Na taką zachętę Owen i trzej inni żołnierze piechoty morskiej przeważnie wznosili oczy do nieba. Mimo to ta zachęta działała i skłaniała ich do przygotowania sprzętu, pomalowania sobie twarzy na czarno i ruszenia w dżunglę. Tak, po takiej zachęcie ruszali w dżunglę i podrzynali gardła chuderlawym żołnierzom, zabijali polityków z broni z tłumikami albo wykonywali inne zadania.
Teraz, stojąc na wzgórzu i patrząc na znajdującego się w trawie sta* romodnego cadillaka, który miał wgnieciony dach i popękane okna i w którym ocalało tylko jedno światło będące światłem postojowym, Owen pomyślał o tamtych czasach. A potem otworzył bębenek swojej broni. Przez całe życie miał rewolwery i, kierując się przesadną ostrożnością, zawsze pilnował, żeby komora pod kurkiem była pusta. Teraz załadował szósty nabój do pistoletu i zamknął bębenek. A następnie ruszył w stronę samochodu.
Zbocze było strome, więc schodząc w stronę niskiego żywopłotu, musiał pomagać sobie jedną ręką.
Poczuł, że jest mu bardzo wesoło, ale zaraz powiedział sobie, że to wszystko nie powinno sprawiać mu takiej przyjemności. Jego wesołość nieco się zmniejszyła, kiedy uświadomił sobie, że Hrubek jest uzbrojony, i kiedy zobaczył, że do samochodu nie można podejść, nie będąc widzianym przez tego kogoś, kto go być może teraz obserwuje. Bo samochód przedarł się przez jałowce, przekoziołkował na porośniętą trawą polanę i zatrzymał się w odległości trzydziestu stóp od jej skraju.
Deszcz nie lał teraz tak jak przedtem, a i wiatr nieco ucichł, więc Owen pomyślał, że jego kroki na pewno będą słyszalne. A na dodatek Hrubek – jeżeli nie jest ciężko ranny – mógł do tej pory z powodzeniem zająć pozycję obronną. Owen przez chwilę zastanawiał się, jaką ma przyjąć taktykę, i postanowił, że nie będzie się skradał. Po czym chwycił mocno broń, wziął głęboki wdech i puścił się pędem, z bronią gotową do strzału. Kiedy tak biegł po trawie, z jego gardła wyrwało się prymitywne wycie. Z trudnością udało mu się powstrzymać od wydania bojowego okrzyku żołnierzy piechoty morskiej.
Pobiegł wprost na samochód, skulił się w biegu, chowając się w trawie, po czym wylądował za tylnym zderzakiem. Zabłocone liście, które poderwały się z ziemi, gdy tak pędził, opadły dookoła niego, a on rozejrzał się podniecony i zajrzał do samochodu. Przez tylną szybę widać było więcej niż przez pozostałe, mimo to jednak Owen nie wiedział, czy Hrubek jest w środku. Przykucnął, chowając się za bagażnikiem, i zajrzał za samochód.
Nic.
Ruszył w stronę tylnych drzwiczek… On może być pod spodem!
Owen opadł na trawę i skierował pistolet w dół, celując pod samochód. Przestraszyła go zwisająca jak zgięte ramię strzaskana rura. Ale Hrube-ka tam nie było. Owen wstał i odetchnął kilka razy głęboko, a potem przełożył broń do lewej ręki i jednym szarpnięciem otworzył tylne drzwiczki samochodu.
Pusto. W środku nie było śladu Hrubeka, jeżeli nie liczyć zwierzęcego, przypominającego piżmo zapachu i resztek strzaskanej czaszki zwierzęcej – takiej jak ta, którą Hrubek zostawił na kolanach kobiety w Clover-ton. Kluczyki były w stacyjce.
Owen wstał i rozejrzał się. Liście przykryły wszelkie ślady stóp (jeżeli ktoś tu takie w ogóle zostawił), nie było też widać krwi ani innych śladów.
Owen stanął za cadillakiem, tyłem do niego, i spojrzał w las – wilgotny, szary i ciemny. Serce mu zamarło. Wiedział, jak trudno jest tropić na mokrych liściach w ciemnym lesie. A na dodatek oszołomiony po wypadku Hrubek mógł teraz błądzić bez celu. Mógł pójść w którymkolwiek kierunku. Mógł… Bagażnik!
