czy mogę wstać? – zapytała kobieta.
– A jak inaczej mogłabyś podać mi kolację?
Kobieta pobiegła do kuchni i wzięła się za przygotowywanie potrawy. Michael tymczasem zaczął śpiewać:
– „Bo kocham tę śliczną dziewczynę, co pokochała mnie. Jej giętkie ramiona, ach, obejmują mnie!" – zakończył, bawiąc się młynkiem do pieprzu.
Kobieta wróciła i postawiła przed nim tacę.
– „Bo kocham tę śliczną dziewczynę…" – ryknął Michael, a potem nagle urwał, wziął widelec i odkroił kawałek wołowiny. Położył go na różowym spodku wraz z odrobiną galaretki i postawił ten spodek przed kobietą.
Kobieta spojrzała na niego pytająco.
– Chcę, żebyś to zjadła – powiedział Michael.
– Ja już… Aha, pan myśli, że to jest zatrute.
– Ja wcale nie myślę, że to jest zatrute – powiedział pogardliwym tonem. – Nie myślę też, że za tym oknem stoi oddział policji. Ani że ty jesteś agentką Pinkertona. Ale nie zawadzi być ostrożnym. A teraz dalej. Zabieraj się do jedzenia.
Kobieta zjadła to, co jej podsunął. Potem uśmiechnęła się, a potem jej twarz przybrała poprzedni bezmyślny wyraz. Michael przyglądał jej się przez chwilę, po czym odłożył widelec.
– Masz mleko?
– Mleko? Mam tylko odtłuszczone. Może być?
– Chodzi mi o mlekol – ryknął Michael, a ona aż podskoczyła i pobiegła do kuchni.
Kiedy wróciła, on już zaczął jeść. Wypił szklankę mleka, popijając nim kęs mięsa.
– Pracowałem kiedyś w mleczarni.
– Aha – kiwnęła głową uprzejmie. – To musi być przyjemne miejsce.
– Było bardzo przyjemne. To doktor Richard załatwił mi tę pracę.
– A kto to jest doktor Richard?
– To mój ojciec.
– Pana ojciec był lekarzem?
– On nie był moim ojcem w tym sensie.
– No tak – zgodziła się pospiesznie kobieta, widząc, że jego twarz staje się ponura.
Michael przestał jeść. Kobieta powiedziała mu, że podoba jej się jego tweedowa czapka. Michael dotknął czapki i uśmiechnął się.
– Mnie też się ona podoba. Mam włosy, ale je obciąłem.
– Dlaczego?
– Nie mogę ci powiedzieć.
– Więc proszę mi nie mówić. Proszę mi nie mówić tego, czego pan nie chce.
– Jeżeli nie chcę, to nie powiem. Nie musisz mi dawać zezwolenia.
– Ja nie dawałam panu zezwolenia. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Może pan robić, co pan chce.
– Wiem.
Michael zjadł już wszystko z talerza.
– Czy ma pan ochotę na więcej?
– Chcę jeszcze mleka.
Kiedy była już w kuchni, dodał:
– Proszę o mleko.
Biorąc od niej szklankę, zaintonował głosem radiowego disc-jockeya:
– Zdrooowa przekąska.
Kobieta parsknęła śmiechem, a on się uśmiechnął. Nalewając mleka, kobieta zapytała:
– Co pan robi?
– Piję mleko – odpowiedział z rozdrażnieniem.
– Nie, nie, ja mam na myśli: co pan robi na dworze w taką noc. Bo ma być okropna burza, taka, jakiej nie było od wieków.
– Co to znaczy „od wieków"? – zapytał Michael, mrużąc oczy. Kobieta spojrzała na niego zakłopotana.
– No… to znaczy „od bardzo dawna".
– Czy to jest takie wyrażenie?
– Chyba tak.
Michael zapatrzył się przed siebie oczami tak mętnymi jak szkło szklanki, którą trzymał w ręce.
Kobieta przerwała ciężką ciszę, pytając:
– Co pan robił w tej mleczarni?
Michael wciąż miał erekcję. Penis go bolał i zaczynało go to denerwować. Włożył rękę do kieszeni i ścisnął członek, a potem wstał i podszedł do okna.
– W jakim dużym mieście w pobliżu jest stacja kolejowa? – zapytał.
– W Boyleston. To jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt mil na południe.
– Jak się tam można dostać?
– Musi pan pojechać na zachód do szosy numer 315. Zawiozę pana. Droga przechodzi w Hubert Street i przebiega obok stacji kolejowej.
– Dostanę się tam bardzo szybko?
– Tak, bardzo szybko – potwierdziła. – Dlaczego chce pan tam pojechać?
– Powiedziałem już – warknął – że nie mogę powiedzieć! Kobieta położyła sobie ręce na kolanach.
Michael zaczął grzebać w swoim plecaku.
– Przepraszam – powiedział. – Bardzo przepraszam. Wypowiedział te słowa, a potem powtórzył je z taką tęsknotą w głosie,
że jasne było, że przeprasza nie za to, że był opryskliwy, tylko za coś innego, za coś, co miał dopiero zrobić, za coś o wiele poważniejszego niż mówienie opryskliwym tonem. Usiadł obok kobiety, dotykając udem jej uda i – nie zwracając uwagi na jej okrzyk przerażenia – położył jej na kolanach białą czaszkę zwierzęcą, a potem zaczął bardzo delikatnie gładzić jej włosy.
Stojąc pod chmurami pędzącymi z zawrotną szybkością i tak skłębionymi, że wyglądały jak efekty specjalne w jakimś filmie science-fiction, Portia L/Auberget wdychała zapachy gnijących liści i jeziora. O kilka stóp od niej jej siostra podniosła łopatę i rzuciła dużą kupę żwiru pod przednie koła unieruchomionego samochodu.
Młoda kobieta poruszyła dłońmi. Dłonie piekły ją. Domyślała się, że pod rękawiczkami tworzą jej się pęcherze. Mięśnie ją bolały. Bolała ją też głowa od słuchania nieustannego bębnienia deszczu.
Читать дальше