Owen odbezpieczył broń, odwrócił się na pięcie i wycelował w dużą, po-wgniataną metalową powierzchnię. Bagażnik to doskonała kryjówka. Ten miał guzik z dziurką od klucza, ale – ponieważ cadillac był wozem starego typu – nie zamykał się automatycznie. Owen podszedł bliżej. Dotknął zimnego chromowanego zamka i nacisnął go. Bagażnik otworzył się. Owen podniósł pokrywę i odskoczył.
W dużym bagażniku było dość miejsca nawet dla kogoś tak potężnej budowy jak Hrubek. Ale Hrubeka nie było w środku.
Owen odwrócił się w stronę lasu i, zgięty wpół, pobiegł w kierunku najbliższej przerwy w wysokim żywopłocie utworzonym przez drzewa i podszycie. W jednej chwili pochłonęła go ciemność. Owen oświetlił ziemię latarką, kreśląc powoli jej światłem literę U. Po dziesięciu minutach znalazł dwa ślady butów Hrubeka. Ślady prowadziły głębiej w las. Owen poczuł zapach sosen w wilgotnym powietrzu. Jeżeli Hrubek wyszedł spośród drzew liściastych, jego ślady będą widoczne wśród sosnowych igieł. Owen nie uszedł jeszcze trzystu stóp, kiedy usłyszał głuche stuknięcie i trzask – coś jakby odgłos nieostrożnego stąpnięcia.
Wycelował w tamtą stronę pistolet.
Szedł starannie odmierzanymi krokami, stawiając stopy w miejscach, gdzie nie było liści, i nie robiąc najlżejszego hałasu. Zgiął się wpół, trzymając broń w pogotowiu, i stanął na wonnych sosnowych igłach.
Mężczyzna siedział na pniu zwalonego drzewa i masował sobie wyciągniętą nogę. Wyglądał jak ktoś, kto odpoczywa na niedzielnym spacerze. Był szczupły, a na głowie miał czapeczkę baseballową z napisem Mets.
– Wygląda na to, że się nam wymknął – powiedział do Owena, podnosząc na niego wzrok i nie okazując zdziwienia. – Więc to pan jest tym kimś, kto tak jak ja poluje na nagrodę. Musimy chyba pogadać…
Kobieta miała trzydzieści sześć lat i przez całe życie mieszkała w tym małym bungalowie. Przez sześć ostatnich lat, po śmierci matki, mieszkała tu sama. Ojca nie widziała od czasu, kiedy ten, spowodowawszy ciążę swojej drugiej córki, został za to aresztowany i zabrany do więzienia. W tydzień po procesie jej siostra także opuściła dom.
Życie kobiety upływało na pakowaniu do kartonów płytek montażowych mających następnie stać się elementami jakichś nieznanych jej urządzeń, na jedzeniu lunchów z kilkoma innymi robotnicami, na szyciu, na chodzeniu do kościoła i czytaniu gazety w dni wolne od pracy oraz oglądaniu telewizji w czasie wolnym w pozostałe dni tygodnia.
Jej dom był wyspą rozsądku i prostoty leżącą na porośniętej trawą polanie, w lesie będącym jednym z najstarszych lasów na Północnym Wschodzie. Mająca pół akra powierzchni polana tworzyła prawie idealne koło. Harmonię na niej panującą zakłócał tylko zardzewiały wrak furgonetki, która nie miała już nigdzie pojechać o własnych siłach, oraz lodówka bez drzwi. Tę lodówkę ojciec kobiety miał zamiar wywieźć na wysypisko w sobotę, dziesięć lat temu, ale rozmyślił się wtedy i postanowił tego nie robić, tylko złożyć wizytę w sypialni jednej z córek.
Kobieta, będąca szczupłą, delikatną blondynką, miała pospolitą twarz i dobrą figurę, chociaż idąc czasami z koleżankami na plażę w Indian Leap albo nad rzeką w Klamath Falls wkładała zabudowany kostium kąpielowy, który kupiła w firmie wysyłkowej, żeby nie musieć mierzyć go w sklepie. Umawiała się na randki z kilkoma mężczyznami – przeważnie z takimi, których poznała w kościele – ale rzadko dobrze się podczas tych randek bawiła. Ostatnio zresztą zaczęła, z pewną ulgą, myśleć o sobie jako o starej pannie.
Teraz przygotowywała sobie właśnie galaretkę z mandarynkami, którą miała zjeść przed snem, i filiżankę gorącego mleka. Robiąc to, usłyszała jakiś hałas w ogródku. Podeszła do okna, ale zobaczyła tylko liście niesione przez wiatr i strugi deszczu. Wróciła więc do stołu z klonowego drewna.
Читать дальше